§ Bernhardt William - Ben Kincaid 06 - Naga sprawiedliwosc, Kuciapka123

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
WILLIAM BERNHARDT
Naga sprawiedliwość
Przekład
Aleksander Glondys
AMBER
Tytuł oryginału NAKED JUSTICE
Ilustracja na okładce KLAUDIUSZ MAJKOWSKI
Redakcja stylistyczna EWA BEDNARSKA-GRYNIEWICZ
Redakcja techniczna ANDRZEJ WITK0WSK1
Korekta RENATA BIEGAJŁO
Skład WYDAWNICTWO AMBER
Copyright © 1997 by William Bernhardt
For the Polish edition © Copyright by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
1998
ISBN 83-7169-698-1
Dla Kirsten -ponownie, Bo bardzo na to zasługuje
Gdy byłem dzieckiem,
mówiłem jak dziecko,
czułem jak dziecko,
myślałem jak dziecko.
Kiedy zaś stałem się mężem,
wyzbyłem się tego, co dziecięce.
Święty Paweł, Pierwszy list do Koryntian 13,11)
Prolog
Kiedy Barrettowie jechali z ratusza do lodziarni Baskin-Robbins, żadnemu
z nich nie przyszło nawet do głowy, że już niedługo tysiące, jeśli nie
miliony osób będą roztrząsać każdy szczegół wszystkich dotyczących ich
wydarzeń, które rozegrały się tamtego dnia; że będą owe wydarzenia
analizować, badać od podszewki i gorączkowo o nich rozprawiać.
- Chcę czekoladowego! - oznajmiła Alysha zduszonym od pożądania
głosem, jaki może się tylko wydostać z gardła ośmiolatki, przed którą
pojawia się perspektywa skonsumowania pysznych lodów.
- Ależ skarbie - odparła Caroline Barrett, matka Alyshii - wiesz, że jesteś
potem cała upaprana. Może weźmiesz waniliowe?
- Czekoladowe! Czekoladowe! - upierała się Alysha.
- Ja też- zawtórowała jej świergotliwie Annabelle, młodsza siostra. Obie
dziewczynki uczepiły się oparcia fotela dla kierowcy.
- Tatusiu, chcemy czekoladowe! Dobrze?
Tatuś był potężnym Murzynem o szerokich ramionach. Pod względem
fizycznym niewiele się zmienił od czasu, gdy piętnaście lat wcześniej był
gwiazdą futbolu w koledżu.
- Oczywiście, drobiażdżki. Jakie tylko sobie panie życzą. Caroline
spojrzała na niego ostro.
- A to co znowu?
- Ależ skarbie, chodzi tylko o lody.
-Nie, nie chodzi tylko o lody. Podważasz mój autorytet. -Ależ skarbie...
-1 to nie pierwszy raz. Robisz ze mnie tyrana, żeby samemu odgrywać
świętego! - Kobieta podniosła głos. Barrett obejrzał się przez ramię na
córki.
- Może byśmy do tego wrócili później... - ściszył głos.
- Bądź łaskaw nie instruować mnie, co i kiedy mogę powiedzieć.
Zwłaszcza w tak poważnej sprawie. Przez twoje zachowanie dziewczynki
otrzymują od nas sprzeczne sygnały.
- Jedyny sygnał, jaki ode mnie teraz otrzymują- szczęki tatusia Barretta
zacisnęły się - to ten, że mogą dostać każde lody, na jakie przyjdzie im
ochota.
- Nieprawda. Uczysz dzieci, że nie muszą mnie słuchać, bo wystarczy
pobiec do tatusia i dostają, co chcą.
- Daj spokój, to śmieszne. - Barrett zaparkował przed lodziarnią, otworzył
gwałtownie drzwiczki i wysiadł. Wyłuskał czteroletnią Annabelle z
fotelika dla dzieci, druga z dziewczynek obiegła samochód i uczepiła się
jego kolan. Bez najmniejszego wysiłku wziął obie córki na ręce i
skierował się w stronę lodziarni. Caroline podążała za nimi kilka kroków z
tyłu.
- Posłuchaj, kochanie... - zwrócił się do niej przystając na chwilę. - Może
byś tak zajrzała do księgarni i powęszyła za nowościami? Myślę, że jakoś
sami damy sobie radę.
- A, pewnie, jeszcze czego - żona rzuciła mu lodowate spojrzenie. Barrett
westchnął i ze swoim dziecięcym bagażem wkroczył do lokalu.
Na ich widok stojący za ladą mężczyzna, ubrany w biały fartuch i
papierową czapkę, poderwał się na baczność i zasalutował.
- Dzień dobry, panie burmistrzu - odezwał się z szacunkiem.
- Dzień dobry, Art. Jak leci?
- Nie można narzekać.
- Jak tam Jenny i wasz mały mądrala?
- A dziękuję, bardzo dobrze, sir.
Alysha i Annabelle podeszły tymczasem do lady i z noskami
przylepionymi do szyby chłodni napawały się widokiem wielobarwnych
smakołyków.
- No dobrze, moje panny - zwrócił się do nich Art. - Czym mogę służyć?
Dziewczynki spojrzały po sobie, potem odwróciły powoli wzrok na
rodziców. Nastała martwa cisza. Lodziarz Art zeznał potem, że chyba
nigdy dotąd nie czuł takiego napięcia w powietrzu, a już na pewno nie w
przypadku, gdy chodziło o wybór lodów.
- Zamawiajcie na co macie ochotę, dziewczynki - przerwał ciszę głos
Barretta.
- Prócz czekoladowych - wtrąciła z naciskiem Caroline. -Skarbie...
- Nie zaczynaj ze mną, Wallace, dobrze ci radzę. Wallace wyrzucił do góry
ręce w geście bezradności.
- Może mi wytłumaczysz, jaki jest sens najpierw mówić dziewczynkom,
że mogą sobie zamówić, co chcą, a potem im tego zabraniać?
- To już twoja sprawa. Ja od początku nie zgadzałam się na czekoladowe.
Musimy być konsekwentni.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl