(41) Operacja Królewiec - Sebastian Miernicki, PAN SAMOCHODZIK

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Sebastian Miernicki
PAN SAMOCHODZIK I...
OPERACJA
„KRÓLEWIEC”
OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA
WSTĘP
Igiełki lodu i mrozu wdzierały się pomiędzy kapelusz i jesionkę. Mężczyzna stał na
ulicy pruskiego miasta, które tej nocy mieli opanować bolszewicy. Jego rodzina poprzedniego
dnia odjechała pociągiem ewakuacyjnym na Zachód. Nikt na kolei nie potrafił powiedzieć, co
się stało z tym składem. Może zniszczyły go rosyjskie samoloty, a może dojechał do
Gdańska?
W ponury styczniowy wieczór patrzył na pomnik przed budynkiem szkoły z czerwonej
cegły. W białym otoczeniu postać na postumencie z butną miną wyglądała jak jakiś rycerz z
bajki. Mężczyzna pamiętał, jak w latach wielkiej wojny przed rzeźbą kładziono kwiaty. Był
zbyt młody, żeby iść na wojnę, ale gdy w 1920 roku organizowano plebiscyt, razem ze
starszym bratem należał do bojówek, które atakowały polskich działaczy.
Mężczyzna powoli brnął przez śnieg w kierunku wejścia do budynku, swojego
dawnego gimnazjum. Wszedł po pięciu marmurowych schodkach i nacisnął klamkę wielkich
drewnianych drzwi. Potem wspiął się do kolejnych, tym razem wahadłowych drzwi i znalazł
się w holu szkoły. Po szerokim i długim korytarzu przechadzał się stary woźny, pan Fischer. Z
ogarkiem świecy w dłoni chodził od obrazu do obrazu i smutno kiwał głową patrząc na
wizerunki królów, cesarzy, generałów.
- Dobry wieczór, panie Fischer! - dawny gimnazjalista uchylił kapelusza.
Stary woźny wytrącony z zadumy podszedł do przybysza.
- Czyżby to młody pan Kunstke?! - uśmiechnął się. - Co pana tu sprowadza w tak
niespokojny czas?
- Zaraz odjeżdżam - odparł Kunstke. - Przyjechałem tu specjalnie z Królewca, by
dowiedzieć się, co się stało z moją rodziną. Odjechali na Zachód, a ja załatwiłem im miejsce
w pociągu jadącym do Piławy. Spóźniłem się o jeden dzień. Wpadłem do starej szkoły
pożegnać stare, dobre czasy.
Woźny uśmiechnął się gorzko.
- Pan już też przestał wierzyć w opowieści o niezdobytej twierdzy Prus Wschodnich?
A pamiętam, jak w 1934 roku...
- Wtedy było inaczej - krótko uciął Kunstke. - Chciałbym jeszcze raz spojrzeć na obraz
- wskazał schody prowadzące na górę.
Obaj mężczyźni wspięli się do auli. Kunstke wyjął z kieszeni małą wojskową latarkę i
żółtawym promieniem oświetlił ogromne malowidło.
- Pan skończył historię sztuki, to niech mi pan powie, czemu panu tak się podoba ten
obraz? - zapytał woźny.
- Bo kryje on tajemnicę - odpowiedział zamyślony Kunstke.
Spojrzał na zegarek. Musiał się śpieszyć.
- Ma pan klucze do wszystkich pomieszczeń? - zapytał woźnego.
Fischer wyciągnął z kieszeni kamizelki komplet kluczy. Kunstke wyjął mu je z dłoni i
szybko wybrał jeden.
- Chodzi mi o ten - powiedział wychodząc z auli drugim wyjściem.
Przeszedł przez klasę i znalazł się na korytarzu. Po kilkunastu sekundach otwierał
niskie drzwi. Uważnie odliczył kroki i znalazł właściwe miejsce. Zamknął za sobą drzwi i nie
żegnając się z woźnym wybiegł na mróz.
Ciszę nocy co chwila przecinał huk rosyjskich armat. Kunstke kryjąc się w cieniu
kamienic przemykał się w kierunku dworca. Żandarmowi przy wejściu pokazał swoje
dokumenty. Policjant tylko zasalutował i wskazał mu drogę. Z dzielnicy za torami dobiegał
ponury szum motorów czołgów. Nikt z ludzi na peronach nie wierzył, że są to niemieckie
„Panthery”.
Kunstke z teczką pod pachą wszedł do jednego z wagonów składu na szóstym torze
czwartego peronu. W pociągu było łącznie około tysiąca ludzi, w tym dwustu pacjentów
Szpitala Mariackiego. Wśród pasażerów mogła dziwić obecność mężczyzn w sile wieku, o
wysportowanych sylwetkach, którzy udawali, że nie poznają Kunstkego. Interesowała ich
jedynie zawartość kufrów rozlokowanych tu i ówdzie. Od pierwszej w nocy stacja była
ostrzeliwana przez Rosjan. Dwie godziny później ludzie ujrzeli pierwszych
czerwonoarmistów, a o siódmej nad ranem żołnierze wroga przetrząsali wagony w
poszukiwaniu niemieckich maruderów.
Na dworcu panowało takie zamieszanie, że jednemu z kolejarzy udało się namówić
kolegów, by wysłać ten eszelon do Gutkowa. Lokomotywa wykołeiła się. Na szczęście
śnieżna zadymka skutecznie ukryła zamiary uciekinierów.
Drugą lokomotywę pancerną znalezioną w parowozowni rozbił rosyjski czołg, ale
załoga trzeciej wyciągnęła skład z miasta w kierunku Czerwonki, skąd przedzierał się on na
północ, na Królewiec. Jak pociąg widmo przebijał się przez zawieruchę wojenną.
Na jednej ze stacji za Czerwonką zginął Kunstke. Pociąg został zatrzymany przez
patrol rosyjskiej kawalerii. Wtedy cywile o wysportowanych sylwetkach wyjęli poukrywane w
różnych miejscach karabiny maszynowe. Kunstke, który wyjrzał na chwilę z wagonu, nagle
padł w śnieg cały czas ściskając teczkę. Pociąg odjechał bez niego. Dowódca uzbrojonej
grupy uznał, że historyk wykonał swoje zadanie.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
PRZYJAZD ZNANEGO ZŁODZIEJA DZIEŁ SZTUKI • SPOTKANIE
CASSIDY’EGO I BATURY • WYJAZD DO OLBRZYMA • REWELACJE
OLSZTYŃSKIEGO DZIENNIKARZA • POJEDYNEK W POCIĄGU • LOT DO
TURCJI • ŚLEDZENIE POCZYNAŃ CASSIDY’EGO • OWCZY SER NA PROMIE •
W DRODZE NA TURECKĄ RIWIERĘ • POZNANIE IZIMA
Był gorący ostatni dzień kwietnia. Wiadomość ze Straży Granicznej postawiła pana
Tomasza i mnie w stan „gotowości bojowej”. Doniesiono nam, że polską granicę przekroczył
John Cassidy. To nazwisko znajdowało się na specjalnej liście Interpolu zawierającej
prawdziwe i fałszywe nazwiska, jakich używali handlarze i złodzieje dzieł sztuki.
Oczekiwaliśmy, że Cassidy zainteresuje się którymś z polskich muzeów czy prywatną
kolekcją. Ale on tylko spotkał się z Baturą w jednej z najlepszych restauracji na warszawskiej
Starówce. Dzięki dobrym stosunkom z ochroną hotelu dowiedzieliśmy się, że następnego dnia
rano Cassidy pojedzie taksówką na lotnisko. W recepcji czekał na niego bilet lotniczy do
Stambułu. Tylko dzięki znajomościom pana Tomasza udało mi się załatwić wszystkie
formalności związane z tak nagłym wyjazdem do Turcji.
Po południu przed wyjściem z pracy zajrzałem jeszcze do swojej skrzynki poczty
elektronicznej. Otrzymałem informację wysłaną z darmowego konta na jednym z polskich
portali internetowych. Autorem listu był Jakub Karski, chociaż podejrzewałem, że to fałszywe
nazwisko. Sprawdziłem programem antywirusowym przesyłkę i odczytałem treść.
Wiem, że panowie walczą ze złodziejami dzieł sztuki. Ja ich też nie lubię. Batura i
Cassidy wiedzieli, że ich śledzicie. Przypadkiem podsłuchałem ich rozmowę. Dziś o
osiemnastej na dworcu centralnym w Warszawie, na końcu drugiego peronu, dokonają
wymiany.
Zawsze życzliwy Jakub Karski
Zadzwoniłem do szefa i przeczytałem treść donosu.
- To prowokacja - orzekł szef. - Chcą cię wplątać w jakąś aferę, zmylić trop.
- Może jednak pójdę i sprawdzę? - zapytałem. - Będę stał daleko.
Pan Tomasz zaśmiał się.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl