§ Griffiths Janette - Paryskie lato, Kuciapka123
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Paryskie lato
Prolog
PoDWÓRKo
Są w Paryżu piękniejsze podwórka. Są podwórka, gdzie jest wię
cej zieleni. Są też podwórka bardziej urokliwe i tajemnicze. Rozległe, zielone
ogrody Neuilly ze wspaniałymi drzewami i posłusznymi rzędami geranium i nie
cierpków są piękniejsze niż ten kwadrat kocich łbów w siódmej dzielnicy, ułożo
ny w cieniu wieży Eiffla. Przechadzka ulicą Francs Bourgeois odsłania zaciszne
ustronia - podwórka z kojącymi podcieniami i tryskającymi fontannami.
To podwórko stworzył przypadek. Budynek przy północnej stronie stał już,
kiedy Ludwik XVI jechał karetą za rzekę, na szafot na Place de la Concorde.
W ciągu stuleci fundamenty osiadły i w końcu dom zapadał się w sobie, a jego
szary mansardowy dach przypominał pogniecioną czapkę.
Człowiek w mundurze pilota wyszedł z drugiego, bardziej eleganckiego bu
dynku, wzniesionego w dziewiętnastym wieku przy południowej stronie podwó
rza. obie budowle w mało harmonijną całość spinały stróżówka konsjerżki i długa,
niska piekarnia, której wyroby sprzedawano w
boulangerie -
sklepie z pieczy
wem zajmującym parter od ulicy.
mężczyzna, przystojny i emanujący godnością, ciągnął walizkę na kółkach,
zmierzając przez dziedziniec do małych drzwi, wyciętych w wielkich dębowych
wrotach, które kiedyś otwierały swe podwoje, wpuszczając na podwórze powo
zy, a teraz stały zamknięte na głucho. Pilot, ustawiwszy walizki i uchyliwszy drzwi,
aby wypatrywać taksówki, wyjął egzemplarz dzieł Nostradamusa i zaczął czytać.
Książka przyciągnęła uwagę konsjerżki, która poznała przepowiednie jasnowi
dza dzięki „lei Paris", i teraz podzieliła się z lokatorem swoimi obawami co do
groźby rozszerzenia wojny na Bałkanach oraz inwazji hord z południa (choć sama
pochodziła z oporto). Nie usłyszała słów otuchy, bo nadjechała taksówka. męż
czyzna pospiesznie opuścił podwórko, a konsjerżka wróciła do porannego roz
noszenia poczty.
Nikt nie zapraszał natury na to podwórze. Nikt nie ustawił pergoli i nie nakła
niał bluszczu, aby się wokół niej oplatał. Nie było ogrodnika, który by posadził
geranium, nie było nawet porządnego trawnika do strzyżenia. Natura przyszła
9
sama. Platan wysiał się sto lat temu, a wokół niego wyrosła mała łatka trawy.
Dawno zapomniana dozorczyni ustawiła w kącie fontannę w kształcie cherubi
na, ale nie miała pieniędzy na podłączenie jej do bieżącej wody. Czas zrobił swo
je. Cherubin stracił nos, pulchne pośladki aniołka porosły mchem, a opadające
liście platanu wypełniły po brzegi basen w kształcie muszli. obecna konsjerżka
przyniosła drzewko pomarańczowe, które już nie owocowało, kilka terakotowych
doniczek z geranium i pnącze armerii od lat leniwie płożące się po ścianach stró
żówki i nigdy nie rodzące więcej niż tuzin bladoniebieskich kwiatów.
Kolejne atrakcje gwarantowało położenie tego miejsca. Lokatorzy starszego,
krzywego budynku mogą zobaczyć z okien wieżę Eiffla, jeśli mocno się wychy
lą. mieszkańcy lepszej kamienicy dostrzegą lewą część Łuku Triumfalnego, jeżeli
użyją lornetek. Kilku z nich je posiadało i zazwyczaj służyły im do obserwowa
nia mieszkań naprzeciwko.
W rynnach gnieżdżą się okaleczone miejskie gołębie, często z kikutami za
miast nóg; przylatują jaskółki, dokarmiane przez konsjerżkę. Czasami nad po
dwórzem pojawi się klucz kaczek lecących do stawów w Tuileries lub ogrodach
Luksemburskich, a wysoko na lipcowym niebie wirują jerzyki. Drozd rdzawo-
boczny założył gniazdo na starszym budynku. jednakże ktoś, kto mógłby rozpo
znać ptaka i czerpać przyjemność z jego obecności, przybędzie dopiero za kilka
dni.
Każdy stały lokator mający nadzieję na podnajęcie swojego mieszkania na
czas lata, reklamuje nie tyle budynek, co jego lokalizację. Większość ogłoszeń
umieszczonych w „Herald Tribune" albo w folderach szkół językowych obiecu
je: „mieszkanie w podwórzu (od strony ogrodu); wspaniały widok na wieżę Eif
fla. Słoneczne. metro".
mort Engelberg przeczytał takie ogłoszenie owego lipcowego poranka w cza
sie lotu czarterowego z Chicago do Paryża. Wyjął pióro, uśmiechnął się do siebie
i podkreślił trzy pierwsze słowa: „mieszkanie w podwórzu".
I.
Kiedy 747 z Tokio leciał nad morzem Północnym, Neli wyjęła
torebkę z szafki w kuchence i wymacała swój klucz do drzwi frontowych. Za
wsze sprawdzała klucze na długo przedtem, zanim samolot zaczynał schodzić do
lądowania. W czasie niektórych podróży, kiedy czuła się bardziej niż zazwyczaj
samotna, sięgała po nie jeszcze wcześniej. Potrzebowała uspokajającego dotyku
chłodnej stali i świadomości, że wkrótce będzie otoczona własnymi meblami,
widokami z własnego okna, znajomymi zapachami. Ale dzisiaj tę szczególną
chwilę zakłócił Francois, steward z pierwszej klasy, który wsadził głowę za za
słonę i powiedział, że jeden z jego pasażerów zmarł.
- jesteś pewien? - Neli wypuściła z rąk torebkę.
- już go tu niosą.
Tylny rząd kabiny pierwszej klasy dzieliło tylko kilka metrów od kuchenki
i dwaj młodzi stewardzi właśnie wepchali się do ciasnej przestrzeni między za
słonami, taszcząc wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę w granatowym
garniturze..
- Spróbuję sztucznego oddychania usta-usta - oznajmił Francois i ukląkł.
- Ale on jest trochę żółty- zauważyła Neli, przyglądając się bacznie twarzy
mężczyzny. - To znaczy, chciałam powiedzieć, iż nawet stąd widać, że jest martwy.
- Wszystko jedno, muszę spróbować. - Francois przycisnął usta do bladych
warg mężczyzny.
Neli i obaj stewardzi wzdrygnęli się na ten widok.
- Facet mógł umrzeć wiele godzin temu - stwierdził jeden z nich. - Gdy tylko
wylecieliśmy z Tokio. Powiedział, że nie chce nic do jedzenia, chce tylko spać.
Więc nie podchodziliśmy do niego aż do teraz, kiedy przyniosłem mu formularze
do wypełnienia.
Neli przypomniała sobie, że jej obowiązkiem jest wezwać pomoc medyczną,
więc sięgnęła po mikrofon i zapytała, czy na pokładzie jest lekarz. Po chwili
zjawił się japoński pediatra, uwolnił Francois od jego beznadziejnego zadania
i stwierdził, że mężczyzna zmarł na atak serca.
II
Kiedy kapitan został powiadomiony, różnorakie formularze wypełnione, a drugi
pilot i inni członkowie załogi popatrzyli sobie na martwego mężczyznę, pozosta
ło go tylko zakryć kocem i czekać, aż zostanie wyniesiony z pokładu razem z wa
lizkami i ładunkiem na lotnisku w Paryżu. Podróżował samotnie. Neli i Francois
przejrzeli jego papiery, dowiedzieli się, że był rozwiedzionym Amerykaninem,
miał dorosłego syna i robił filmy przyrodnicze dla telewizji.
- Wiedziałam, że gdzieś go widziałam - ucieszyła się Neli. - Na pewno w te
lewizji.
- Prawdopodobnie każdego widziałaś w telewizji - odrzekł Francois.
- Aż tak dużo nie oglądam - obruszyła się Neli.
Francois spojrzał na nią, unosząc brwi, a potem popatrzył na mężczyznę
i spytał:
- Czy zdajesz sobie sprawę, że nie możemy go tutaj zostawić w czasie scho
dzenia do lądowania?
- Dlaczego? Nie posadzimy go przecież na jego miejscu, pasażer obok się nie
zgodzi.
- Ale jeśli zostanie tutaj, stoczy się, na przykład, w przejście. Nie sądzę, żeby
to bardziej spodobało się pasażerom.
Neli popatrzyła badawczo na solidne ciało mężczyzny rysujące się pod ko
cem.
- może moglibyśmy go jakoś upchnąć w wózku na żywność?
Francois otworzył drzwiczki wózka i jeszcze raz spojrzał na mężczyznę.
-Gdybyśmy wsadzili jego nogi do...
- Ale jeśli on w tym zesztywnieje? To znaczy, zastanawiam się, kiedy nastę
puje stężenie pośmiertne - wyjaśniła Neli.
- myślę, że nieprędko - odparł Francois. Zmarszczył brwi i postukał się pię
ścią w głowę. - Powinniśmy wiedzieć takie rzeczy, moja droga Neli. Nie masz
poradnika medycznego? A może zapytamy lekarza?
- Nie sądzę, by zachwycił się pomysłem. Posłuchaj, posadźmy go na jednym
z miejsc za zasłoną. Zawinę go w koc. W czasie schodzenia do lądowania usiądę
obok.
- A jeśli zajrzy jakiś pasażer?
- Powiem, że źle się poczuł.
Dwaj stewardzi przenieśli mężczyznę za zasłonę na miejsce dla załogi. Neli
podniosła swoją torebkę i usiadła obok Amerykanina.
- Dobrze się czujesz, Nelli? - zapytał Francois.
- Staram się na niego nie patrzeć - odparła Neli, ściskając swój klucz do drzwi
frontowych mocniej niż zazwyczaj.
- Słuchaj, w świetle tego, co się stało - wyszeptał Francois, jakby nie chciał
przeszkadzać zmarłemu - zastanawialiśmy się, reszta załogi i ja, czy moglibyśmy
darować sobie zbieranie kocy. jesteśmy trochę do tyłu ze sprzątaniem kuchni, a ma
być wkrótce wydana dyrektywa odwołująca obowiązek zbierania koców, więc...
- musiałabym zobaczyć tę dyrektywę, zanim zmienię zasady - odszepnęła
Neli.
I2
[ Pobierz całość w formacie PDF ]