(44) Czarny Książę - Tomasz Olszakowski, PAN SAMOCHODZIK

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
TOMASZ OLSZAKOWSKI
PAN
SAMOCHODZIK I
CZARNY KSIĄŻĘ
WSTĘP
Polska, ok. 3600 roku p.n.e.
Księżyc w pełni wzeszedł nad lasem. Stary wódz wyszedł z namiotu. Na twarzy miał
maskę wykonaną z miękkiej, dobrze przylegającej jeleniej skóry. Jego poddani padli na twarz
i oddali mu pokłon. Bali się go. A jednak czuł się niepewnie. Jego brat został kilka lat
wcześniej zamordowany przez podległych mu ludzi. Przez sześćset lat, od chwili kolonizacji
tych ziem, kilka razy zdarzały się próby buntu...
Władca poprawił skórzany pas. Wsparł się na sękatym konarze. Nogi nie chciały go
już słuchać... Pewnie niebawem spocznie w kurhanie obok swego ojca i dziada. Idzie jesień,
zimę spędzą w starej osadzie na północy. Ale najpierw musi dopełnić obrzędu... Noc była
chłodna, ale pocił się obficie, czując lęk, jak zawsze przed rozmową z bogami. Szaman podał
mu miseczkę z wywarem. Dotknął wiszącego na szyi miedzianego amuletu. Podwójny topór;
od co najmniej trzech tysięcy lat ludzie noszący ten znak czcili Wielką Matkę i oddawali
cześć Księżycowi. On też się bał... Nie lubił spotykać obcych bogów.
- Już czas - powiedział.
Razem ruszyli słabo widoczną ścieżką prowadzącą przez rozległą polanę. Za dnia to
miejsce tętniło życiem. W dziesiątkach szybów uwijali się ludzie. Z wapiennej skały
wyrywali ciężkie buły pasiastego krzemienia. We wiosce, jeśli można tak nazwać skupisko
szałasów, obrabiano je następnie, tworząc groty włóczni, noże, kamienne siekiery. Pracownie
obróbki były otoczone przez hałdy odpadów, ostrych odłamków nieprzydatnych do niczego.
Nieco na uboczu pola górniczego ziały czeluście kilku nieużywanych już szybów. Do nich
właśnie skierowała się milcząca para.
Jeden z mężczyzn podał im płonące łuczywo. Drewniana belka z nacięciami posłużyła
jako drabina. Szyb był naprawdę głęboki. Miał co najmniej dziesięć metrów od krawędzi do
dna. Zeszli ostrożnie. Szaman, o połowę młodszy od wodza, ubezpieczał. Tu nie było już
widać blasku księżyca. Smolna szczapka płonąca w dłoni dawała niewiele światła. Zagłębili
się w niski chodnik. Najpierw musieli się schylić, po chwili opaść na czworaka. Poruszanie
się było bardzo uciążliwe. Wreszcie dotarli do celu. Niewielka salka miała może sto
osiemdziesiąt centymetrów wysokości i około półtora metra średnicy. Jej ściany starannie
wygładzono. Na występie stał posążek bóstwa wykuty z niedużej bryły malachitu. Rozłożyli
dwie maty plecione z trzciny. Skała była lekko wilgotna.
Wódz przytknął naczyńko do ust. Wywar z trujących grzybów był bardzo gorzki, ale
tylko on mógł zapewnić wielogodzinny trans, bezpośrednie spotkanie z przodkami, duchami i
bóstwami. Niekiedy sprowadzał też obłęd, a nawet śmierć w męczarniach. Resztę napoju
wypił jego towarzysz. Położył na kolanach płaski bębenek z koźlęcej skóry naciągniętej na
drewnianą obręcz. Magiczne symbole, wymalowane czerwonym sokiem z przeżutej kory
olchowej, w słabym świetle wydawały się zupełnie czarne. To była miejscowa magia.
Symbole nawiązywały do tych dawnych, malowanych ochrą na ścianach jaskiń Altamiry i
Lascaux. Ostatnie wspomnienie dawnego świata łowców jeleni. Amulet wodza zapowiadał
nowe czasy. Świt epoki metali.
Kamienna figurka siedząca na półce patrzyła na nich obojętnie. Mijało sześćset lat od
chwili, gdy przywieziono ją z południa. Zaznaczone rysikiem oczy posążka widziały w tym
czasie wiele wydarzeń i niejedno jeszcze miały zobaczyć. Wódz patrzył na rzeźbę z
rozrzewnieniem. Wspominał swoją młodość, wykute w podziemiach świątynie, nauki starego
mistrza, pierwsze udane operacje chirurgiczne... Zapalił bryłkę ziół zmieszanych z żywicą.
Powietrze wypełnił silny duszący dym. W zamkniętej przestrzeni jego woń była szczególnie
mocna.
Szaman bił w bęben lekkimi, szybkimi ruchami dłoni. Dźwięki wibrowały w
ciemności. Obaj mężczyźni zaczęli zapadać w trans. Tu i ówdzie pojawiły się w powietrzu
fosforyzujące smugi - pierwsze wizje... Dopalające się łuczywo i żarzące się kadzidło rzucały
krwawy poblask na czarną skórę starego wodza.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
NOWA PRZYGODA • BADAM MAPĘ • STUDENCI ARCHEOLOGII •
OBOZOWISKO • DOKTOR HRECZKOWSKI • LEŚNE WYKOPALISKA
Brzęczyk interkomu oderwał mnie od pracy. Włączyłem mikrofon.
- Zamelduj się u mnie - usłyszałem głos Pana Samochodzika.
Dwadzieścia sekund później wchodziłem do jego gabinetu. Uśmiechnął się na mój
widok. Poczułem lekkie ukłucie w dołku. Znalem ten uśmiech. Coś się szykowało. Czyżby
nowa wspaniała przygoda?
- Jestem do dyspozycji - wyprężyłem się z uśmiechem.
- Spocznijcie, Daniec - zażartował szef. Opadłem na krzesło.
- Co wiesz na temat archeologii? - zapytał świdrując mnie wzrokiem.
- Archeolodzy to tacy, którzy grzebią w ziemi - powiedziałem - i znajdują tam
różności... Czasem potłuczone garnki, czasem złote skarby...
- Raczej to pierwsze - sprowadził mnie na ziemię.
-Skorupy też mają swoją wartość - zauważyłem. - Dla nauki przypalony gar może być
bezcenny.
- Znakomicie. Co powiesz na to, żeby się do nich na miesiąc przyłączyć? Poganiasz
sobie z łopatą po lesie, dotlenisz się. Odzyskasz kondycję po zimowym bezruchu.
- Zima i wiosna były pracowite - przypomniałem.
- Fakt - nie zamierzał się kłócić - ale leśne powietrze lepsze niż warszawskie.
Popatrzyłem na niego uważnie. Silił się na beztroskę, ale coś go gryzło.
- Coś się stało? - zgadłem.
- Tak - spoważniał. - Jeden z moich przyjaciół prowadzi badania w lesie koło
Ozorkowa. Badania są absolutnie przełomowe dla naszej nauki - tak przynajmniej twierdzi. I
niestety, wszystko wskazuje na to, że komuś bardzo zależy, żeby nie były prowadzone. Do tej
pory nieznani sprawcy zdemolowali mu samochód zaparkowany opodal miejsca wykopalisk.
Wcześniej, jeszcze zimą, ktoś napisał kilka paszkwili do generalnego konserwatora
zabytków... Podrzucono mu też kilka złotych rzymskich monet do biurka w instytucie, a
potem napisano donos...
- Fiu! - gwizdnąłem przez zęby.
- W donosie insynuowano, że ukradł je podczas wykopalisk. Zebrała się nawet
komisja dyscyplinarna, ale na szczęście ekspertyza wykazała, że monety zostały podrobione.
Prowokacja szyta grubymi nićmi, gdyby je faktycznie ukradł, nie trzymałby ich przecież w
pracy...
- Ma jakichś wrogów?
-Twierdzi, że nie. Obawia się jednak sabotażu na wykopaliskach... Dlatego prosił nas
o pomoc. Pojedziesz tam oficjalnie jako archeolog. Pokopiesz miesiąc w ziemi, popatrzysz
uczestnikom na ręce. Postarasz się rozwikłać zagadkę. Zresztą, co to za zagadka, jeden
student pewnie został przez kogoś przekupiony i rozrabia. Zapewnisz bezpieczeństwo
kierownikowi... W lesie podobno jest cała masa grzybów - kusił. - Podjesz sobie, ususzysz na
zimę, a może i dla mnie z pół kilograma przywieziesz, a ja się jakoś odwdzięczę.
- Z przyjemnością. Ale potrzebuję jeszcze kilku danych. Co to za wykopaliska?
Dlaczego komuś mogłoby zależeć na ich sabotowaniu? Przecież w polskich lasach nie
odkrywa się Atlantydy...
- Z tego co powiedział, bada stanowisko kultury pucharów lejkowatych. W lesie jest
kilka kurhanów, a opodal nich udało mu się trafić na osadę tego ludu. Ponoć to bardzo
ciekawe, bo nieczęsto się trafia i cmentarzysko, i pradziejowa wioska. W zeszłym roku robił
sondaż, w tym postanowił iść na całość. Chce zbadać co najmniej jeden kurhan i połowę
terenu, na którym stały domostwa.
- Brzmi ambitnie - pokręciłem głową. - Kiedy miałbym wyruszać?
- Za cztery dni. Jeszcze jedno - wyjął z szuflady szarą kopertę, a z niej mapę
sztabówkę. - Obejrzyj sobie okolicę. Miejsce obozowiska jest zaznaczone czerwonym
kółkiem.
Podziękowałem i poszedłem do siebie. Rozłożyłem sztabówkę, prawie cała
powierzchnia była intensywnie zielona. Mieszany las, okolica lekko pagórkowata. W lewym
dolnym rogu, czyli na południowy wschód od obozowiska, było widać trochę pól i kilka
domów. Wioska Ozorkowo. Szosa, kościół, przystanek PKS-u, poczta...
Do obozowiska wiodła droga gruntowa. Las przecinała rzeczka. W jej zakolu
narysowano czerwone kółko, a sto metrów dalej dwa czerwone trójkąciki i nieregularną
plamę. Na drodze, w miejscu, gdzie przecinała rzekę, zaznaczono kładkę. Żadnych rewelacji.
Na północ od trójkącików było bagienko, las przecinała droga żużlówka biegnąca niemal
dokładnie ze wschodu na zachód. Dalej znowu były lasy.
Zamyśliłem się patrząc na papier. Tajemniczy wróg, jeśli zechce, może podkraść się
do obozowiska lub na teren wykopalisk dosłownie z każdej strony... Oglądałem mapę z coraz
większym frasunkiem. Potem na kartce sporządziłem spis niezbędnego wyposażenia. Na
zakończenie wywołałem katalog ministerialnej biblioteki i złożyłem zamówienie na kilka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl