§ Downing David - John Russell 01 - Dworzec ZOO, Kuciapka123

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
David Downhill
Dworzec ZOO
Tytuł oryginału ZOO Station
Przełożyła Dorota Strukowska
Pamięci
Marthy Pappenheim (1900-2001) która uciekła z Niemiec w 1939 roku i zajęła się
niesieniem pomocy dzieciom tych, którym się to nie udało,
oraz
Yvonne Pappenheim (1912-2005) która poślubiła brata Marthy, Fritza, i poświęciła
życie zwalczaniu niesprawiedliwości
Od autora
Jest to fikcyjna opowieść, jednak dołożono wszelkich starań, aby utrzymać ją w
ramach historycznego prawdopodobieństwa. Wzmianki o planowanym przez nazistów
wymordowaniu osób upośledzonych umysłowo zostały oparte głównie na wyczerpującej
pracy historycznej Michaela Burleigha Death and Deliverance, i nawet najbardziej absurdalne
sytuacje wspominane na marginesie są przygnębiająco autentyczne.
W siną dal
Pozostały jeszcze dwie godziny 1938 roku. W Gdańsku przez cały dzień popadywał
śnieg, i gromada dzieciaków bawiła się tocząc bitwę na śnieżki przed składami zboża,
ciągnącymi się wzdłuż starego nabrzeża. John Russell przystanął, żeby popatrzeć na nie przez
chwilę, po czym poszedł dalej brukowaną ulicą w stronę niebieskich i żółtych świateł.
Nie można było powiedzieć, żeby w „Barze Szwedzkim” panował tłok, zaś te
nieliczne twarze, które odwróciły się ku niemu, niekoniecznie przepełniał duch radosnego
święta. Tak naprawdę większość z tych ludzi sprawiała wrażenie, jakby wolała przebywać
teraz gdzieś indziej.
Trudno się było temu dziwić. Bożonarodzeniowych dekoracji nie zdjęto, tylko
pozwolono im spaść, i teraz stały się one elementem podłogi - razem z plamami topniejącego
śniegowego błota, dryfującymi niedopałkami oraz, tu i tam jakąś stłuczoną butelką. Bar słynął
z brutalności wielonarodowych burd, ale w tę szczególną noc grupki Szwedów, Finów i
Łotyszy wydawały się wyzbyte energii potrzebnej do wszczęcia kolejnej rozróby. Zazwyczaj
można było mieć pewność, że jeden czy dwa stoliki zajęte przez niemieckich marynarzy
zapewnią niezbędną iskrę, lecz teraz Niemców reprezentowały jedynie dwie podstarzałe
prostytutki, a i one zbierały się do wyjścia.
Russell zajął wysoki stołek przy barze, zamówił sobie goldwassera[1] i zaczął
przeglądać egzemplarz
New York Herald Tribune
sprzed miesiąca, który z jakiegoś
niewytłumaczalnego powodu akurat tam leżał. Znalazł w nim jeden z jego własnych
artykułów, tekst o nastawieniu Niemców do ich zwierzęcych ulubieńców. Towarzyszyło mu
urocze zdjęcie sznaucera.
Widząc, że Russell czyta, jakiś samotny Szwed siedzący dwa stołki dalej zapytał go
idealną angielszczyzną, czy mówi w tym języku. Russell przyznał, że owszem.
- Jest pan Anglikiem! - wykrzyknął Szwed i dźwignął swoje pokaźne cielsko na stołek
obok Russella.
Rozmowa przerodziła się z przyjaznej w sentymentalną, a potem, w ekspresowym
tempie, w rzewną. Trzy goldwassery później Szwed opowiadał mu, że on, Lars, nie jest
prawdziwym ojcem swoich dzieci. Vibeke nigdy się do tego nie przyznała, ale on wiedział, że
tak jest. Russell obdarował go pokrzepiającym poklepaniem po ramieniu, a Lars runął do
przodu. Jego głowa wydała głuche łupnięcie, spotykając się z wypolerowaną powierzchnią
kontuaru.
- „Szczęśliwego Nowego Roku” - mruknął Russell. Lekko przesunął głowę Szweda,
żeby łatwiej mu się oddychało, i zebrał się do wyjścia. Na zewnątrz niebo zaczynało się
przejaśniać, a powietrze było niemal dostatecznie zimne, żeby go otrzeźwić. W protestanckim
kościele marynarzy grały organy. Żadnych hymnów, tylko powolną pieśń żałobną, jak gdyby
organista osobiście żegnał odchodzący rok. Do północy pozostał kwadrans.
Russell szedł z powrotem przez miasto, czując wilgoć przesączającą się przez dziury
w butach. Na Langermarkt było pełno par, śmiejących się i piszczących, gdy ludzie chwytali
się nawzajem, łapiąc równowagę na śliskich chodnikach.
Przeciął Breitgasse[2] i dotarł na Holzmarkt akurat w chwili, gdy dzwony zaczęły
oznajmiać Nowy Rok. Plac był wypełniony świętującymi ludźmi, i czyjaś natarczywa ręka
wciągnęła Russella do kręgu imprezowiczów tańczących i śpiewających na śniegu. Kiedy
piosenka się skończyła i krąg się rozproszył, młoda Polka po jego lewej wyciągnęła się w
górę i musnęła wargami jego usta. Jej oczy promieniały szczęściem. Russell pomyślał, że rok
1939 zaczyna się lepiej niż się tego spodziewał.
* * *
Recepcja w jego hotelu świeciła pustkami, zaś odgłosy świętowania dobiegające z
kuchni na zapleczu sugerowały, że nocna zmiana bawi się na własnym, prywatnym przyjęciu.
Russell pomyślał, żeby zrobić sobie gorącą czekoladę i wysuszyć buty w jednym z piecyków,
ale zmienił zdanie. Wziął klucz, wdrapał się po schodach na trzecie piętro i powlókł się
korytarzem do pokoju. Gdy zamykał za sobą drzwi, boleśnie dotarło do niego, że lokatorzy
sąsiednich pokoi nadal witają Nowy Rok - wspólnym śpiewaniem po jednej stronie, a po
drugiej seksem, od którego trzęsła się podłoga. Russell zdjął przemoczone buty i skarpety,
osuszył mokre stopy ręcznikiem i opadł na podrygujące łóżko.
Rozległo się dyskretne, ledwie słyszalne pukanie do drzwi.
Przeklinając, dźwignął się z łóżka i otworzył.
Mężczyzna w pogniecionym garniturze i rozpiętej koszuli wpatrywał się w niego.
- Pan John Russell - mężczyzna odezwał się po angielsku, jak gdyby przedstawiał
sobie Russella. Rosyjski akcent był nieznaczny, lecz łatwy do rozpoznania. - Czy mógłbym
chwilę z panem pomówić?
- Jest trochę późno... - zaczął Russell. Twarz mężczyzny wydała mu się mgliście
znajoma. - Ale czemu nie? - dał za wygraną, gdy śpiewacy za ścianą utworzyli nowy i
głośniejszy chór. - „Dziennikarz nie powinien nigdy rezygnować z rozmowy” - mruknął
głównie do siebie, wpuszczając mężczyznę. - Proszę, niech pan siada - zaproponował.
Gość rozsiadł się i założył nogę na nogę, podciągając przy tym nogawkę.
- Spotkaliśmy się już wcześniej - powiedział. - Dawno temu. Nazywam się Szczepkin.
Jewgienij Grigorowicz Szczepkin. My...
- Tak - Russell przerwał mu, gdy pamięć podsunęła mu właściwe wspomnienie. -
Panel dyskusyjny na temat dziennikarstwa na piątym Zjeździe. Lato ‘24.
Szczepkin skinął głową, przytakując.
- Pamiętam pański wykład - oznajmił. - Pełen pasji - dodał, omiatając wzrokiem pokój
i na parę sekund zatrzymując spojrzenie na rozpadających się butach gospodarza.
Russell przysiadł na krawędzi łóżka.
- Jak sam pan powiedział, to było dawno temu.
On i Ilse poznali się na tej konferencji, puszczając w ruch dziesięcioletni cykl
małżeństwa, rodzicielstwa, separacji i rozwodu.
W 1924 roku włosy Szczepkina były czarne i kręcone; teraz były krótko przycięte i
siwiejące. Russell domyślał się, że obaj są starsi niż obecne stulecie. Szczepkin trzymał się
całkiem nieźle, zważywszy na to, co zapewne przeszedł przez ostatnie piętnaście lat. Miał
urodziwą twarz o nieokreślonej narodowości, z ciemnobrązowymi oczami i wydatnymi
kośćmi policzkowymi, orli nos oraz idealnie wykrojone wargi. Mógłby uchodzić za
obywatela większości europejskich krajów, i zapewne tak robił.
Rosjanin zakończył lustrację pokoju.
- To okropny hotel - stwierdził.
Russell zaśmiał się.
- O tym chciał pan rozmawiać?
- Nie. Oczywiście, że nie.
- A zatem, co pana sprowadza?
- Ach. - Szczepkin znowu podciągnął nogawkę. - Jestem tutaj, żeby zaproponować
panu pracę.
Russell uniósł brew.
- Pan? Kogo właściwie pan reprezentuje?
Rosjanin wzruszył ramionami.
- Mój kraj. Związek Pisarzy. To bez znaczenia. Będzie pan pracował dla nas. Wie pan,
kim jesteśmy.
- Nie - odpowiedział Russell. - To znaczy, nie jestem zainteresowany. Ja...
- Niech się pan tak nie spieszy - powstrzymał go Szczepkin. - Proszę mnie wysłuchać.
Nie prosimy, żeby robił pan cokolwiek, czemu mogliby się sprzeciwiać pana niemieccy
gospodarze. - Rosjanin pozwolił sobie na uśmiech. - Pozwoli pan, że powiem dokładnie, o co
nam chodzi. Chcemy cyklu artykułów na temat pozytywnych aspektów nazistowskiego
reżymu. - Przerwał na moment, na próżno czekając, aż Russell zażąda wyjaśnień. - Nie jest
pan Niemcem, ale mieszka pan w Berlinie - ciągnął dalej. - Swego czasu cieszył się pan
reputacją lewicowego dziennikarza, i chociaż ta reputacja, powiedzmy, zbladła, nikt nie
oskarżyłby pana o bycie orędownikiem nazistów...
- Ale wy chcecie, żebym właśnie tym był.
- Nie, nie. Chcemy pozytywnych aspektów, nie pozytywnego ogólnego obrazu. To by
nie było godne zaufania.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl