Graham Masterton - Geniusz - Notatnik, ◄Graham Masterton
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Graham Masterton
Geniusz
Tłumaczył: Piotr Kuś
Tytuł oryginalny: Genius
Data wydania oryginalnego: 1996
Data wydania polskiego: 2000
„Żaden Japończyk nigdy nie wylądował
na zachodnim wybrzeżu
Stanów Zjedno-
czonych Ameryki w żadnym
momencie
II wojny światowej”.
California Historical
Society
Solana Beach, południowa Kalifornia
24 września 1942
Znajdowali się o dobre ćwierć mili od brzegu, gdy księżyc w pełni
wyłonił się zza chmur, blady niczym papierowy lampion. Z rosnącą desperacją
cięli wiosłami niespokojną wodę. A więc stracili ostatniego sprzymierzeńca:
ciemność. Wiatr dął w ich twarze pod niewielkim kątem, z prędkością piętnastu
węzłów.
Przed nimi pieniły się przy brzegu wysokie fale, a biała piana unosiła
się wysoko w powietrze.
Major Ganji Nishino dostrzegł już linię brzegu i zarysy nieregularnie
porozrzucanych domków plażowych. W świetle księżyca wyglądały dziwnie
majestatycznie; przypominały odrobinę dom jego ojca w Kioto, małej nadmorskiej
osadzie, zamieszkanej głównie przez poławiaczy pereł. Zauważył jakby ćmy,
poruszające się po wybrzeżu, jednak od razu zdał sobie sprawę, że to nie są ćmy,
lecz przyciemnione światła samochodów, poruszających się Pacific Coast Highway.
Opóźnienie sięgało już dwóch godzin, a wciąż brakowało im siedmiu -
ośmiu minut do osiągnięcia brzegu. Major Nishino zdawał sobie sprawę, że jest
już zbyt późno, by przystępować do realizacji podstawowego planu. Jeżeli
podstawowa misja miałaby się nie powieść, majorowi Nishino rozkazano, by uderzył
w cel alternatywny. W tej chwili jednak nie brał jeszcze pod uwagę możliwości
niepowodzenia. Sam taki pomysł smakował równie cierpko jak sól w jego ustach,
sól zmieszana z krwią.
Z furią i uporem poruszał wiosłem. Mała, gumowa łódź podskakiwała na
falach niczym drobna piłeczka. Była z całą pewnością za mała do tej misji, a
jednak nie mieli wyboru: szerokość włazów łodzi podwodnej wynosiła niewiele
ponad pół metra i z trudnością przeciskał się przez nie marynarz w pełnym
oporządzeniu.
Nadludzkie wysiłki przyniosły po kilku minutach upragniony rezultat:
wylądowali na brzegu. Major Nishino natychmiast dał sygnał marynarzom z drugiej
łódki, by zbliżyli się do niego i jego załogi.
Po raz czwarty już lądował na terytorium wroga. Niedawno dowodził
dwunastoosobową misją dywersyjną przeciwko Brytyjczykom w Rangunie. Pod osłoną
ciemności przypłynął przez rzeki Salween i Sittang, po czym podrzynał gardła
śpiących żołnierzy nieprzyjaciela z chłodem i precyzją, jakby to były co
najwyżej kaczki, które należy zarżnąć i wypatroszyć. Żołnierze bali się go, lecz
jednocześnie podziwiali. Otrzymał od nich przezwisko Wiatr Śmierci:
niewidzialny, lecz nieuchronny w skutkach, które ze sobą niesie. Jednak nawet
dla majora Nishino zadanie, które należało wykonać dzisiejszej nocy, znacznie
różniło się od dotychczasowych. Tym razem on i jego sześciu ludzi, w odległości
czterech tysięcy mil od wybrzeży ojczyzny, zdani byli wyłącznie na siebie i
własne siły. Jeżeli któryś z nich zginie, nie znajdzie się nikt, kto zabierze
ciało i zawiezie do domu.
Major Nishino nie bał się śmierci. Tak naprawdę zbyt słabo rozumiał to
zjawisko, by się go bać. Bał się niesławy. Wiedział, że jeśli zginie w tym obcym
kraju, jego prochy nigdy nie zostaną rozrzucone nad Kioto; nie będzie zresztą na
to zasługiwał.
Półtora mili za jego plecami oczekiwała łódź podwodna I-17, zanurzona
jedynie do głębokości peryskopowej. Jeżeli powrót grupy desantowej opóźni się
więcej niż trzydzieści minut, komandor Tagami będzie musiał wykonać rozkaz i
odpłynąć.
Silna fala wyrzuciła na piaszczysty brzeg łódkę majora Nishino. Po kilku
sekundach znalazł się przy niej ponton kapitana Tanabe.
Strona 1
Graham Masterton - Geniusz
Graham Masterton - Geniusz
Po godzinie wiosłowania na niespokojnym morzu major Nishino czuł się
otumaniony. Po kilku krokach niespodziewanie upadł na piasek. Podniósł się
szybko i wykonał sześć szybkich, głębokich oddechów, tak jak go uczył ojciec.
Wiatr zawsze wie, w którym kierunku zmierza, mawiał. Nabierz go w płuca, a i ty
uzyskasz jego pewność.
Kapitan Tanabe ciężko oddychał. Nawet jak na Japończyka był wyjątkowo
niski i drobny. Zasalutował majorowi i zawołał:
- Ameryka!
Jego oczy lśniły, a głos zdradzał podekscytowanie.
- Tak, kapitanie, Ameryka. Mamy jednak mniej niż czterdzieści minut.
Proszę wciągnąć łódki w głąb plaży i ukryć je w piasku. Niech wszyscy ludzie się
przebiorą i czekają w pogotowiu.
- Ameryka - powtórzył kapitan Tanabe. Rozglądał się dookoła, zachwycony
miejscem, w którym się znalazł.
- Natychmiast, kapitanie! - warknął na niego major Nishino. Podczas gdy
żołnierze wciągali pontony w głąb plaży, major zaczął rozpinać swój czarny,
wodoodporny kombinezon. Pod spodem miał białą koszulę z krótkimi rękawami i
luźne spodnie, skrojone po amerykańsku. Po chwili zwinął kombinezon i wsunął go
pod jedną z łodzi. Odczepił przymocowany do burty karabin automatyczny taisho 14
i sprawdził magazynek.
Żołnierze również zdjęli kombinezony i schowali je do łodzi razem z
radionadajnikiem. Następnie zaczęli przysypywać pontony piaskiem. Pomrukiwali z
wysiłku przy pracy, co w końcu zdenerwowało porucznika Miwę.
- Zamknijcie się! - krzyknął. - Ryczycie jak świnie.
Major Nishino spojrzał na swój zegarek. Była godzina dwudziesta trzecia
siedemnaście i dwadzieścia sekund. Na niebie, wysoko nad jego głową, wesoło
skrzyły się gwiazdy. W domu, w Kioto, major Nishino napisał wiele wierszy o
gwiazdach. Jego ojciec zawsze powtarzał, że jest zbyt wrażliwy i zbyt
romantyczny, aby zostać żołnierzem, nie doceniał jednak ogromnego patriotyzmu
swego syna. Teraz major Nishino spoglądał na Wielki Wóz i Gwiazdę Polarną,
próbując zwrócić twarz w kierunku ojczyzny. Jeżeli umrę, rozmyślał, Japończycy
dowiedzą się, że przedsięwziąłem tę wyprawę po to, by w ich imieniu zadać cios
Ameryce. Wielkiej, nadętej, bezdusznej Ameryce.
- Jesteśmy gotowi, majorze - dobiegł go głos kapitana Tanabe.
Major Nishino uważnie przyjrzał się swoim ludziom. Wszyscy ubrani byli
jak typowe amerykańskie nastolatki, w luźne bawełniane koszule i powycierane
dżinsy. Oficerowie wywiadu ze sztabu Szóstej Floty, stacjonującego w Kwajalein,
postanowili, że drobnej budowy japońscy komandosi unikną niebezpieczeństwa
natychmiastowej identyfikacji tylko wtedy, gdy przebiorą się za dorastających
młodzieńców. Długo oglądali fotografie w amerykańskim „Life”, zanim podjęli taką
decyzję. Nie szczędzono później środków ani wysiłku, by zdobyć autentyczne
amerykańskie ubrania.
Poza majorem Nishino, uzbrojonym w karabin, komandosi mieli jedynie
noże. Wszyscy potrafili, w razie potrzeby, porozumiewać się w języku angielskim.
W wypadku, gdyby któregoś schwytano, miał utrzymywać, że jest synem chińskich
imigrantów, przynajmniej tak długo aż łódź podwodna I-17 opuści wody
nieprzyjaciela.
- Nie mamy nawet czterdziestu minut - powiedział major Nishino. - Nasz
największy problem polega na tym, że Biały Mędrzec skończył już wykład na
uniwersytecie i w tej chwili jest w domu.
- Co robimy? - zapytał porucznik Miwa. - Realizujemy plan zapasowy?
Major Nishino pokręcił przecząco głową.
- Nie. Przybyliśmy tutaj po Białego Mędrca i nie opuścimy Ameryki bez
niego.
- Ale przecież Biały Mędrzec mieszka aż jedenaście kilometrów stąd, w
głębi lądu. Nawet jeżeli uda się nam zdobyć jakiś pojazd...
Major Nishino lekko się uśmiechnął.
- Amerykańskie samochody są bardzo szybkie - zauważył.
- Packardy! - zawołał kapitan Tanabe. - Cadillaki! - Właśnie -
przytaknął major Nishino. - Ruszajmy więc i czym prędzej zdobądźmy jeden z nich.
Szybkim krokiem skierowali się do parkingu, znajdującego się przy plaży.
Major Nishino na wszelki wypadek trzymał w ręce odbezpieczony pistolet, na
szczęście jednak nigdzie nie było widać żadnego policjanta ani strażnika.
Natomiast na samym skraju parkingu stał stary ciężarowy ford. Był brudny,
pordzewiały i już z daleka cuchnął rybami. Major Nishino szarpnął drzwiczki,
były jednak zamknięte na klucz. Przez chwilę zastanawiał się, czy ich nie
wyrwać, jednak samochód nie wyglądał zbyt zachęcająco; z całą pewnością
potrzebna była lepsza maszyna. Postanowił, że najlepiej będzie, jeżeli
zatrzymają jakiś pojazd na autostradzie.
Strona 2
Graham Masterton - Geniusz
Na jego znak cała grupa pobiegła w kierunku szosy.
Szybko minęli opustoszałą o tej porze stację benzynową, mały sklepik i
przydrożny bar o nazwie „Solana Beach Eaterie”, niestarannie wypisanej na
drzwiach. Gdzieś w pobliżu zaszczekał pies. Jakiś mężczyzna zawołał:
- Zamknij się, durniu! - I szczekanie urwało się.
Wreszcie dotarli do autostrady. Z pontonów na oceanie widzieli mnóstwo
świateł przejeżdżających samochodów, teraz jednak nagle ich zabrakło. Major
Nishino znów popatrzył na zegarek i cicho zaklął. Miał trzydzieści cztery minuty
na pokonanie dwudziestu dwóch kilometrów, zupełnie nieznaną drogą, w ciemności,
oraz na odszukanie domu Białego Mędrca.
Na moment zwątpił, czy operacja ma jakiekolwiek szanse powodzenia.
Jeżeli natychmiast nie napatoczy się jakiś szybki samochód...
- Co robimy, majorze? - zapytał kapitan Tanabe.
- Czekamy - odparł krótko Nishino.
Przystanęli na poboczu drogi w cieniu drzewa. Jeden z młodszych
żołnierzy napił się podczas przeprawy wody morskiej i teraz zaczął głośno
kaszleć.
- Zamknij się - warknął major Nishino. - Chcesz, żeby cała Ameryka
dowiedziała się, że tu jesteśmy?
Po chwili milczenia kapitan Tanabe zasugerował: - A może pójdziemy
pieszo do domu Białego Mędrca?
- Po co? Nie mielibyśmy już szansy wrócić na łódź. Kapitan Tanabe w
wymowny sposób przejechał palcem wskazującym po gardle.
- Moglibyśmy go zabić zamiast porywać - zasugerował.
- Wiesz dobrze, że mamy rozkaz za wszelką cenę przywieźć go do kraju
żywego. Jeżeli nie uda nam się wykonać tego zadania, wysłana zostanie następna
misja, by go stąd wydobyć.
Kapitan Tanabe ciężko westchnął. Przez chwilę nerwowo przestępował z
nogi na nogę, po czym znów się odezwał:
- W tej sytuacji proponuję, żebyśmy od razu przystąpili do realizacji
planu zapasowego.
- Być może będziemy musieli tak postąpić - przyznał major Nishino. - Ale
jeszcze nie teraz. Dopóki jest choć cień szansy na zabranie Białego Mędrca do
kraju, musimy próbować.
- Rozumiem.
Gdyby majorowi Nishino nie udało się porwać Białego Mędrca, miał rozkaz
skierowania się na północ, do bazy marynarki wojennej w Camp Pendleton i
dokonania tam maksymalnych zniszczeń. Plan nosił kryptonim „Ocean w ogniu”.
Wydawał się bardziej spektakularnym posunięciem niż porwanie nikomu nie znanego
profesora uniwersytetu. A jednak generał-porucznik Shimuzu zapewnił majora
Nishino, że uprowadzenie Białego Mędrca może mieć bardziej doniosły wpływ na
wynik wojny niż zniszczenie nawet największego składu paliw i amunicji, które
Amerykanie szybko i z łatwością uzupełnią.
Znów popatrzył na tarczę zegarka. Trzydzieści dwie minuty. Trzydzieści
jeden.
- Za późno - odezwał się znów kapitan Tanabe. - Chwileczkę - powiedział
porucznik Miwa. - Słuchajcie tylko.
Zaczęli nasłuchiwać, co nie było łatwe, gdyż wiał silny wiatr.
Początkowo major Nishino niczego nie słyszał, jednak po chwili dotarł do niego
słaby odgłos silnika pojazdu, zbliżającego się od strony południowej. Szum
narastał. Wkrótce komandosi dostrzegli światła samochodowych reflektorów.
Major Nishino wyszedł na autostradę. To w tym właśnie miejscu mieli
zatrzymać samochód doktora Gatheringa, powracającego z uniwersytetu. Major
pamiętał kolor i numer tablicy rejestracyjnej samochodu. Czarny de soto de luxe,
BL 2130. Na łuku musiał znacznie zwolnić, tym bardziej że kawałek dalej powinien
skręcić w drogę, prowadzącą w głąb lądu, gdzie mieszkał doktor Gathering.
Samochód, który teraz się zbliżał, również zwalniał. Trudno było się
zorientować, jaka to marka, major Nishino zauważył jednak, że auto jest duże; w
tej chwili to było najważniejsze.
Machnął kilkakrotnie ręką i samochód zatrzymał się tuż obok niego. Był
to biały nash ambassador, półciężarówka. Za kierownicą siedział niski, gruby
mężczyzna o wybrylantowanych włosach, ubrany w jasnozielone spodnie.
- O co chodzi, przyjacielu? - zapytał.
- Popsuł się mój samochód - odparł major Nishino.
- Popsuł się twój samochód?
- Słaby akumulator. Nie jedzie.
- Słaby akumulator, mówisz? Cóż... - kierowca wskazał palcem wprost
przed siebie. - Widzisz ten warsztat, dwieście metrów przed nami? Należy do
Wall’ego Olsena. Stary Olsen mieszka obok. Zadzwoń do drzwi, a przyjedzie tutaj
Strona 3
Graham Masterton - Geniusz
i ci pomoże. Pewnie będzie marudził, że go wyrwałeś z łóżka, ale z pewnością nie
odmówi pomocy.
- Dokona naprawy?
- Tak, przyjacielu. Dokona naprawy.
Grubas miał zamiar odjechać, jednak major Nishino powstrzymał go.
- Stój! Proszę!
- O co chodzi? Śpieszy mi się.
- Proszę wysiąść z samochodu.
Grubas zmarszczył czoło. Dopiero w tej chwili major Nishino zdał sobie
sprawę, że jego pistolet jest dla rozmówcy niewidoczny.
- Proszę wysiąść z samochodu - powtórzył i wycelował prosto w głowę
grubasa.
Ten uniósł ręce do góry, jakby wzywając niebiosa na świadka tego, co
chce powiedzieć.
- „Proszę wysiąść z samochodu” - rzekł, przedrzeźniając majora Nishino.
- Do cholery, co to za język?
- Powiedziałem „proszę” - odezwał się major niemal błagalnym głosem.
- A mam cię w dupie, nigdzie nie wysiądę. A tą zabawką mnie nie
przestraszysz, zapewniam cię, stary.
Major Nishino bez wahania nacisnął spust i kula trafiła w głowę grubasa.
Mimo tłumika, pistolet wydał głośny trzask. Zanim trup opadł na siedzenie,
grubas jeszcze przez chwilę sprawiał wrażenie, jakby wpatrywał się w majora
Nishino trzecim okiem, które pojawiło się na samym środku czoła. Mózg kierowcy
rozprysnął się po całej kabinie, wydostawszy się razem z kulą z tyłu czaszki.
Nishino jednym szarpnięciem wyrzucił zwłoki na drogę. Dopiero wtedy
podbiegło do niego kilku komandosów.
- Schowajcie go za płotem - rozkazał. - Zdejmijcie mu koszulę i
wytrzyjcie nią siedzenia. Szybko, nie mamy ani chwili do stracenia.
Po chwili pojawił się przy nim kapitan Tanaba. Pieszczotliwie pogładził
dłonią białą maskę samochodu.
- Nash - powiedział. - Nash ambassador osiem.
- Kapitanie - major Nishino wydał kolejny rozkaz - poczeka pan przy
łodziach razem z Nagatą i Hommą. Jeżeli nie wrócimy do pierwszej, przystąpicie
do wykonania planu awaryjnego.
Kapitan pobladł. Był zbyt zdyscyplinowanym żołnierzem, by sprzeciwić się
rozkazowi, lecz nie był w stanie ukryć swego rozczarowania. Oto odbył daleką
podróż do Ameryki i zobaczy jedynie kawałek piaszczystej plaży i nic więcej.
Zasalutował jednak posłusznie i powiedział:
- Rozkaz.
Skinął na żołnierzy, których przydzielił mu major, i natychmiast ruszył
w kierunku brzegu oceanu.
Porucznik Miwa spojrzał na majora pytającym wzrokiem. Nie trudził się
zadawaniem pytania, nie było na to czasu. Czekał na rozkaz, który padł po
chwili:
- Poruczniku, jest pan wśród nas najlepszym kierowcą. Ruszajmy.
Major usiadł na miejscu dla pasażera, natomiast porucznik Miwa usadowił
się za kierownicą. Pozostali komandosi zajęli miejsca w skrzyni na towary.
Samochód natychmiast ruszył.
- Szybciej - naglił major Nishino, gdy tylko znaleźli się na szosie
prowadzącej do Rancho Santa Fe. Samochód trząsł się i podskakiwał na nierównej
drodze. Była ciepła, pachnąca, kalifornijska noc. Wysoko na niebie błyszczał
ogromny księżyc. Ameryka! Major rozparł się wygodnie na siedzeniu. Dopiero teraz
zaczynało do niego docierać, że wdarł się na terytorium wroga. Żeby jeszcze
tylko udało mu się wykonać zadanie.
Samochód gnał drogą, wzdłuż której rosły eukaliptusy. Szosa była wąska,
kręta i Japończycy musieli się trzymać wszelkich możliwych uchwytów, by nie
rzucało ich po całym samochodzie.
- Jeszcze cztery i pół mili - powiedział porucznik Miwa. Major Nishino
znowu spojrzał na zegarek.
- Przyśpiesz, bo jeśli nadal będziemy się tak wlekli, to nigdy nie
wykonamy zadania.
Porucznik wydobywał z silnika całą moc; opony piszczały na zakrętach, a
Miwa dokonywał niemal cudów, by samochód, mimo ogromnej prędkości, nie wypadł z
autostrady. Droga wiodła lekko pod górę. Z każdym zakrętem komandosi oddalali
się od poziomu oceanu i zbliżali do celu.
Wreszcie pokonali ostatni zakręt i niemal natychmiast znaleźli się w
samym centrum Rancho Santa Fe.
- Jesteśmy - powiedział porucznik Miwa.
Na głównej ulicy zauważyli kilkanaście sklepów, dwie restauracje, hotel
Strona 4
Graham Masterton - Geniusz
i posterunek policji. Wszystko było pozamykane, panował spokój i absolutna
cisza, którą zakłócił tylko warkot białego nasha. Major Nishino poczuł się nagle
tak, jakby oglądał film hollywoodzkiej produkcji.
- Skręć w prawo - powiedział do Miwy. - On tutaj mieszka, przy Paseo
Delicias.
Porucznik wykonał polecenie i samochód wjechał w wąską uliczkę, wzdłuż
której ciągnęły się dwa rzędy białych domów. Jakiś mężczyzna, wyprowadzający
owczarka niemieckiego na późnowieczorny spacer, przystanął i popatrzył
zdziwionym wzrokiem na białego nasha. Jeden z komandosów odwrócił się i zawołał
do majora:
- Widział pan, jak on się na nas gapił? Należało go zastrzelić.
- Daj spokój - odparł Nishino. - Pamiętaj, to jest małe miasteczko.
Wszyscy natychmiast oglądają się tutaj za przybyszami. Czy w twojej wiosce nie
jest tak samo?
Wąską i krętą drogą zaczęli zjeżdżać w dół, oddalając się od centrum
Rancho Santa Fe. W powietrzu unosił się intensywny zapach eukaliptusów, tak
silny, że porucznik Miwa musiał zacisnąć palcami nos, by nie kichnąć. Za
kolejnym zakrętem znaleźli budynek, którego poszukiwali: duża skrzynka na listy
nie pozostawiała wątpliwości, że dom oznaczony 3370 Paseo Delicias należy do
doktora Lionela Gatheringa. Jego nazwisko wymalowane było na skrzynce dużymi,
wyraźnymi literami. Brama z kutej stali, prowadząca do ogrodu, była uchylona, a
przed jasno oświetlonym budynkiem stał na podjeździe zielony chevrolet.
- Jesteśmy na miejscu - powiedział major Nishino do porucznika Miwy. -
Zostało nam dwadzieścia jeden minut.
Z samochodu wyskoczyli wszyscy komandosi z wyjątkiem porucznika, który
przejechał jeszcze kilkanaście metrów i ustawił nasha w kierunku, w którym za
chwilę mieli uciekać. Major Nishino poprowadził żołnierzy w stronę bocznej
ściany domu. Wewnątrz było ciemno, światło nie paliło się nawet tam, gdzie
powinny znajdować się okna sypialni. Major doskonale wiedział, że do zwyczajów
Kalifornijczyków należy wczesne chodzenie spać; doktor Gathering i jego żona
najwyraźniej nie stanowili wyjątku. Znów popatrzył na zegarek.
Najprawdopodobniej mieszkańcy domu o tej porze spali.
Podczas gdy jeden z komandosów pilnował frontu, major Nishino z
pozostałymi udali się na tyły. Podwórze było niewielkie, najwyżej trzydzieści
pięć, czterdzieści metrów kwadratowych, a większość tego obszaru zajmował basen.
Księżyc odbijał się od błękitnej tafli spokojnej wody.
Dotarli do drzwi kuchennych. Były do połowy przeszklone, lecz obserwację
wnętrza domu uniemożliwiały czerwone zasłonki. Major Nishino chwycił pistolet za
lufę, chcąc rękojeścią zbić szkło. Zanim jednak zdołał to uczynić, jeden z
komandosów szarpnął za klamkę. Ku zaskoczeniu wszystkich, drzwi się otworzyły.
Komandos, który to uczynił, popatrzył na majora szeroko rozwartymi oczyma, nie
wiedząc, co robić dalej.
- Do środka, Fujita - rozkazał Nishino. Komandos wahał się ułamek
sekundy, ale zaraz wkroczył do budynku. Major pozostawił kolejnego ze swych
ludzi na posterunku przy drzwiach, sam natomiast także wszedł do środka.
Znaleźli się w dużej, czystej i doskonale wyposażonej kuchni. Cicho
szumiała potężna lodówka. Chromowany toster na stole lśnił niczym autentyczna
ikona, która znalazła się tutaj z niewiadomego powodu. Poza tym major zadowolony
był, że księżyc świeci tak intensywnie; dookoła stało tak wiele stołów i
krzeseł, że łatwo było coś potrącić i narobić hałasu. Światło ułatwiało wszelkie
ruchy. W kuchni było bardzo ciepło, unosił się w niej zapach pieczonego
kurczaka, którego domownicy z całą pewnością zjedli na kolację. Duży zegar,
zawieszony na ścianie, w porę przypominał majorowi, że ma tylko cztery minuty na
porwanie Białego Mędrca i podjęcie drogi powrotnej do Solana Beach.
Komandosi przeszli do salonu, wyłożonego grubym dywanem, tłumiącym
kroki, i wyposażonego w piękne meble w stylu kolonialnym. W rogu stał największy
telewizor, jaki major Nishino kiedykolwiek widział. Na telewizorze ustawiona
była porcelanowa figurka tancerki flamenco.
Nishino wskazał na boczne drzwi. Fujita natychmiast je otworzył i wbiegł
do kolejnego pomieszczenia. Zaraz jednak powrócił do salonu i potrząsnął
przecząco głową. Major zdążył zobaczyć puste, pojedyncze łóżko.
Fujita otworzył następne drzwi i znowu potrząsnął głową. Tam z kolei
znajdowała się garderoba.
Drzwi po przeciwnej stronie wiodły do krótkiego korytarza, zakończonego
następnym wejściem. Major Nishino ruszył tędy. Wstrzymywał oddech, a w
wyciągniętej dłoni trzymał pistolet gotowy do strzału. Przed drzwiami zatrzymał
się tylko na sekundę, po czym nagle szarpnął je i wskoczył do znajdującego się
za nimi pokoju. Ułamek sekundy później Fujita uczynił to samo.
Niemal w tej samej chwili rozbłysło światło, pochodzące z lampki
Strona 5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]