§ Nowak Ewa - Wszystko, Kuciapka123
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ewa Nowak
Dane Wrażliwe
EGMONT
© 2011 by Ewa Nowak
Egmont Polska Sp. z o.o.. Warszawa 2011
I na tej z wielu dróg
Po co ci para nóg
I tak dotrzesz na pewno do końca
Niepotrzebny ci wzrok
Żeby wyczuć swój krok
I nie musisz wciąż radzić się słońca
Jacek Kaczmarski, Bob Dylan
Prolog
Nina nie spuszczała z oczu piłki. Gdy tylko któraś z dziewczyn na chwilę się zagapiła,
przejmowała piłkę i natychmiast rzucała do kosza. Była tak skoncentrowana, że udawało jej
się trafić nawet ze sporej odległości. Już dawno nie miała tak dobrego dnia.
Zazwyczaj grała dość szybko, ale przeciętnie. Koszykówka jakoś nigdy nadmiernie jej
nie pociągała, dwutaktu do tej pory nie opanowała, jak należy, ale tego dnia była zwyczajnie
wściekła i właśnie dlatego aż tak dobrze jej się grało.
Mama Niny jak zwykle wstała dziesięć minut przed wyjściem dzieci do szkoły. Dolała
wrzątku do zimnych fusów po wczorajszej kawie i pijąc drobnymi łyczkami, zahaczyła
wzrokiem o kuchenny blat.
- Naczynia wstawia się do zmywarki.
Ta bezosobowość zawsze Ninę irytowała, ale nigdy nawet słówkiem nie pisnęła, co
sądzi o zwrotach: „wstawia się”, „układa się”, „zmywa się”. Trudno, matki się nie wybiera.
- To Bogdana - powiedziała zgodnie z prawdą.
Tłuste ślady po sadzonych jajkach, skórki od chleba, których nigdy nie jadał. Gołym
okiem było widać, że to talerz jej brata. Każdy by to zobaczył. Poza mamą.
- Jak ty się nie wstydzisz być takim niechlujem? Na oczy czegoś takiego nie widziałam.
Nie tak cię wychowałam.
Nina mogła powtórzyć, że Bogdan zrobił ten bałagan, tylko że to by nic nie dało. Kiedy
mama miała nastrój na awanturę, to zawsze umiała znaleźć pretekst.
- Na kogo ty wyrośniesz? I one się później dziwią, że nikt ich nie chce. Kuchnia
świadczy o kobiecie.
- Właśnie - burknęła pod nosem Nina.
Od razu wiedziała, że to wielki błąd. Jeśli chciała szybko wyjść do szkoły, powinna z
pokorą wysłuchać codziennych utyskiwań. Najlepiej było nie reagować, udawać, że się nie
słyszy, i brać mamy humory na przeczekanie. Niestety, tylko w teorii było to łatwe. Czasem,
tak jak tego dnia, Ninie po prostu puszczały nerwy.
- Co to niby miało znaczyć, moja panno?
„Moja panno” oznaczało, że mama szybko jej już z domu nie wypuści.
Pierwszy był WF. Nina chciała przyjść do szkoły trochę wcześniej i jeszcze przed
lekcjami porównać, jak innym wyszło zadanie z matmy. Już dwa razy miała źle zrobioną
pracę domową, a trzeci minus oznaczał jedynkę. Koniecznie chciała sprawdzić zadanie, ale
odebrała sobie tę szansę. Teraz będzie musiała stać ze skruszoną miną i słuchać o tym, ile
mama dla nich wszystkich robi, jak by ten dom bez niej wyglądał, co oni sobie myślą, ona
żąda szacunku, a docenią ją wtedy, jak wreszcie umrze.
Udało jej się wyjść dopiero pięć po ósmej. Spóźniła się na WF, zadania nie sprawdziła,
a Margerita zajęła jej wieszak. Na dodatek okazało się, że to dziś jest test z historii.
Czternaście razy trafiła do kosza. Dziewczyny z zespołu wiwatowały na jej cześć, a
Kasia Paprota zeszła z boiska, udając, że boli ją kolano.
Nie wiadomo skąd wziął się taki zwyczaj, że zawsze na dużej przerwie wszyscy szli na
słoneczną stronę szkoły, czyli na murek od ulicy Mickiewicza. Zajęcie dobrych miejsc nie
było łatwe. Inne klasy też lubiły tu przychodzić i trzeba było zaraz po dzwonku lecieć na
złamanie karku, żeby znaleźć wolny kawałek murku. To było znakomite miejsce. Trochę na
słońcu, a trochę w cieniu, osłonięte od wiatru i z dobrym widokiem na wyboisty placyk, gdzie
chłopcy z upodobaniem grali w piłkę. Mimo że Zespół Szkół Nr 3 w Augustowie miał
nowoczesne boisko do gry w piłkę nożną, uczniowie uwielbiali na przerwach grać właśnie na
tym małym, pełnym wyrw placyku.
Nina, Ewa, Kasia, Margerita i inne dziewczyny z klasy jadły kanapki i gadały o tym,
jaka matematyczka jest głupia, jak Wrońska ich ciśnie i że to skandal aż tyle im zadawać.
Oprócz tego zerkały na chłopców. Michał grał, jedząc kanapkę, i bardzo śmiesznie to
wyglądało. Dominik co chwila podciągał spodnie, co też było zabawne.
Kamil za mocno wybił piłkę, która potoczyła się w ich kierunku. Kasia błyskawicznie
po nią sięgnęła. Mogła ją rzucić w kierunku chłopaków, ale tego nie zrobiła. Trzymając piłkę,
prowokująco się do nich uśmiechnęła.
- Dzięki. - Kamil wyjął piłkę z jej rąk.
- Ale grałaś. Super - powiedział, patrząc na swoje buty, po czym kopnął piłkę i odbiegł.
- Nie wiem, czemu to powiedział. Wcale dobrze nie grałam. - Kasia wzruszyła
ramionami. - Ostatnio chłopcy nachalnie się do mnie zalecają. Ja bym go i na bezludnej
wyspie nie chciała.
Nina zagotowała się ze złości. Najczęściej udawała, że Kaśka w ogóle jej nie obchodzi.
Odkąd przestały się przyjaźnić, starała się całkowicie ignorować jej głupie gadanie, ale teraz
niestety nie zdołała się powstrzymać.
- To było do mnie - mruknęła do Oli, ale na tyle głośno, żeby Kaśka usłyszała.
- Pomarzyć miła rzecz - słodko powiedziała Kasia.
Nina przez chwilę sądziła, że się przesłyszała. Kasia z reguły unikała wchodzenia w
otwarty konflikt. Lubiła tak pokierować rozmową, żeby wszyscy mieli wrażenie, że ona nie
jest niczemu winna. Teraz najwyraźniej zmieniła strategię.
Nina gorączkowo szukała w głowie jakiejś jadowitej riposty, gdy zobaczyła Basińską,
ich szkolną panią pedagog. Czarne obcisłe spodnie, biała koszulowa bluzka, do tego
pomarańczowy blezer i zielona torebka. Zdążyła już wszystkich przyzwyczaić, że jest
kolorowa jak papużka.
Dziewczyny jak na komendę odwróciły głowy. Basińską przyjechała na motorze, a
raczej została przywieziona przez wysokiego mężczyznę w skórzanym kombinezonie. Zdjęła
wielki lustrzany kask, zarzuciła długimi włosami, nastroszyła grzywkę, z uśmiechem rzuciła
im „dzień dobry” i weszła do szkoły, nie oglądając się na swojego adoratora. Chodziły plotki,
że jest żonaty, że jest rozwodnikiem, że jest homoseksualistą, że jest milionerem, że jest
bankrutem oraz że nie jest Polakiem. Prawdę mówiąc, o Basińskiej zawsze się w szkole
gadało. Chwilę o niej rozmawiały, ale nic pewnego nie mogły powiedzieć, bo nikt nigdy nic
pewnego o niej nie wiedział.
- Słyszałam, że jedzenie mięsa sprzyja agresji - rzuciła Kasia, patrząc znacząco na
wystający z kanapki Margerity kawałek polędwicy sopockiej.
Żadna z dziewczyn się nie odezwała. Wiadomo było, dlaczego Kasia jest taką
entuzjastką dżemu, ale Nina litościwie pomyślała, że nie będzie jej upokarzać. Kaśka często
rzucała jakąś uwagę, z której wynikało, jak świadomie ona jedna z nich wszystkich żyje.
Kupowanie markowych rzeczy to według niej popieranie wyzysku dzieci w Chinach,
malowanie paznokci to szczyt próżności i tandety. Tylko wypożyczanie książek ma sens, ich
kupowanie jest już świadomym niszczeniem naturalnych zasobów planety. Trzymanie w
domu zwierząt rasowych to skrajny egoizm, właściwy ludziom pozbawionym empatii, a
wyjeżdżanie na wakacje za granicę to brak patriotyzmu. Chodzenie do kina to tandetna
rozrywka, a kupowanie coli, fanty czy 7UP świadczy o braku świadomości konsumenckiej.
Kasia wypowiadała bezkompromisowe opinie, ale brzmiały one fałszywie. Prawda
wyglądała tak, że Kasia była biedna. Na niewiele mogła sobie pozwolić i dlatego w jej ustach
nawet słuszne skądinąd opinie wydawały się po prostu śmieszne. Nina nie znosiła tego
udawania, że nie chodzi o biedę, tylko o to, jaka Kasia jest świadoma, i nieraz korciło ją, żeby
wyśmiać jej butelkę z herbatą i bezmięsne kanapki. Zawsze jednak robiło jej się żal koleżanki
i odpuszczała. Tym razem też zagryzła wargi i postanowiła zwyczajnie przeczekać, ale ledwie
tak zdecydowała, usta same jej się otworzyły.
- A jak twoje kolano? Bardzo boli?
- O co ci chodzi? - Kasia ze złości zmrużyła oczy.
- Jakoś nie zauważyłam, żebyś utykała, gdy tu biegłaś.
Nina była pewna, że Kasia zeszła z boiska, udając, że utyka, bo była gorsza od niej. Nie
potrafiła jednak teraz tego udowodnić. Kasia nic nie powiedziała, a Margerita zmieniła temat.
- Wiecie co, czytałam, że w Polsce jedna na sześć piętnastolatek ma już za sobą jakiś
poważny związek. Jedna na sześć, czyli u nas powinny być dwie.
- Za mało nas, żeby coś statystycznie zbadać - wtrąciła Ewa. - Potrzebna jest grupa
reprezentatywna. Na takiej próbie...
- Przestań wydziwiać. - Kasia aż cmoknęła z irytacji. - To weźmiemy jeszcze
dziewczyny z pierwszej.
Nina pomyślała, że Kasia znów stosuje swój ograny numer pod tytułem: „Ile osób z
naszej klasy...”, z którego zawsze ma wynikać, że ona jest wśród tych pozytywnych.
- Kasiu - odezwała się słodko - rozumiemy, jak bardzo chcesz nam przypomnieć o
Łukaszu, ale wszystkie znamy już na pamięć twoje wynurzenia.
- Zrozumiałe, że tak to interpretujesz. Ty, dziecinko, nie masz nic do powiedzenia na ten
temat.
- Co to niby ma znaczyć? - Nina poczuła kolejną falę złości. Ona litościwie nie
komentowała, dlaczego to niby Kasia jest wegetarianką, ale jak widać, niepotrzebnie, bo
Kasia nie umiała tego docenić. Nina nie znosiła wiecznego rządzenia się Kaśki, tych jej
mądrości, tego wmawiania im rzeczy, które jej były akurat na rękę. Kaśce zdecydowanie za
dużo spraw uchodziło na sucho tylko dlatego, że miała kłopoty w domu. Tym razem koniec z
litością.
- Rozumiem, że nie możesz się pochwalić niczym innym... - zaczęła Nina, ale Margerita
szybko zareagowała.
- Po co zaczynacie? Wiecie, moja klacz będzie się źrebić...
Margerita, o czym wszyscy wiedzieli, cierpiała na przesadną odpowiedzialność za miłą
atmosferę. Jak emocjonalny sejsmograf nieomylnie wyczuwała nadciągającą burzę i szybko
skupiała uwagę na sobie. Zmieniała temat, obracała problemy w żart, zaczynała opowiadać,
co śmiesznego lub głupiego ostatnio zrobiła. W ten sposób udawało jej się zażegnać nawet
poważne konflikty. Jednak nie tym razem. Kasia i Nina za bardzo się już rozgrzały.
- O klaczy powiesz nam innym razem. Ja się wcale z nią nie kłócę. Nienawidzę
konfliktów - wolno i spokojnie powiedziała Kasia. - Po prostu wiadomo - zwróciła się do
Niny - że jeszcze nikogo nie miałaś. Nie masz powodzenia, i taka jest prawda.
Czerwona ze złości Nina wzięła głęboki haust powietrza i wyzywająco spojrzała na
Kasię.
- Przyjmij więc do wiadomości, że według twojego idiotycznego kryterium jestem jedną
na sześć - warknęła.
Kasia wciąż robiła miny. Gdy podnosiła do góry brwi i jednocześnie wykrzywiała kącik
ust, wyglądała szczególnie głupio.
- Chcesz nam wmówić, że już z kimś chodziłaś?
- Nie mogę w to uwierzyć. Czy my jesteśmy w przedszkolu? - Ewa się roześmiała, ale
ani Nina, ani Kasia nie zwróciły na nią najmniejszej uwagi.
- Niczego nie chcę wam wmówić - odrzekła z naciskiem Nina. - I nie chodziłam, tylko
chodzę. To, że ty o czymś nie wiesz, nie znaczy jeszcze, że to nie istnieje. Musisz pogodzić
się z tym, że ludzie mają swoje sekrety i mimo twojego wścibstwa nie o wszystkim wiesz.
Owszem, mam chłopaka.
- Akurat! Niedawno mówiłaś, że kompletnie cię to nie interesuje - przypomniała Kasia,
przedrzeźniając głos Niny.
- O rany, jak w kinie familijnym - wtrąciła Ewa, ale tylko Margerita pokiwała głową.
- Ten, kto nie zmienia poglądów, zarzucił myślenie. - Nina powtórzyła zasłyszane od
Bogdana zdanie.
Nie wiedziała, po co wchodzi w tę rozgrywkę, ale już nie umiała się wycofać. Chciała
zniszczyć Kaśkę, pognębić ją, udowodnić jej, że jest zerem.
- Kto to taki? - z szyderczym uśmiechem zapytała Kasia, ostentacyjnie oglądając sobie
paznokcie.
- Może go nawet znasz - rzuciła Nina takim samym tonem.
Z satysfakcją pomyślała, że prowadzi w tej rozgrywce. Wyjęła z torby
Kamienie na
szaniec
i demonstracyjnie otworzyła na pierwszej stronie, jakby chciała pogrążyć się w
lekturze, ale ze zdenerwowania nie mogła przeczytać nawet słowa. Przez chwilę miała ochotę
zabrać torbę i odejść, ale wtedy zaczęłyby ją obgadywać i Kaśka na pewno by je przekonała,
że Nina kłamie. Nie, teraz nie mogła odejść. Trzeba było załatwić tę sprawę do końca.
- Jeśli mogę ci przerwać lekturę - odezwała się Kaśka słodziutkim głosem - to jak ten
twój wybranek ma na imię? Chyba możesz nam zdradzić? Może Alek Dawidowski*, co?
Kasia umiała mówić z taką ironią, że człowiek aż gotował się w środku.
Nina poczuła nagle pustkę w głowie. Zupełnie nie wiedziała, jak na to proste pytanie
odpowiedzieć, ale postanowiła nie dać się sprowokować. Żeby zyskać na czasie, uśmiechnęła
się i odetchnęła głęboko. Usiłowała wyglądać na rozmarzoną.
- Paweł - powiedziała i z wdziękiem się przeciągnęła.
W ich klasie nie było żadnego Pawła, w równoległych klasach też nie. W ogóle żaden
Paweł nie przychodził jej do głowy. Nie znała żadnego Pawła. I o to właśnie chodziło! Kaśka
będzie miała zerowe pole do dociekań. To było superbezpieczne imię.
- A może policzymy, jedna na ile piętnastolatek była kiedykolwiek za granicą -
zaproponowała Nina z miną niewiniątka.
Wiedziała, że poza szkolnymi wycieczkami, które refundował jej komitet rodzicielski,
Kasia nigdy poza Augustów nie wyjeżdżała.
Nina uśmiechnęła się z zadowoleniem i kolejno zaczęła pytać dziewczyny, która gdzie
była. Margerita odwiedziła tyle krajów, że z trudem mogłaby wszystkie wymienić, zresztą
wcale nie zamierzała się tym chwalić. Ewa była u wujka w Hanowerze i w Tatrach
Słowackich z tatą...
- Dziewczyny, a która z was korzystała kiedykolwiek z pomocy społecznej? - zapytała
niewinnym tonem Nina.
Kasia chwyciła torbę i bez słowa ruszyła w kierunku szkoły. Nina poczuła, że wygrała
tę rundę.
* Alek Dawidowski - właśc. Maciej Aleksy Dawidowski, ps. Alek, postać autentyczna, harcerz Szarych
Szeregów; bohater powieści Aleksandra Kamińskiego
Kamienie na szaniec
.
Rozdział 1
Drzwi otworzyła im ciotka. Jak zawsze była w spodniach od dresu, ale włosy miała
wysoko natapirowane, co wyglądało żałośnie. Zza jej pleców buchnął zapach barszczu. Nina
siłą powstrzymała się, by nie zatkać palcami nosa.
Siostra mamy mieszkała przy ulicy Mickiewicza w czteropiętrowym bloku z wielkiej
płyty. Blok stał naprzeciwko gimnazjum Niny. Na szczęście okna wychodziły nie na boisko,
ale na osiedle. Za to jedno Nina była losowi wdzięczna - że przynajmniej kuzynka nie może
ukradkiem śledzić jej zza firanek.
Od piętnastu lat Nina przychodziła w niedziele do wujostwa, jadła u nich obiad,
oglądała telewizję. Spędziła tu wiele godzin, jednak za każdym razem, gdy już wychodziła, a
ojciec otwierał drzwi na klatkę schodową, by przepuścić mamę, Nina uświadamiała sobie, jak
bardzo nie znosi tego miejsca. Jeśli marzyła czasem o tym, że pójdzie na studia do Warszawy
albo do Gdańska i po ich ukończeniu na pewno już do Augustowa nie wróci, to między
innymi z powodu tych wizyt.
- Ojej, jak ty wyglądasz. Ale wystają ci te kości policzkowe - powiedziała ciotka na
widok Niny, a potem serdecznie ją uściskała i nie czekając na jakąkolwiek reakcję
siostrzenicy, odwróciła się na pięcie i poszła z mamą do kuchni.
Mama i ciotka były siostrami i gdy się na nie patrzyło, nie było co do tego wątpliwości.
Korzystały z usług tego samego salonu piękności na Mostowej, obie robiły zakupy w Lidlu,
obie gotowały rzadko, ale za to bardzo dużo, regularnie odwiedzały centrum taniej odzieży na
rogu Nadrzecznej i Mostowej, a ponadto obie uwielbiały zrzędzić i narzekać. Zrzędzenie
przejęły po swojej matce, której, nawiasem mówiąc, właśnie za to nie znosiły. Obie zawsze
podawały za zimne potrawy i wymieniały się tymi samymi beznadziejnymi przepisami,
lubowały się w łatwych krzyżówkach, nosiły kolorowe buty i przepadały za lekarzami. Nina
czasem miała wrażenie, że jej mama i ciocia to jedna i ta sama osoba.
- Zupa za pięć minut! Powiedz Justynie - rzuciła mama i bez pukania po prostu
otworzyła na oścież drzwi do pokoju kuzynki, po czym ponownie znikła w kuchni.
Nina przełknęła ślinę. Wszystko by zniosła - za zimną zupę (wątroba nie lubi gorącego),
stary chleb (bo zdrowszy), gotowane rano ziemniaki (żeby potem już tylko przygrzać).
Zniosłaby nawet uwagi na temat tego, że jest leniwa (bo zrezygnowała z zajęć plastyki),
niezgrabna (bo taki wiek), podobna do ojca (to już prawdziwy dramat). Zniosłaby i uwagi w
stylu: „pryszcze są normalne w tym wieku” i „głupota to natura młodości”. To wszystko nic,
bo prawdziwym powodem, dla którego nie lubiła tych niedzielnych odwiedzin u wujostwa,
była Justyna.
Nina w każdą niedzielę czuła ogromne wyrzuty sumienia. Uważała siebie za
przyzwoitego człowieka, a jednak nie udawało jej się dla Justyny nic zrobić. Zawsze
obiecywała sobie, że w następnym tygodniu ją odwiedzi, bo tak trzeba, ale potem nigdy nie
wystarczało jej na to sił. Justyna ją przerażała.
Ostrożnie zajrzała do pokoju kuzynki.
- Hej - powitała ją, starając się zachowywać naturalnie.
Wersalka, stolik, drugi stolik, na którym stał zakurzony ogromny monitor, na ścianach
kilka tandetnych obrazków kupionych na dole w kwiaciarni. Łóżko było przykryte narzutą
zrobioną z resztek różnych włóczek. Na parapecie leżała wygnieciona poduszka, obok
szydełko wbite w śnieżnobiały kordonek, a z koszyka wylewała się koronkowa serweta.
Justyna jak zwykle siedziała przodem do okna i czytała.
Podniosła głowę i odpowiedziała na powitanie. Potem zapadła cisza.
Nina nie miała pojęcia, o czym mogłaby z Justyną rozmawiać. Każdy temat wydawał
się jej zbyt drażliwy. Przecież nie zapyta, co u niej słychać, bo u niej nic nie słychać; nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]