§ Milewski Stanislaw - Ciemne sprawy dawnych warszawiaków, Kuciapka123
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
STANISŁAW MIIEWSKI
Ciemne sprawy
dawnych warszawiaków
Państwowy Instytut Wydawniczy
ł
i
Projekt graficzny PIOTR GIDLEWSKI
Copyright by Stanisław Milewski, Warszawa 1982, 2009 Copyright by
Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2009
Platon sp. z.o.o.
ul. Kolejowa 15/17, 00-215 Warszawa
tel. 022 63108 15
e-mail: platon@platon.com.pl
Dictum sp. z.o.o.
ul. Kabaretowa 21, 01-942 Warszawa
tel. 022 663 98 13 e-mail: biuro@dictum.pl
PRINTED IN POLAND
Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2009
ul. Foksal 17, 00-372 Warszawa
e-mail: piw@piw.pl www.piw.pl
Wydanie pierwsze
Skład i łamanie: Piotr Gidlewski
Druk i oprawa: Poznańskie Zakłady Graficzne SA
ISBN 978-83-06-03201-7
I
ZWIERCIADŁO CODZIENNOŚCI
„Z jakiejś krótkiej notatki reporterskiej, ukrytej w kącie dziennika, z
korespondencji z odległego kąta, z plotki brukowej powtórzonej ustnie lub
w druku, z zakomunikowanego nareszcie uwadze publicznej suchym,
policyjnym stylem faktu, który raz spostrzeżony, a dziesięć razy nie, staje
przed nami w całej swej grozie lub powadze jedna z tych wielkich,
rozjątrzonymi ranami okrytych, wiekuistą nomenklaturą «kwestyj
społecznych* opatrzona sprawa, a raczej hańba życiowa".
Zdanie to napisał na początku lat dziewięćdziesiątych jeden z kronikarzy
dnia codziennego naszego miasta, Bolesław Lutomski, w „Tygodniku
Ilustrowanym". Oddaje ono w sposób zda się idealny zamysł tej książki:
pokazanie „kwestyj społecznych" XIX-wiecz-nej Warszawy, aż do
wybuchu pierwszej wojny światowej, poprzez pryzmat kronik sądowych
drukowanych w gazetach. Są one jej tworzywem podstawowym, ale nie
jedynym - zostały też tutaj spożytkowane owe reporterskie notatki „ukryte
w kącie" dzienników, policyjne rozporządzenia, kroniki wypadków,
artykuły naświetlające całościowo bądź fragmentarycznie różne kwestie
społeczno-prawne. Skonfrontowano je z zawartymi w czasopismach
fachowych artykułami żyjących ówcześnie prawników, którzy
komentowali obowiązujące wtedy przepisy bądź też śledzili krytycznie ich
funkcjonowanie w praktyce. Wykorzystano też XIX-wieczne oraz
dzisiejsze rozprawy przyczynkarskie i monografie z zakresu historii
prawa, a także historii Warszawy.
Z obfitości materiałów dało się tu uwzględnić tylko ich część. Wybór
dyktowała bardziej intuicja niż naukowa metoda, która - wydaje się - przy
tego typu materii byłaby raczej kulą u nogi niż sprawnym narzędziem.
Książka nie pretenduje zresztą do miana naukowej monografii, jest to w
większym stopniu penetracja tematu niż jego całościowe i metodyczne
ujęcie.
Gazety - oczywiście z zastrzeżeniem, że pamiętać się będzie o cenzurze i
konwencjach dziennikarskich epoki - są dobrym zwierciadłem
codziennego życia. Takim zwierciadłem są również procesy sądowe. Sądy
rozpoznają przecież nie tylko wstrząsające zbrodnie, ale i wykroczenia
potoczne, w których uzewnętrzniają się, prócz patologii, także
obyczajowość, stosunki społeczne i ekonomiczne, kultura materialna,
problemy związane z rozwojem miasta.
5
Drobna na pozór cywilna sprawa sądowa, ukryta gdzieś w kącie gazetowej
szpalty, z dzisiejszej perspektywy nabiera walorów świeżości. Oto jakiś
warszawiak, którego nawet nie wymieniono z nazwiska, wytoczył na
początku naszego stulecia powództwo przeciw Kolejom Nadwiślańskim o
zwrot 48 kop.! Ponieważ wykupił w Falenicy bilet II klasy, a z powodu
ogromnej ciasnoty musiał z żoną i córką stać na korytarzu, uznał, że
spędził podróż w warunkach IV klasy, i zażądał zwrotu różnicy w cenie
biletów. Nie pomogło tłumaczenie zarządu, że „koleje w czasie wakacji
chorują na brak wagonów"; sędzia pokoju, stojąc na gruncie zasad prawa
cywilnego, powództwo uwzględnił i zasądził 5 rb na rzecz
poszkodowanego, doliczając zwrot kosztów procesu. Druga instancja
odrzuciła skargę kasacyjną kolei i wyrok utrzymała w mocy.
Skonfrontujmy to rozstrzygnięcie z opinią felietonisty z lat nieco
wcześniejszych, który twierdził, że koleje traktują swych pasażerów jak
kryminalistów lub śledzie w beczce albo jeszcze gorzej, że wagony są
niezbyt czyste i zapchane, konduktorzy dziwnie nerwowi, kontrolerzy zaś
zbyt gorliwi - a zrozumiemy, iż ów proces nie był wynikiem choroby
pieniaczej i że satysfakcję z wyroku odczuwał nie tylko ów niezadowolony
pasażer.
Inna sprawa, również „komunikacyjna", tyle że karna; wcześniejsza od
tamtej o lat prawie dwadzieścia, odkrywa nam kulisy utrwalonej
obyczajowości w zderzeniu z nowoczesną techniką. Niejaki pan O.,
wracając skądś z familią, zobaczył jadący od rogatki w stronę miasta
tramwaj. Gdy na jego znaki i wołanie wehikuł nie stanął, wskoczył na
platformę i zaczął konduktora lżyć oraz okładać laską, aż zranił go w
głowę. Sędzia orzekł, że konduktor działał zgodnie z przepisami i nie miał
obowiązku zatrzymać się w miejscu, gdzie nie było przystanku. Krewki
pan O. skazany został na 15 dni aresztu (co prawnicze czasopismo
określiło jako „względnie surowo") i na zapłacenie - według świadectwa
lekarskiego przedłożonego przez konduktora- 10 rb kosztów jego leczenia.
Ów wyrok na pewno był żywo komentowany także wśród „sałaciarzy",
których od pół wieku okładano kułakami po głowach za lada przewinienie,
a czynili to nie tylko stójkowi, ale i różni podochoceni paniczykowie,
wyładowujący swój gniew czy zgoła fantazję.
....,*
Z kolei sprawa z końca lat siedemdziesiątych XIX w. Towarzysz
prokuratora sądu okręgowego złożył do Departamentu Kryminalnego
Senatu Rządzącego protest na wyrok Zjazdu Sędziów Pokoju, którym
uwolniono od odpowiedzialności karnej Bronisławę Posłowską. Owa
krnąbrna niewiasta nie wykonała rozporządzenia policji, nakazujące-
Ulica Smocza go jej zaprzestać hodowli świni. Ponieważ nie znaleziono
przepisu, ' ' który zabraniałby trzymać świnię w Warszawie - Senat nie
dopatrzył się podstaw do uchylenia wyroku. W świetle tego
rozstrzygnięcia na samowolę wyglądają pogróżki policji, drukowane w
gazetach w połowie lat pięćdziesiątych, że krowy i konie licznie pasające
się w Alejach Ujazdowskich będą zabierane, a ich właściciele
przedstawiani do ukarania.
Te trzy przykładowo przytoczone procesy najlepiej świadczą, że prawo
wkraczało - z lepszym lub gorszym skutkiem - w różne sytuacje życia
miejskiego. Dlatego też sprawy tego typu są na pewno nie mniej
interesujące i warte uwagi niż ponure i zagadkowe zbrodnie, którymi na
ogół przepełnione są pitawale, a które i dziś występują w nadmiarze.
7
Procesy sądowe - powtórzmy to raz jeszcze - są zwierciadłem życia, jest to
jednak zwierciadło krzywe, przesadnie bowiem wyolbrzymia wszystko, co
w życiu najbardziej mroczne i - być może - niewarte przypomnienia. Taki
kąt widzenia mógłby dać w sumie obraz fałszywy, gdyby zapomniało się o
proporcjach. Świadomość tego towarzyszyła autorowi podczas zbierania
materiałów i pisania książki, podobnego podejścia oczekuje więc i od
Czytelnika.
Ten sam świat - konstatował najbardziej warszawski z naszych pisarzy,
Bolesław Prus - „jedni nazywają teatrem, inni świątynią, a jeszcze inni
piekłem. Świat naprawdę jest wszystkim po trosze, a przede wszystkim -
mieszaniną uczuć i interesów, podłości i poświęceń, geniuszu i głupoty itd.
Żadna jednak kategoria zjawisk nie panuje w nim wyłącznie, lecz stanowi
pewien procent ogółu"1.
Słowa te napisał młody dziennikarz, zaczynający dopiero służbę
kronikarza rejestrującego ..fakta chwili bieżącej", a także - posłużmy się tu
określeniem nadanym mu już później przez Aleksandra Swiętochowskiego
- „korektora społecznego". Gdy w ciągu kilkunastu lat lepiej poznał ludzi
Warszawy i ich problemy, mógł stwierdzić z całym przekonaniem: „Złe na
świecie nie imponuje rozmiarami. W Warszawie wygląda ono tak jak -
pięćdziesiąt kropli atramentu w czterech garncach wody; mąci więc życie
społeczne, ale go nie niszczy, nawet nie zatruwa [...] Nie przeklinajcie
więc świata, bo jeżeli prawda, że na nim jest źle, toć i nie mniejsza
prawda, że - może być lepiej"2.
Starą Warszawę pokazywano już w różnych zwierciadłach, a były to na
ogół trema upiększające - częściej pojawiała się w nich ponętna twarz i
talia syreny oraz miecz parujący liczne ciosy niż zabłocony rybi ogon.
' -¦'...*;.
Nachylanie lustra pod kątem odbijającym jedynie te fragmenty
historycznego syreniego konterfektu może się komuś wydać nietaktem.
Warto jednak to zrobić celem poznania mechanizmów tworzenia się
ówczesnej patologii społecznej.
Mechanizmy te określają warunki społeczne i ekonomiczne epoki, bo
każde czasy mają taką patologię, jakiej ludzie współcześnie żyjący nie
zapobiegną w porę. Po napisaniu tych słów od razu konieczne staje się
poczynienie dość istotnego uściślenia: w jakiej mierze mogą jej zapobiec.
W XIX wieku Warszawą rzadko rządzili mieszkańcy miasta przez swych
przedstawicieli, chociaż walka o samorząd miejski nie ustawała aż do
czasów pierwszej wojny światowej.
J
Przestępczość XIX-wieczna była pierworodną córką patologii życia
ekonomicznego i społecznego swoich czasów. Czytelnik znajdzie na to
przykłady we wszystkich rozdziałach tej książki, zarówno w tych, w
których mowa jest o alkoholizmie, prostytucji i dzieciobójstwach,
oszustwach, nadużyciach w handlu i spekulantach, jak i w poświęconych
złodziejom oraz sprawcom przestępstw przeciwko zdrowiu i życiu.
Z istniejącego stanu rzeczy zdawali sobie dobrze sprawę ówcześni
postępowi prawnicy, nasi i rosyjscy, których opinie - ze względu na to, że
Warszawa wchodziła w skład carskiego imperium - miały tu duże
znaczenie. Pod koniec XIX w. profesor uniwersytetu w Charkowie,
Orszański, pisał w rosyjskim czasopiśmie prawniczym: „Aby można było
skutecznie walczyć z przestępstwem, należy zmienić warunki, które je
płodzą i wytwarzają, podnieść poziom moralny, materialny i fizyczny
mas". Jego artykuł przedrukowały lub omawiały periodyki francuskie i
włoskie poświęcone prawu karnemu, a zdanie to mocno podkreślała
„Gazeta Sądowa Warszawska", która na przestępczość patrzyła w podobny
sposób. Widziała ją bowiem - jak to napisano w jednym z artykułów - w
nędzy jednych, a zbytku i używaniu życia przez drugich, w rozluźnieniu
obyczajów, w braku oświaty, w złym wymierzaniu sprawiedliwości. Celem
jej ograniczenia - pisano - należy usilnie starać się o dobrobyt klas
najuboższych, otoczyć opieką opuszczone dzieci i ludzi kalekich, stworzyć
instytucje niosące pomoc w nieszczęściu. Wskazywano nadto na
specyficzną w naszych warunkach konieczność utworzenia „rozumnego,
samoistnego, złożonego z miejscowych obywateli sądu, znającego życie
ludności"3. Ówczesne bowiem sądownictwo było już całkowicie
zrusyfikowane, co na wymiarze sprawiedliwości odbijało się w sposób
wyraźnie negatywny.
Aż do końca XVIII w. istniały w obrębie Warszawy tzw. jurydyki, obszary
wyłączone spod sądownictwa wójtowskiego i ławniczego Starej
Warszawy; miały one własne prawa i przywileje, własną administrację,
policję i sądy. Sądy te rozpatrywały wszelkie sprawy cywilne i karne.
Tytułem przykładu można podać przywilej Janusza I, księcia
mazowieckiego, nadany w 1402 r. jurydyce Dziekanka. Przywilej ten
głosił, że „wolno kolegiacie i dziekanowi wielkie i małe sprawy
kryminalne przez sołtysów przysięgłych wykonywać, więzienia i
szubienice stawiać, wszelkie przewinienia i występki karać, chociażby
winowajca skazany był na ucięcie członków lub na karę śmierci"4.
9
Stopniowo administrowanie miastem ulegało centralizacji. W
niespokojnych czasach wojen tureckich zaprowadzono nawet, w 1672 r.,
ścisłe meldunki osób przybywających, ubywających i przebywających w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]