§ Szczygieł Mariusz - Kaprysik, Kuciapka123
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mariusz Szczygieł
Kaprysik, damskie historie
Od dziecka dobrze mi szło słuchanie. Wychowałem się w pralni hotelu Pod Basztą w
Złotoryi (przed wojną Goldberg). Tam pracowała moja mama Stefania, moje ciotki Halina i
Krystyna, a moja siostra cioteczna Hela była pokojową.
Kiedy przed trzynastą wracałem ze szkoły do pralni, pokojowe właśnie zwoziły na dół
brudną pościel i opowiadania. Naga dziewczyna skoczyła z okna na szóstym piętrze i żeby
zanieść ją z powrotem do hotelu, nosze zrobili z drzwi. Dwie kobiety mieszkały dłuższy czas
na siódmym, jedna okazała się mężczyzną, który miał dowód na kobiece nazwisko.
Małżeństwo Niemców na stole w pokoju 302 postawiło kryształową wazę, a po dwóch dniach
nasypali do niej ziemi i zapakowali do walizki.
Do słuchania wychował mnie w latach siedemdziesiątych hotel Pod Basztą i jestem
mu za to wdzięczny.
Słuchać - prosta rzecz. Wystarczy nie krzywić się, że czyjeś życie jest nie takie,
jakbyśmy chcieli.
(Pisanie - czyli zajmowanie ludziom czasu - jest już o wiele trudniejsze).
Jak wiadomo, kobiety mają więcej do powiedzenia niż mężczyźni. Uważam, że
ludzkość nie robi z tego zjawiska wystarczająco dobrego użytku.
Największą prawdę o naturze człowieka też usłyszałem. Od mojej przyjaciółki,
aktorki Zofii Czerwińskiej. Nikt lepiej nie opisał ludzkiego nienasycenia, niespełnienia i
zachłanności niż Zosia w jednym zdaniu.
Brzmi ono: „Najlepsze miejsce na namiot jest zawsze trochę dalej”.
Niektóre reportaże tego zbiorku są o namiocie, który nie stanął we właściwym
miejscu. Niektóre - przeciwnie - o namiocie rozbitym przynajmniej przez chwilę tam, gdzie
jest najładniej.
Jeśli ktoś chce zaprosić mnie do swojego namiotu, a to, co on przykrywa, warte jest
opisania - czekam na list: damskiehistorie@gazeta.pl lub:
„Wysokie Obcasy” ul. Czerska 8/10
00-732 Warszawa
„Damskie historie”
Reporter Szczygieł, rok 2009
1.
Janina Turek, matka trojga dzieci, 1.10.1996 r. zjadła na obiad zupę pieczarkową z
makaronem, gulasz z kartoflami, buraczki i winogrona na deser. Czterdzieści lat wcześniej,
19.02.1956 r., też zjadła obiad zwyczajny i pożywny: kiełbasę grzaną z musztardą kremską,
chleb, kompot z jabłek, łom kakaowy i keks.
21.03.1973 r. odebrała dwa głuche telefony;
21.06.1976 r. znalazła na ulicy nowe skarpetki elastyczne dziecięce;
15.08.1981 r. odstąpiła synowi kartki na mięso;
2.01.1982 r. córka przyniosła jej kilka jabłek;
7.12.1983 r. były mąż przyniósł jej dwie przeczytane gazety;
3.02.1985 r. zapukał do niej nieznajomy, pomylił mieszkania;
3.01.1997 r. poczęstowała się chipsami u przyjaciółki;
1.02.1998 r. wyjrzała przez okno. Zobaczyła, jak z auta Volvo wysiada starszy, tęgi Austriak.
2.
W codzienności cały czas coś się dzieje. Nieprzeliczone drobne czynności wykonujemy, nie
żywiąc nadziei, by utrwaliła je nasza pamięć, a co dopiero pamięć innych. Nie dla pamięci są
jednak podejmowane, lecz z konieczności. Z czasem zapomniany zostaje każdy wysiłek
podjęty w codziennej krzątaninie.
Janina Turek - gospodyni domowa - przez ponad pół wieku obiektem swoich obserwacji
uczyniła właśnie to, co codzienne, więc niezauważalne. Jako pierwsza dowiedziała się o tym
jej córka. Po śmierci mamy, jesienią 2000 roku, Ewa Janeczek otworzyła szafę i ujrzała stosy
zeszytów. (Potem okazało się, że zeszytów jest 728, a jeszcze potem, że o kilkanaście więcej).
Wyszło na jaw, że mama zapisała wszystko, co robiła. Nieprzerwanie, dzień po dniu, od roku
1943 do 2000 zanotowała: ile razy odbierała telefon w domu i kto dzwonił (38 196 razy); ile
razy dzwoniła do kogoś (6257 razy); gdzie i kogo widziała przypadkowo i powiedziała
„Dzień dobry” (23 397 razy); ile odbyła spotkań umawianych (1922); ile dała prezentów,
komu i jakich (5817); ile dostała prezentów (10 868); ile razy grała w brydża (1500); ile razy
w domino (19); ile razy była w teatrze (110); ile obejrzała programów w telewizji (70 042) i
tym podobne.
Przez 57 lat zanotowała i policzyła wszystkie przyjęcia, wycieczki, tańce, przedmioty
znalezione, listy, lektury, wyjścia do kina, noclegi poza domem, wizyty przyjmowane, wizyty
składane, śniadania, obiady, kolacje. Najpierw prowadziła jeden zeszyt dla wszystkich
dziedzin życia, potem każda dziedzina otrzymała własny notes. Nie notowała każdego
posiłku, tu stosowała pewien system: w jednym roku notowała wszystkie śniadania, w
następnym - obiady, w jeszcze następnym - kolacje. Po trzech latach - znów śniadania. Dzięki
temu znamy 4463 śniadania Janiny Turek, 5387 obiadów, 5936 kolacji.
Odnotowywała nawet reklamy obejrzane w telewizji. Zaznaczała, czy program był
czarnobiały, czy kolorowy i na jakim go widziała odbiorniku. Ostatnio na elemisie.
Spodobałoby się to filozof Jolancie BrachCzainie, która opisała metafizyczny wymiar
codzienności. Podstawę naszego istnienia stanowi bezwiedne krzątactwo. „Nie można godzić
się na rolę nieświadomego wyrobnika czynności egzystencjalnych. I w obronie własnej trzeba
ścigać sens codzienności jak przestępcę” - napisała uczona.
Janina Turek, mieszkanka Krakowa, zaczaiła się na swoją codzienność. Mimo że przeczytała
3517 książek, nie czytała żadnej książki Jolanty BrachCzainy. Jednak z własnego wyboru,
intuicyjnie postanowiła nobilitować swoje krzątactwo. Każdy, nawet banalny fakt z jej życia
otrzymywał w dzienniku swój numer.
Przy filmach dbała o wpisanie nazwy kina. Kiedy umierał Stalin, Janina Turek była na filmie
„Fanfan Tulipan”. Weszła do kina Wanda jeszcze za życia Stalina, wyszła po jego śmierci.
Córka zaczęła czytać wszystko pół roku temu i do dziś nie skończyła.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]