Stefan Żeromski - Powieść Z Końca Xviii I Początku Xix Wiek, Lektury, modernizm

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
NR ID : b00066Tytu� : Popio�yPodtytu�: Powie�� z ko�ca XVIII i pocz�tku XIX wiekuAutor : Stefan �eromskiTOM PIERWSZY1 W G�RACHOgary posz�y w las.Echo ich grania s�ab�o coraz bardziej, a� wreszcie uton�o w milczeniu le�nym. Zdawa�o si� chwilami, �e nik�y dwug�os jeszcze brzmi w boru, nie wiedzie� gdzie, to jakby od strony Samsonowskich las�w, od Klonowej, od Bukowej, od Strawczanej, to znowu jakby od Jeleniowskiej G�ry... Gdy powiew wiatru nacicha�, wynurza�a si� cisza bezdenna i nieobj�ta na podobie�stwo b��kitu nieba spomi�dzy ob�ok�w i w�wczas nie s�ycha� by�o nic a nic.Naok� sta�y jod�y ze sp�aszczonymi szczytami jakoby wie�e strzeliste, nie wyprowadzone do samego krzy�a. Ich pnie sinawe ja�nia�y w mroku. Mchy stare zwisa�y z olbrzymich ga��zi. Wr�s�szy mi�dzy g�azy, w niezmiern� �awic� skalisk a� do gruntowej posady serdecznym korzeniem, wszczepiaj�c pazury pobocznych skr�t�w w ka�dy zuchelek ziemi i wysysaj�c ka�d� kropl� wilgoci, wielkie jedle chwia�y kr�lewskie swe szczyty w przeci�gu niejednego ju� wieku pomi�dzy mg�ami �ysicy. Tu i owdzie sta�a samotnica, kt�rej ga��zie usch�y i stercza�y jak szczeble obci�te toporem. Sam tylko jej wierzcho�ek jasnozielony, z szyszkami w g�r� wzniesionymi, niby gniazdo bocianie, buja� nad przestworem: Ga��zie �wierk�w, na kt�rych le�a�a ci�ka po�ciel �niegowa, zwieszone ku ziemi powygina�y si� w pa��k. Te wyci�gni�te zewsz�d, z bliska i z daleka, kosmate �apy w bia�ych oponach, wy�o�one jak gdyby per�ow� macic�, zdawa�y si� czai� i czyha�. Radosna zielono�� najm�odszych, ko�cowych igie� ja�nia�a niby wysuni�te pazury. Co chwila, ulegaj�c w�asnemu ci�arowi, czu�e na ka�de westchnienie wiatru, sypa�y si� puchy �niegowych owa��w i gin�y w pod�cielisku na ziemi tak bez �ladu jak krople deszczu w toni jeziora. Ze szczyt�w zlatywa� py�ek ledwie dostrzegalny, tak lekki, �e sta� d�ugo w powietrzu migoc�c swymi kryszta�y, nim sp�yn�� ku ziemi.Oko�o po�udnia �agodna odwil� pocz�a rozgrzewa� �niegi. Wskro� bladoniebieskiego przestworu p�yn�y bia�e ob�oki, przenikni�te od blasku s�o�ca. Na najwy�szych, krzy�owych sp�awach �wierk�w stopnia�y l�d zamienia� si� na olbrzymie krople, kt�re w ciemnej zieleni igie� �wieci�y jak wielkie diamenty. Tam i sam d�ugi sopel, zwisaj�c ze zdrewnia�ego mchu, z kory pop�kanej i chropawej, miota� snopy zimnych iskier. Ni�ej, pod �niadym cieniem ga��zi by� dawniejszy, ranny ch��d. Niekt�re m�ode rsioki, w sobie czerwonobrunatne, a ��tawe u szczytu, zgi�te pod nadmiernym ci�arem �niegu, trzyma�y wysokie g�owy u samej ziemi nie mog�c oderwa� od niej przymarz�ych ga��zi. Gdzie indziej stercza�y wykroty pni�w wysiepanych z ziemi przez srogie �wi�tokrzyskie wichry, tworz�c pod zaspami strachem zion�ce pieczary.Rafa�, plecami oparty o pie� grubego buka, sta� bez ruchu i nas�uchiwa�.Nad sob� i przed oczyma mia� t�gie, powykr�cane, obmarz�e ga��zie o barwie �uski okonia. Cienkie, stalowe r�zgi by�y nieruchome, a wielki �niat, ze skr�tami i k��bami jak wypr�one mi�nie cz�owieka, zda� si� by� duchem mrozu. Olbrzymi buk sta� samotny, twardy i zimny, jakby nie nale�a� do drzew. Kr�l na �ysicy! Nie dr�� przed wiatrem jego ga��zie, pie� si� nie schyla. Roz�o�ysty, nad lasy wyniesiony wierzcho�ek patrzy si� z w�adczego cypliska w szerokie niziny na p�noc i na po�udnie; ogl�da si� po g�rach jednoramiennych. Pustki wsz�dy, niwki, wsie.:. Daleko, za ostatnim wzg�rzem �a�cucha, za Str�n�, ci�gn� si� w poprzek role, a� do Kraj na, a� na szczyt g�ry Kamienia. Odwieczny buk pami�ta za wiosen swej m�odo�ci b�r nierozdarty w nizinie Wilkowa, Ciekot, Brzezinek, po g�rach a� ku Kielcom. Zgin�y za jego �ywota pod siekier� d�browy, osch�y mi�dzy dzia�kami ch�opskiej nowiny mokre, zakis�e, nieprzebyte gozdy, z kt�rych si� wieczne wody s�czy�y. Tam gdzie kosmaty rsiok wiekami r�s� i gni�-wiatr po badylach �wiszcze. Po�anki r�l w�ar�y si� w sam� kniej�, liszajem pe�zn� w strz�py jej p�aszcza, z roku na rok wdzieraj� si� wy�ej a� popod szczyty zawalone g�azami Psar, Radostowej... Wysycha u st�p g�rskich nieciecz, drzew �ywicielka, zostaje grunt czerwony i szczerzy si� kamieniami pod s�o�cem. Tylko ja�owiec os�ania jego nago�� i rany. Ju� coraz rzadziej nied�wied� ociera si� kud�atym cia�em o pie� starego buka; coraz rzadziej przychodzi �ni� w cieniu jego ga��zi wielkorogi jele� - i wilk-kobylarz nie tak cz�sto czatuje tutaj na dropiate jagni�tka �ani. Ju� nie �wiszcz� ponad konarami skrzyd�a or�owe i s�p tylko kiedy niekiedy przylata popatrze� z wierzcho�ka w zgrozie i gniewie na zniweczon� dziedzin�.Wbrew srogim my�liwskim zasadom Rafa� zeszed� by� ze stanowiska i chy�kiem dotar� do szczytu g�ry. Przez chwil� sta� tam u wej�cia na go�oborze i, przej�ty g�uch� trwog�, patrza� w to miejsce, gdzie wied�my, strzygi, b��dnice zlatuj� si� o p�nocku i gdzie si� ukazuje sam Z�y. G�adkie boki olbrzymich z�om�w kwarcytu iskrzy�y si� w s�o�cu ziarnistym szkliwem, jakby sam mr�z. Obmarz�e kije, stercz�ce spod �niegu, by�y podobne do broni wykutej z kryszta�u. Stare jod�y rzuca�y cie� na po�ow� urwiska.Wr�ciwszy na swe miejsce m�ody my�liwiec wyt�y� s�uch... Gdy go do ostatniej granicy na zwiady pos�a�, �udzi�o mu si�, �e i las z nim razem s�ucha. Cisza by�a wci�� ta sama, g��boka, g��boka, zaiste niezgruntowana...Ale oto z kra�c�w le�nych wyp�yn�� gnu�ny powiew, ze snu twardego obudzony szept, tchnienie rzewne, przeci�g�e d�ugo wstrzymywanego oddechu puszcz �ysog�rskich. Szczyty drzew pochyla�y si� przed nim jakby we czci, gdy p�yn�� w bory �w �piew niewys�owiony. Brzmienie jego, ledwo wydobyte z nico�ci, jak p�aczem cichym zdradzone wyznanie wzrusze� przedwiecznych, jako j�k bez nadziei, sz�o z samotni le�nych p� wt�re, po trzecie i, s�cz�c si� cichymi odcieniami d�wi�k�w, nicestwia�o w otch�ani. Zda�o si�, �e ten �piew zakl�ty, mieszkaj�cy w drzewach, co� wypomina, �e wo�a... W jasnym powietrzu, mi�dzy zielonymi k�pami igie� p�yn�� pod niebem. Knieja obejmowa�a go tajemniczym ramieniem swoim, puszcza go znowu bra�a, matka rodzona, puszcza - dusza praojcowsk�, puszcza - siostra-mi�o�nica. Zamiera� jak westchnienie �w �a�osny �wist-po�wist... Gdzie zamiera�?Mo�e na zburzyszczu wysokich ska�, kt�re si� po odej�ciu fal i pian morza rozpad�y w rumowie g�az�w mchami rudymi poros�e... Mo�e w kolisku d�bowych pni�w, do gruntu zmursza�ych, kt�re zwart� stra�� otaczaj� prochy z przyciesi �wi�tej kontyny, gdzie przed wiekami Pogoda �askawie przyjmowa�a obiaty... Mo�e na czole kamiennym, na twardych piersiach bo�yszcza Lelum-Polelum, kt�re �pi w dole nieznanym, mchem tysi�ca zim i tysi�ca wiosen okryte, i spa� b�dzie nikomu nie znane na wieki wiek�w... Mo�e w tropach wiecznego jelenia, kt�ry mi�dzy rogami nosi po lasach drzewo krzy�a �wi�tego, a ukazuje si� ludziom raz na sto lat...Kiedy nadci�ga�a z daleka owa pie�� las�w, zda�o si� Rafa�owi, �e p�yn�� b�dzie przez jego cia�o tak samo jak przez drzewa. Zapomina� w�wczas, gdzie jest i co si� z nim dzieje. Snu�y si� w nim wspomnienia nieuj�te, niedotykalne, zamglone, przedziwnie �ebrz�ce o pami��. By� daleko od tego miejsca, nie pod szczytem �ysicy, na stanowisku. By� w ogrodzie swego dzieci�stwa. Taja�a kra i oki�� wszystkiego, co rzeczywiste... Ogr�d zapomniany, na ty�ach starego dworu. Roz�o�yste jab�onie z pniami w pewnych miejscach zw�onymi od dawnych szczepie�, jak butle. P�ki, bukiety r�owych kwiat�w... Bujny agrest, g�ste porzeczki obros�y ka�d� dro�yn�. Nad wysokimi trawami, kt�re jeszcze powleka kroplista rosa, wznosz� si� �nie�nobia�e dziewicze drzewka wi�niowe. Zda si�, �e to chmurki wiosenne, ob�oczki ranne z kra�c�w nieba a� tu przy�eglowa�y i mi�dzy wysokimi topolami, mi�dzy starymi parkany bezradnie osiad�y. Brz�cz� pszczo�y, osy, muchy, nape�niaj� ca�y sad gwarem, a serce dla niewiadomej przyczyny czci� i groz�. Och, jak�e mi�o, jak rado�nie w tym cienistym sadzie rodzinnego domu! Za drzewami owocowymi ci�gn� si� niedost�pne zaro�la, gaje wikt�w i rokiciny. Na k�pach, w�r�d zaple�nia�ej wody, strasz� oczy kud�ate wierzby o pniach spr�chnia�ych i lesie bujnych pr�t�w, olchy smutne, czarne z krwawymi odziemkami. �aby kumkaj� w wodzie l�ni�cej grzybieniem i skrzekiem, a niezliczone ptaki pogwizduj�. Szmer li�ci, pogwar owad�w i ledwie daj�ce si� uj�� przyciszone szepty, szmery, syki, ledwie daj�ce si� cia�em wyczu� westchnienia czy ciche j�ki, jakoby mrowienie i �echtanie przechodzi w poprzek i wzd�u�.:. Ma�y ch�opczyk, gadu�ka zdrowy, szcz�liwy, wes� i roz�piewany, biegnie �cie�kami tego ogrodu. Skacze u n�g ojca nios�cego nabit� strzelb� i dba o to tylko, �eby w rosach n�g nie zamoczy�. Tu rzuca mu si� w oczy biedronka pe�zaj�ca po mokrym li�ciu, tam �limak zaczernia� w bia�ej rosie; promie� s�o�ca pad� na p�sowy kielich tulipana, �wie�o rozkwit�y tego poranka... Cicho, cicho... W g�szczach rozlega si� s�odki i weso�y jak sama wiosna, jak dusza dzieci�ca, g�os wiwilgi. Wtem z �oskotem piorunu wybucha strza� i huczy w drzewach. Serce dr�twieje i staje w biegu. Radosne cia�o ca�e dr�y... Z wy�yny wi�zu rosn�cego w k�cie ogrodu spada trzepoc�c skrzyd�ami z�otolita wiwilga i broczy krwi� mokre trawy. Ach, jeszcze wida� jej otwarty dzi�b i straszne, przera�liwe oczy! S�ycha� jej sepleni�cy syk, zd�awiony, gdy po ni� chciwie r�k� wyci�gn��. I nag�y �w strach! Nag�y, przeszywaj�cy strach, rado��, zemsta, rozkosz i niewys�owiony dzieci�cy b�l. Trzepie si� ptak i miota z boku na bok. Wstaje na nogi... Oczy jego zm�tnia�y, kilkakro� wyt�y�y si� jeszcze. Patrz�. Co� je zamaza�o, zawlek�o...Kiedy to by�o i gdzie? Czy by�y naprawd�, czy mu si� �ni�y tylko te okrutne ptasie oczy, wbite w pami�� jak gwo�dzie wbite w rany, kt�re na samym pocz�tku �ycia istniej�?Ale oto cisza nastaje, a pospo�u z ni�, niby chmurki w wy�ynie, inne przep�ywaj� widzenia.Las ciemny, srogi, o�wietlony blaskiem ksi�yca. Ogromne �niegi na nim le��, na czarnym lesie. Dzwoni� janczary i echo ich odbija si� w kniei jak zuchwa�e wzywanie do boju. Ksi�yc w zimnym przestworze kr�luje. �renice nie mog� oderwa� si... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl