ŻYCIE, PRZYKŁADY TEMATYTCZNE

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- 1 - 

Pewien wieśniak przyjeżdżał swoim koniem kilka razy w tygodniu do miasta, aby sprzedać to, co miał do sprzedania i kupić to, co było mu potrzebne. Po załatwieniu swoich spraw z radością wracał do domu. Prowadził swego konia lub jechał na nim, zsuwając czapkę na tył głowy i śpiewając wesoło. Jego droga wiodła obok sklepu pewnego kupca. Kupiec ów zauważył zadowolonego wieśniaka i zaczął porównywać go z sobą. Kupiec nigdy nie kończył swoich zajęć, zawsze coś nowego wymyślał, aby jak najwięcej zarobić. W ten sposób zawsze miał mnóstwo kłopotów.

"Szczęśliwy jesteś wieśniaku" - myślał często kupiec.

Nie poprzestał jednak na samych tylko myślach, ale chciał też sprawić radość temu pogodnemu i wesołemu człowiekowi, który często mijał jego dom.

Pewnego dnia zatrzymał przechodzącego wieśniaka, zaprosił go do siebie, ugościł, a na pożegnanie podarował mu garnek napełniony do połowy pieniędzmi. Wieśniak był wzruszony dobrocią kupca. Podziękował, pożegnał się i odszedł. Po kilku dniach wieśniak znów przyjechał do miasta. Kupiec spodziewał się, że znowu będzie wracał obok jego domu, jak zwykle spokojny, radosny i rozśpiewany. Tym razem jednak wieśniak spuścił głowę, czapkę nasunął na czoło i zamyślony wracał do domu. Kupiec sądził, że ktoś z jego rodziny zachorował albo jakieś inne nieszczęście go spotkało. Nie chciał dotykać świeżej rany, więc o nic nie pytał, spodziewając się, że następnym razem ujrzy znowu radosnego i spokojnego człowieka. Następnym razem jednak było znowu to samo. Tak było kilka razy. W końcu wieśniak sam wyjaśnił kupcowi, o co chodziło. Odniósł mu garnek z pieniędzmi i powiedział: "Weź go z powrotem, bo odkąd mi go dałeś, przepadł mój spokój. Cały czas myślę jak zapełnić garnek po brzegi. Oddawszy garnek podziękował kupcowi, pożegnał się, wsiadł na konia, czapkę zsunął na tył głowy i znowu wesoło zaśpiewał.

 

Ks. Twardawa M. MSF, I my jesteśmy powołani do zwycięstwa, BK 3-4 (1985), s.143-144

- 2 - 

Wyświetlano kiedyś polski film pod tytułem: Życie, jest piękne. Przed oczyma oglądającego przesuwają się wspaniałe krajobrazy, piękne budowle miast, różne cudowne rozwiązania techniczne. Życie ludzkie jest radosne i szczęśliwe. Ten stan bezpiecznego życia przerywa wielki kataklizm. Wszystko obraca się w popiół i gruzy. Nie ma śladu po pięknych miastach, nie ma śladu po życiu człowieka.

Ks. Iłczyk S., "Solidarność Boga z człowiekiem", BK 2 (1988), s. 75

- 3 - 

Spotkałem kiedyś swoją uczennicę Małgosię. Zdała już maturę, złożyła egzamin na studia. Na pytanie: jak żyjesz, mówiła pół godziny o sobie, chwaliła się sukcesami, sympatiami, strojami. Jak każda Małgosia w jej wieku. Po kilku latach, gdy pracowałem w innej parafii, Małgosia wyszła za mąż, doczekała się dziecka. Natknąłem się na nią, gdy spacerowała z wózkiem. Szła zapatrzona w swoje dziecko, radosna i dostojna. Na zdawkowe pytanie: jak się masz, odpowiedziała: - Dziękuję, proszę księdza, dziecko zdrowe, dobrze się chowa. Pomyślałem wtedy, że Małgosia bardzo, bardzo się zmieniła. Jej życie nabrało sensu. Ma dla kogo poświęcać się.

Ks. Mitros Sz., Prawdziwa Emancypacja, BK 4/1984/. s. 217-219

- 4 -

Podczas letnich wakacji grupa starszych dzieci przyjechała w górskie tereny. Wszyscy zachwycają się lśniącymi w słońcu, wysmukłymi szczytami niebosiężnych gór. Widząc to przewodnik tej grupy proponuje wyprawę na najbliższy szczyt wczesnym rankiem następnego dnia, aby ze szczytu obserwować wschód słońca.

Gdy wczesnym rankiem wyruszyła cała grupa na szlak, przewodnik uprzedził, że wyprawa jest uciążliwa, że nie wolno skręcać w lewo czy w prawo, trzymać się wytyczonej trasy. Najpierw wszyscy szli z ochotą. Potem niektórzy zaczęli stękać, że tak wysoko, że droga wyboista, że mgła zakryła szczyt. Przewodnik zachęcił, że warto iść dalej. A kiedy już byli na szczycie, zobaczyli coś pięknego, niezapomnianego: wspaniały wschód słońca.

Ks. Orszulak F. CM, Maryja - Matka - Matką Kościoła, BK 1 /1985/, s.10

- 5 -

Jednym z najmłodszych świętych kanonizowanych jest św. Dominik Savio. Ten święty uczeń św. Jana Bosko miał w chwili śmierci zaledwie 15 lat. Św. Jan Bosko opowiadał, jak to pewnego razu ukazał mu się święty chłopiec. Wtedy to zapytał go: "Powiedz mi Dominiku, co dało ci najwięcej spokoju i najwięcej ufności w chwili śmierci, że się zbawisz?"

- "Proszę zgadnąć - odparł Dominik Savio. - "Może to, że ukochałeś cnotę czystości, że zawsze cieszyłeś się spokojnym sumieniem? Może świadomość, że zdobyłeś piękny skarb zasług i dobrych uczynków?" - "Najwięcej dawało mi spokoju w chwili śmierci to, że całe moje życie bardzo kochałem i bardzo czciłem Najśw. Maryję Pannę. Dlatego wiedziałem, że jestem pod jej możną opieką. Niech ksiądz mówi wszystkim, ażeby kochali Maryję, a na pewno kiedyś będą prawdziwie szczęśliwi!"

Ks. Pielatowski K., Maryja obrazem Kościoła, BK 1 (1989), s.11-12

- 6 -

Karol, tak jak i wy, miał swoich kolegów, z którymi chodził do szkoły, ..., Bał w piłkę, służył jako ministrant do Mszy św. Lolek - bo tak na niego mówili - najbardziej lubił chodzić na roraty, Miał dużo swoich znajomych, jednak najbardziej na niego w domu czekała mama. Aż stało się coś, niedobrego! W 1929 roku mama jego umarła. Ojciec go przytulał, pocieszał, całował. Nieraz smutno i ciężko było mu siedzieć w pustym mieszkaniu, bo tatuś przychodził późno z pracy. Teraz tym bardziej było wokół niego wielu kolegów, znajomych. 4 grudnia 1932 roku znowu przeżywa coś strasznego, bo niespodziewanie umiera brat Karola, Edmund. Został tylko z ojcem, bez mamy i brata. W końcu, w czasie II wojny, jako młody chłopak, przeżywa ogromny cios - umiera mu ojciec i zostaje zupełnie sam.

Ks. Gościniak H., Jan Paweł II troszczy się o wszystkich, BK 2-3 /1989/, s.101-102

- 7 -

Przez całe niedzielne popołudnie Jacek był bardzo niespokojny. Tyle ważnych spraw czeka na niego w najbliższym czasie! Już jutro mecz piłki nożnej z reprezentacją sąsiedniej szkoły. A Jacek gra na bramce. Jeśli wygrają, wejdą do półfinałów. Jeszcze ta jutrzejsza klasówka z matematyki! Zadania są dosyć trudne. A w telewizji taki ciekawy film. Po filmie Jacek umówił się z kolegą, że będą wymieniać znaczki. Właściwie na nic nie ma czasu! Przed filmem Jacek trenował. Biegał po pokoju, podskakiwał, kładł się na podłodze i wymachiwał nogami. Musi być przecież w dobrej kondycji przed meczem. Kiedy włączył telewizor, do pokoju weszła mama: "Jacku, dlaczego nie zajmujesz się tym, czym powinieneś? Dlaczego zaniedbujesz swoje obowiązki? Lekcje nie odrobione, w twoim pokoju nie posprzątane, ciocia czeka na odwiedziny. Poza tym dawno nie byłeś na nabożeństwie różańcowym, a kończy się już październik... Dlaczego nie zajmujesz się tym co jest najważniejsze?

Ks. Andrzejewski R., Najważniejsze przykazanie, BK 2-3 / 1988/, s.115-116

- 8 -

Jeden z waszych rówieśników, Arek, był bardzo aktywny, wysportowany, lubił ruch. O takim chłopcu mówi się: "żywe srebro". Arek świetnie grał w piłkę nożną, na boisku szkolnym wszystkich kiwał, jak tylko chciał, nawet tych ze starszych klas. Ten sam Arek o niedzielnej Mszy św. często zapominał... Był on przecież zdrowym, wysportowanym , który miał dużo czasu dla siebie. Tymczasem jedna tylko tygodniowo godzina ofiarowana Panu Bogu okazała się dla niego zbyt nim "ciężarem". Jego matka nie potrafiła zapytać Arka, odnośnie przeżytej niedzieli: "co robisz w wolnym czasie", albo "jakie było największe przeżycie tej niedzieli"?

Ks. Kozłowski J., Chrystus wzywa do czujności, BK 1/1989/, s. 7-8

- 9 -

Jechałem w czasie wakacji autobusem dalekobieżnym do Krakowa. Naprzeciw mnie siedziała starsza pani z chłopcem. Chłopiec chodził już z pewnością do szkoły. Zauważyłem, że był on bacznym obserwatorem wszystkiego co się wokół niego działo. Po pewnym czasie nasz autobus przystanął na 10 minutowy planowy postój. Chłopiec podszedł wtedy do pana kierowcy i zaczął ciekawą rozmowę. Oczywiście nie podsłuchiwałem ale rozmawiali na tyle głośno, że słyszałem całą ich rozmowę. Chłopiec zapytał, czy to trudno zostać kierowcą autobusu, jak długo już pan kierowca jeździ, czy miał jakiś wypadek, w końcu czy ta praca jest trudna, czy łatwa. Pan kierowca okazał się człowiekiem bardzo rozmownym. Powiedział mu, że najpierw tak jak on chodził do szkoły podstawowej, później był w szkole zawodowej, zdobył zawód mechanika kierowcy, w końcu po pewnym czasie praktyki i zdanych egzaminach stał kierowcą autobusu. Powiedział, że to praca szalenie odpowiedzialna, przecież przewozi ludzi i odpowiada za ich bezpieczną jazdę. Powiedział też, że lubi swą pracę, że czuje się w niej potrzebny i wie, że może innym dobrze służyć.

Pomyślałem wtedy, jakie mądre słowa wypowiedział ten pan. Chłopiec ł również zadowolony z rozmowy. Kiedy siadł obok starszej pani, wiedział: "Wiesz babciu, ja też zostanę kierowcą autobusu". Wówczas włączyłem się do rozmowy. "Trudną pracę chcesz sobie wybrać" wiedziałem. Chłopiec na to: "Owszem, ale ja się pracy nie boję. A pan ma pracę?" - zapytał." Jestem księdzem" - odpowiedziałem. "To też trudna praca", odrzekł poważnie mój rozmówca. - "Masz rację i wiesz, że praca podobne trochę do pana kierowcy". Chłopiec, zaskoczony, nie od razu zrozumiał o czym myślę. "Przecież ksiądz nie przewozi ludzi? "Owszem staram się o to". "Nie rozumiem" - powiedział chłopiec.

Ks. Molenda B., Wśród modlitw i postów, BK 3-4 /1986/, s.153-154

- 10 -

Przed wielu, wielu laty żył, w Krakowie... Słowa te brzmią jak początek pięknej baśni czy legendy. Jednak historia dotyczy prawdziwego człowieka, jak wy. Miał imię i nazwisko, adres domu, w którym mieszkał. Chodzi o Adama Chmielowskiego.

Mieszkał w Krakowie. Uczył się najpierw w Puławach, niedużym mieście, tak jak Kraków położonym nad Wisłą. Potem, gdy wybuchło Powstanie Styczniowe, przyłączył się do ludzi kochających swoją Ojczyznę i walczył o to, by Polska odzyskała wolność. Udział w powstaniu przepłacił kalectwem. Po upadku powstania odkrył w sobie talent artysty i zaczął malować obrazy. Były naprawdę piękne. Przyjaciele, Adama mówili, przepowiadając mu wspaniałą karierę: "Przez swe obrazy będziesz sławny, znany na całym świecie". Jednak Pan Bóg miał wobec Adama inne plany. Chciał bowiem, aby malarz "był święty i nieskalany przed jego obliczem".

Pewnego dnia, gdy Adam Chmielowski szedł wąskimi uliczkami starego Krakowa dostrzegł nieszczęśliwego człowieka: odartego, głodnego, nie mającego dachu nad głową. Adam zainteresował się nim. Pomógł, dał nowe ubranie, nakarmił, znalazł dom i zajęcie. Po pewnym czasie dostrzegł, że takich ludzi biednych i nieszczęśliwych jest w Krakowie więcej. Zrozumiał, że im powinien poświęcić swoje siły, życie. ożył zakon, przyjął imię Albert i od tego imienia zaczęto nazywać zakonników Braćmi Albertynami. Przyjaciele dziwili się. Przecież będąc sławnym malarzem byłby bogaty. Mógłby pieniądze otrzymane ze sprzedaży swoich obrazów dawać ubogim. Nie chcieli, żeby Adam, a właściwie już brat Albert, w ten sposób postępował. Bolało ich to, bo zmuszało do zastanowienia się nad ich własnym postępowaniem.

Ks. Dulniak H., Ubóstwo - znakiem Apostoła, BK 6 /1985/, s. 327-328

- 11 -

Wschodnie opowiadanie mówi o władcy, który kazał zbudować dla siebie bogaty pałac. Pięknie urządzone komnaty - najdroższe meble i dywany. Kiedy wszystko było gotowe, pan spraszał różnych ludzi, aby podziwiali bogactwo i piękno pałacu. Wśród zwiedzających i podziwiających przepych budowli był mędrzec. Oglądał wszystko bardzo dokładnie, a kied5, władca wezwał go do siebie, aby usłyszeć słowa podziwu, mędrzec tak zwrócił się do swojego pana: "Pałac jest piękny, nie widziałem jeszcze takiego bogactwa, ale jedno jest źle zrobione". Na te słowa pan bardzo się rozgniewał: "Jak śmiesz krytykować to, co zbudowali najlepsi architekci: czystym złotem wyzłocone są ściany, z najlepszych warsztatów dywany"! - "To wszystko, o władco jest prawdą. Ale źle :zrobiłeś, że pozwoliłeś w pałacu zrobić drzwi. Gdy umrzesz, tymi drzwiami cię wyniosą, a całe bogactwo i piękno pozostanie".

Ks. Iłczyk S., Tyle jest serc, które czekają na Ewangelię; BK 3-4 /1988/, s.156

- 12 -

Pewne małe dziecko płakało rozpaczliwie wskazując na nóżkę. wzięła je na ręce, zdjęła bucik, w którym znalazła kamyczek. "O, s! - zawołała - to on ci zrobił tyle przykrości. Wyrzućmy go". Widziała to matka i powiedziała niańce: "Włóż mu bucik z kamyczkiem. Powiedziała poważnie". Niania posłuchała i włożyła kamyk do bucika i włożyła go na nóżkę dziecka. Wtedy matka odeszła na koniec pokoju, pochyliła się z serdecznym uśmiechem i zawołała dziecko do siebie.

"Ty mnie kochasz, więc przyjdź mnie uściskać, z kamykiem w bucie, tylko nie płacz". I dziecko poszło bez płaczu nieco utykając. Matka biorąc je na ręce, wypowiedziała słowa, których ono wówczas nie rozumiało, ale które mu często potem przypominała: masz zawsze postępować tak, jak teraz. Idź swoją drogą nie patrząc na przeszkody i cierpienia, których ci nigdy nie zabraknie w życiu. Pamiętaj na słowa matki: "Do nieba idzie się zawsze z kamykiem w bucie!" /Niedziela dzień Pański, Kalendarz "Rycerza Niepokalanej" 1987 r.).

O. Jackiewicz K. O. Cist., Godnie cierpieć dla Chrystusa, BK 3-4 / 1989/, s.133

- 13 -

Chciałbym wam dzisiaj przedstawić Jacka z siódmej klasy. Wysoki Chłopak, przeciętnie zdolny, pracowity, ale bardzo nieśmiały. Ile to już razy na dokuczano mu z tego powodu! Dlatego, nie dalej jak dwa tygodnie temu, zdumienie ogarnęło klasę, nauczycieli i mnie samego. Otóż w szatni przed lekcją gimnastyki z kieszeni Jacka wypadł różaniec. Chłopcy, choć przecież źli nie byli, zaczęli dowcipkować: "Ale pobożniś". Wykorzystując nieśmiałość Jacka śmiali się jeszcze głośniej. Ale trwało to niedługo. Wszyscy nagle osłupieli, gdy Jacek cichym, ale zdecydowanym głosem powiedział: "A tak! Żebyście jeszcze chcieli wiedzieć, to co noszę przy sobie to nie tylko różaniec, ale i medalik. Poza tym w maju codziennie biegałem na nabożeństwo majowe, w zimie ani jednych rorat nie opuściłem: ponadto codziennie mówię pacierz rano i wieczorem, przed kościołem zawsze zdejmuję czapkę, klękam, gdy widzę kapłana idącego z Panem Jezusem do chorego. Co jeszcze chcecie wiedzieć?!" Wszyscy chłopcy spuścili głowy. Jacek zwyciężył. Wydarzenie to stało się głośne w całej szkole. Dotarło też do mnie. Od dwóch tygodni Jacek jest bardzo poważny w szkole, choć nadal małomówny, nieśmiały. I nadal - tego nie powiedział kolegom - codziennie idąc do szkoły wstępuje na chwilę do kościoła, by pomodlić się przed tabernakulum.

Ks. Andrzejewski R., Odważni wobec przeciwności, BK 5 /1987/, s. 282-283

- 14 -

Postawiono kiedyś we Włoszech św. Franciszkowi pytanie: "Bracie Franciszku, dlaczego tyle jest zła, kradzieży, zabijania? Przecież jesteśmy narodem katolickim, słuchamy kazań, chodzimy do spowiedzi, uczęszczamy na Mszę św." Święty wyciągnął z rzeki kamień, rozłupał go i odpowiedział: "Widzisz, ten kamień leżał na dnie w rzece dziesiątki, a może setki lat, a w środku jest suchy, bo do jego wnętrza nie dotarła kropla wody. Podobnie dzieje się z człowiekiem, który słucha o Chrystusowej miłości, ale miłość ta nie może dotrzeć do jego serca, bo wszystkie drzwi są zamknięte..."

Ks. Iłczyk S., Kościół sługą podmiotowości społeczeństwa, BK 6 /1987/, s. 343

- 15 -

Gabrysia jest uczennicą czwartej klasy. Była bardzo grzeczna i miła. Zawsze radosny uśmiech rozjaśniał jej twarz. Uczyła się pilnie. Przed każdą klasówką wiele godzin siedziała nad zeszytami i wczytywała się w treść podręcznika. Kiedyś jednak dzieci miały przygotować materiał aż z całego półrocza. Gabrysia zaś licząc na swoje zdolność, bardzo pobieżnie przeczytała poszczególne tematy lekcyjne. Nawet, gdy mama zwróciła jej uwagę: "Proś Pana Jezusa o pomoc i światło przed klasówką, ona odrzekła z pychą: "Sama dam sobie radę. Mnie i tak nikt nie pomoże.

Wiecie, jaki był efekt jej postawy? W czasie sprawdzianu wszystkie wiadomości dokładnie wymieszały się jej w głowie. Otrzymała zaledwie stopień dostateczny. Pani wychowawczyni kręciła tylko ze zdumieniem głową, mówiąc: "Co się z tobą stało? Po lekcjach upokorzona Gabrysia ze spuszczoną głową, z oczyma zalanymi łzami, szła w kierunku domu. Myślała tylko o tym, co się wydarzyło. Dlaczego tak okrutnie potraktował ją los? Skąd w niej tyle brzydkiej pychy?

Ks. Jęczek A., Klucze Królestwa, BK 1 /1987/, s.15

- 16 -

W ubiegłym tygodniu odwiedziłem chorych w naszej parafii, by zbliżające się święta mogli przeżyć razem z Panem Jezusem. Wracając przez las do domu, spotkałem na skraju tego lasu grupę chłopców spacerujących z panem leśniczym. Przystanąłem, aby z nimi porozmawiać, bo zwróciło moją odwagę ich dziwne zachowanie: chodzili oni prawie z nosami przy ziemi, a raczej śniegu i czegoś na tym śniegu szukali. Kiedy zapytałem, co zgubili, powiedzieli mi, że pan leśniczy uczy ich rozpoznawać znaki zwierząt na śniegu, że są harcerzami i zdobywają tu kolejną sprawność harcerską. Zainteresowała mnie ta ich graca. Dowiedziałem się, że z różnych znaków na śniegu można odczytać wiele rzeczy, np. gdzie mieszka lis, jaką drogą biegają zające, a nawet gdzie kłusownicy polują na biedne zwierzęta. Podziękowałem i wróciłem do domu.

Ks. Molenda B., Emmanuel - dostrzegalny przez wiarę, BK 5 /1986/, s. 274

- 17 -

Słyszałem kiedyś jak grupa dzieci rozmawiała o swojej przyszłości. Magda mówi, że chce w przyszłości założyć swoją rodzinę; Andrzej, pełen fantazji, opowiada o swoim domu, że chce być taki jak jego tata. Dalej mówi Piotrek, Marek, jeszcze przechwala się Olga... Podchodzę do nich bliżej i mówię: "Słuchajcie, dlaczego tak dużo mówicie o swojej przyszłości?" Kasia z klasy VI nieśmiało mówi: "No boja chcę, aby mi się dobrze żyło; jak chcę być szczęśliwa?". "Pomyślcie: czy są dzisiaj ludzie nieszczęśliwi?" "Tak - mówi Piotrek - dzieci w domach dziecka." Jeszcze słyszę: "dzieci chore", "moja mamusia, którą tatuś zostawił". . "A może jeszcze kogoś znacie, kto czuje się samotny, kto jest nieszczęśliwy?" "Tak - mówi Olga z klasy VII - moja koleżanka, która jest jeszcze nie ochrzczona; nie była jeszcze u spowiedzi - a tak bardzo by chciała, ale rodzice zabraniają."

Ks. Gościniak H., Bóg z nami, BK 5 /1985/, s. 261-262

- 18 -

W pewnym starym kościele wisi obraz przedstawiający w oryginalny sposób zadania życia. Jest tam papież w pontyfikalnym stroju, a pod nim napis: "Ja was nauczam!" Jest prezydent, a pod nim napis: "Ja wami wszystkimi rządzę!" Jest minister obrony w hełmie i z karabinem maszynowym w ręku, mówiący: "Ja was wszystkich bronię!" Jest i biedny rolnik, a pod nim napis: "Ja was wszystkich żywię!" A na samym dole obrazu wymalowany jest diabeł, który szczerząc zęby i przekrzywiając się złośliwie mówi: "A ja was wszystkich porwę do piekła, jeśli nie wypełnicie swych obowiązków.

Ks. Halicki J., Obowiązek pracy, BK 4 /1986/, s. 218

- 19 -

Odkąd pamiętam Adama zawsze należał do chłopców dających się lubić o czułej powierzchowności koleżeńskiej. Wśród rówieśników nie zajmował pierwszego miejsca, ale nie był też ostatni. Umieszczono jego osobę powyżej przeciętnej w nauce, lecz Ci którzy go znali wiedzieli, że stać go na dużo więcej.

Adam żył na co dzień tak jak jego koledzy, koleżanki, uczył się, uprawiał sport, chodził na dyskoteki, do kawiarni, był nawet ministrantem, ale to nie pociągało i szybko się rozstał Kościołem. Długo szukał środowiska, w którym znalazł by rozumiejących go ludzi. Gdzie myślano by jak on, gdzie czułby się dobrze. Przez pewien czas związał się z grupą ludzi, którzy twierdzili, że życie w ich stylu jest fajne, że daje radość, wolność. Drogi jego zetknęły się z hipisami. Początkowo nawet budzili zaufanie, ale Adam szybko zrozumiał, że tak naprawdę wcale nie są bardziej wolni i szczęśliwi niż inni ludzie. Z ich wolnością także nie było najlepiej. "Pacyfka" nie zmieniła życia, nie posiadała magicznej siły uszczęśliwiania. Odkąd się z nimi zetknął Adam zaczął palić i to dużo, często zaglądał do kieliszka przez co połamał sobie charakter. Zaczął stronić od ludzi. Jednak i dla niego jaśniej zaświeciło słońce.

Pewnego razu spotkał ludzi którzy nie uciekli od takich jak on. Mówili, że Pan Bóg istnieje i oni tego doświadczają w życiu, że ich życie nabrało znaczenia odkąd to sobie uświadomili. W ich słowach była szczerość i siła przekonania tak, że Adam postanowił lepiej ich poznać. Odnalazł je w Kościele na Mszy św. i na spotkaniach, gdzie modlono się więcej niż gdzie indziej. Niedługo trzeba było czekać wystarczyło trochę cierpliwości. i w końcu zauważył iż codzienna prawie Komunia św. stała się jego wewnętrzną potrzebą i radością. Chrystus wyrwał go bezsensu. Stał się lubiany w swoim środowisku towarzyskim.

Wkrótce jednak nadszedł dla niego czas próby. Znalazł się w nowym środowisku, gdzie trudniej było na co dzień realizować swoje przekonania i wymagania Ewangelii. Coraz rzadziej uczęszczał na Msz św. Przestał korzystać z sakramentów Pokuty i Eucharystii. Brakowało mu mocy wewnętrznej i odwagi i dlatego pod presją opinii i środowiska wrócił do dawnych przyzwyczajeń.

Najpierw zatrzymał się w drodze, a potem rozpoczął proces powolnego cofania się. Sam odciął się od źródła łaski i wewnętrznej wolności, której z takim trudem kiedyś szukał i którą udało mu się znaleźć, teraz nie udało się zachować.

- 20 -

To, co stało się w moim życiu w 1964 roku nie było fikcją, ale rzeczywistym przeżyciem, które zmieniło mnie do gruntu, razem z moją hierarchią wartości i nastawienie do świata. To oczywiste, że w tej odmianie mój charakter i osobowość też miały wiele do powiedzenia. Nie wyjaśniają one jednak mojego nawrócenia ani nie umniejszają jego wartości. Wyobraźnia "siła woli" nie mogła przecież spowodować takiej zmiany! Nawrócenie to nie jest coś, co możemy sobie postanowić - to konkretna osoba, którą mamy spotkać. Najlepszym sposobem wyjaśnienia wam tego, co to znaczy "stać się chrześcijaninem". Będzie opis tego, co sam przeżyłem, bo chociaż jesteśmy różni i różnymi drogami dochodzimy do Boga - Jego plan jest taki sam dla każdego z nas.

Nigdy nie byłem ateistą. Jako dziecko wierzyłem, że gdzieś tam w górze jest ktoś, kto stworzył świat. Wspaniale było wierzyć, że wszystko, co mnie otacza jest dziełem przypadku. Moje życie religijne kończyło się jednak na takich stwierdzeniach. Nie miałem nic wspólnego z Bogiem i tylko w trudnych sytuacjach usiłowałem sklecić jakąś modlitwę, coś w rodzaju modlitewnego SOS. Bóg jednak nie był obecny w moim życiu, a religia była jedynie zbiorem pustych frazesów.

Po paru latach mojej kariery piosenkarskiej po raz pierwszy odczułem niedoskonałość mojego życia. Trudno mi to inaczej określić. Zacząłem sobie zdawać sprawę, że mimo całego mojego bogactwa - czegoś mi jeszcze brakuje. Zdobyłem popularność i tyle forsy, że ledwo mogłem sobie z tym wszystkim poradzić. Dziewczyny piszczały, przeboje szły za przebojami, zaangażowano specjalnych kasjerów, by liczyli wpływy - i pomimo tego wszystkiego nie byłem w pełni szczęśliwy. Kiedy wracałem do domu, zdejmowałem swoją "publiczną maskę" /którą, jak sądzę, wszyscy nosimy od czasu do czasu/ i musiałem zostawać sam na sam ze swoim prawdziwym "ja". Nie byłem wtedy ani lepszy, ani gorszy od jakiegokolwiek innego faceta, ale zrozumiałem, że sukces, tysiące "fanów" i forsa nigdy nie będą mogły mnie zaspokoić.

I znowu, dużo czasu upłynęło, zanim skończyły się

moje problemy. Przez długie lata żyłem za sławą pytań i argumentów. Gdy myślę o tym okresie, jestem wdzięczny, że byli wokół mnie ci, którzy nie tylko odpowiadali na te pytania, ale potrafili także żyć Bożą miłością. Czyny zawsze mówią głośniej niż słowa. W ich życiu zobaczyłem to, co mi tak cierpliwie i uporczywie wyjaśniali: "Albowiem Bóg tak umiłował świat, że wydał swojego Syna Jednorodzonego aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, a1e miał życie wieczne" /J 3,16/.

Dostrzegłem, jak wielkie znaczenie dla chrześcijan ma fakt, że mogę się odwoływać do żyjącej Osoby, a nie abstrakcyjnego systemu filozoficznego? Chrześcijaństwo to nie tylko przestrzeganie pewnych etycznych zasad, chociaż dyscyplina i posłuszeństwo na pewno są tu ważne. Nasza wiara nie zależy też od naszej woli, a już na pewno nie ma nic wspólnego z "zaliczeniem" nabożeństw. Chrześcijaństwo to przede wszystkim całkowite oddanie się Jezusowi - jako żyjącemu Przyjacielowi - i służeniem Mu, jako Panu i Bogu. Ja właśnie się Mu tak oddałem i odkryłem w wkrótce nowy wymiar życia.

- 21 -

Kiedyś ukazywała się gazeta kierowana do młodego czytelnika pod znamienitym tytułem: "Świat Młodych". Na drugiej stronie każdego numeru pisma jest zamieszczona kolumna pod stałym tytułem - Poczta Młodzi czytelnicy piszą do redakcji listy prosząc o poradę lub odpowiedź na przedstawione przez siebie pytania. Redakcja stara się często udzielać odpowiedzi. W jednym z numerów tego pisma, ukazał się list Tomka, który pisze: "Już za kilkanaście miesięcy powinienem skończyć szkołę podstawową. Ucz się raczej średnio. Otrzymuję pieniądze od rodziców na własne wydatki. Mam bardzo ładnie urządzony pokój. Wydaje się, że niczego mi nie brakuje, powinienem być szczęśliwy i tylko się uczyć. Tak też uważają moi rodzice, a szczególnie ojciec. Tak jednak nie jest. Czuję się w domu samotny, mimo że wszyscy się o mnie troszczą i w imię tej troskliwości do wszystkiego się wtrącają, co tylko dotyczy mojej osoby. Tata twierdzi, że tak dobrze, jak w domu nigdy mieć nie będę. Już nie wytrzymałem uciekłem z domu. Zaczepiłem się u przypadkowo poznanego kumpla. Aby żyć pracowałem dorywczo, kto przyjmie małolata do pracy? Nie chcę wracać do domu. Jest mi on niepotrzebny. Zniknęły wizy miedzy mną a rodzicami".

- 22 -

Na lekcji religii ksiądz, postawił uczniom pytanie: Co byście zrobili, gdybyście za godzin mieli stanąć na Sądzie Bożym. Salę zaległo milczenie. Uczniowie spoglądali na siebie ukradkiem patrzyli na księdza, który nie krzepił się z odpowiedzią.

Cisza trwała długo, aż pierwszy przerwał ją Piotrek który powiedział: - Ja poszedłbym do Kościoła i modlił się. Małgosia zaś powiedziała: A ja pobiegłabym szybko do domu pożegnać się z rodzicami i siostrą. Rafał: Chciał zdążyć oddać książki które pożyczył od kolegi. Agata poszłaby do spowiedzi. Po wypowiedzeniu swoich zdań uczniowie zapytali się księdza co on by zrobił w takiej chwili. Ksiądz odpowiedział - ja bym chciał dokończyć katechezę tg którą zacząłem. Piotrek który był bystrym chłopcem zapytał się księdza Dlaczego? Przecież od tej jednej chwili zależy cała wieczność. Ksiądz jeszcze raz zapytał Piotrka: Czy wiesz w jakich okolicznościach nastąpi ta ostatnia chwila? Piotrek odpowiedział: Nie wiem. Ksiądz dalej mówił - zgodzicie się ze mną iż życie nasze jest pełne niespodzianek.

Życie jest podobne do łódki na głębokich przestworzach morskich. Wystarczy gwałtowny podmuch wiatru i giniemy bez ratunku. I dla tego powinniśmy zawsze tak żyć i działać jakbyśmy chcieli to zrobić w ostatniej chwili naszego życia. Inaczej mówiąc powinniśmy starać się żyć w przyjaźni z Chrystusem. Być Bożymi przyjaciółmi tak jak czyniło wielu ludzi przed nami i także dziś czynić.

- 23 -

Uczniowie klasy VI a cicho zajęli swoje miejsca w pracowni. Po chwili, na prośbę swej nauczycielki, wyjęli czyste kartki papieru, pióra... I wpatrywali  się w postać, stojąca koło biurka. Wszyscy dobrze znają tą panią "z polaka", bo uczyła prawie wszystkie klasy oprócz najmłodszych, a poza tym była wymagająca, -.stawiała dwóje, ale kto chciał, ten wiele mógł się nauczyć. Dlatego więc byli trochę podenerwowani i przerażeni, bo dzisiaj mieli pisać wypracowanie klasowe  które mogło poprawić lub pogorszyć końcowe oceny z języka polskiego.

"Twoje pierwsze spotkanie, które zawsze wspominasz. Uzasadnij, dlaczego to spotkanie tak dobrze pamiętasz" wypowiedziała nauczycielka i usiadła na krześle spoglądając na uczniów. Gdyby były jakieś zapytania w trakcie pisania, proszę do mnie podejść, a ja postaram się wam jakoś pomóc - odrzekła i zajęła się sprawdzaniem dyktanda klasie V b.

W klasie zrobiło się cicho, ale tu i ówdzie dały się słyszeć pojedyncze szepty i zbyt głośne myślenie Adama, który zawsze miał kłopoty z napisaniem wypracowania. Jakie było moje pierwsze spotkanie, które mi coś dało? Czy spotkałem kogoś, o którym teraz mógłbym napisać? Myślał intensywnie i coś próbował pisać, ale zaraz skreślał. Może wujek Andrzej? - przecież jest inżynierem, pracuje w wielkim zakładzie, spotyka się z ciekawymi ludźmi, także i za granicą i tak w ogóle jest człowiekiem mądrym i szlachetnym. No tak, ale nie widziałem go już od dłuższego czasu, a ostatnio, gdy był u nas, był jakiś smutny i zakłopotany, a jeszcze wcześniej... nie mogę sobie przypomnieć. No cóż, wtedy byłem w 2 - ej klasie i wiele z nim nie rozmawiałem.

W pewnym czasie rozmyślanie Adama przerwały słowa polonistki, która delikatnie powiedziała: "pozostało - jeszcze 20 minut".

Adam trochę podenerwowany spojrzał na mówiącą, a następnie na siedzącą koleżankę z ławki, Marzence, która właśnie kończyła drugą stronę wypracowania. Z kim się ona spotkała, że tak nabazgrała? - mruczał pod nosem i ponownie zabrał się do pisania.

Marzena natomiast, jak gdyby nic się nie stało pisała dalej: "moje pierwsze spotkanie było wiec fascynujące; przynajmniej tak mi się wydaje i tak je odczytałam. Pamiętam je bardzo dobrze, pozostało nie zapomnianym i do tej pory pierwszym, kiedy drugi człowiek, bądź co bądź i dla mnie dosyć daleki, odkrył przede mną swoje serce. Widzę bardzo dobrze, oblicze tej kobiety, zranione bólem i cierpieniem, osamotnionej przez męża, synów i córkę. Ta kobieta, odkryła przede mną jakiś inny świat celów, marzeń i dążeń. Swoją osobą zaświadczyła, że nie tylko liczy się kariera, pogoń za tym, co ziemskie i materialne, ale przede wszystkim dobro drugiego człowieka, dobro kolegów i koleżanek ze szkoły. Ona mi powiedziała, co znaczy dobrze pracować, sumiennie uczyć się, pomagać rodzicom, a więc te wartości dla których warto poświęcić się i trudzić. Przez to spotkanie odkryłam, że mogę i naprawdę istnieją, w świecie, w człowieku, wartości piękna, dobra, altruizmu".

Złożyła swoje kartki, poprawiła błędy i patrząc na Adama, zapytała: "jeśli chcesz trochę ci pomogę? mamy jeszcze trochę czasu do przerwy!" Nie, dziękuj, odparł z uśmiechem na twarzy Adama właśnie mam to, o czym zapomniałem. Wyobraź sobie, że niedawno byłem w Krakowie. Czy widziałaś może jego przepiękne budowle, wzniosłe kościoły, ogromny Wawel i planty: drzew i zieleńców, które otaczają Stare Miasto? Nie byłam - nie widziałam - odrzekła Marzena, ale myślę że w VIII klasie pojedziemy tam na wycieczkę i każdy z nas osobiście spotka się z Krakowem.

- 24 -

Lekcje skończyłem godzin temu i prawdę mówiąc nudzę się. Zjadłbym coś, ale obiad będzie dopiero za trzy godziny, jak mama przyjdzie z pracy, zacznie gotować. Mógłbym się teraz czymś zająć. W kuchni stoją na stole nie pozmywane talerze i szklanki, dzwonek u drzwi już dawno milczy, żelazko jest zepsute... Mama kazała zanieść żelazko do naprawy, ale ofiarowałem się zreperować sam, jak skończę lekcje. Nie dotrzymałem słowa, lekcje odrabiałem dość długo, potem musiałem się trochę przejść. Mógłbym je teraz rozkręcić, ale głowa mnie boli. Może ojciec to zrobi, ma wolny wieczór... Zaraz, zaraz, dziś jest wtorek - tata odpada. Dostał jakąś dodatkową pracę i dziś właśnie, zaraz po obiedzie wychodzi i przyjedzie dość późno. Więc może samemu zabrać się do roboty (...) Może jednak naprawić to żelazko? A może poczytać sobie? Pożyczyłem książkę z biblioteki, podobno ciekawa... .

- 25 -

W czasie duszpasterskich odwiedzin kolędowych spotkałem rodzinę składającą się z rodziców i dwóch dorosłych synów. Matka trzymała jeszcze na ręku kilkumiesięczne dziecię. Myślałem, że to jest jej wnuczek. Dowiedziawszy się, że to jej dziecko, pogratulowałem matce i ojcu, że nie podnieśli swych rąk przeciw temu maleństwu. Wtedy matka zdecydowanym i energicznym głosem dodała: "Nigdy takiego grzechu nie popełniłam i nigdy bym tego nie zrobiła.

  Ks. Jeziorski H., Rodzina na straży życia, BK 1-2 {1990), s. 34

- 26 -

W czwartek katecheza w klasie szóstej była inna niż wszystkie. Ksiądz przyniósł do sali katechetycznej dużo różnych obrazów. Po wspólnej modlitwie zadał pierwszą pracą: Wybierzcie te obrazy, które przedstawiają zatroskanie o życie! Jako pierwsza wyboru dokonała Agnieszka. Jej obraz przedstawiał kwokę ochraniającą skrzydłami kurczęta. Jurek wybrał obraz przedstawiający mamą przytulającą do serca małe dziecko. Zostały też wybrane obrazy: z łanią i sarenką, z gniazdem pełnym piskląt, z lekarzem badającym dziewczynkę, z ratownikiem wyciągającym z wody chłopca.

Następnie katecheta powiedział: Teraz wybierzcie te obrazy, które opowiedzą nam, w jaki sposób życie może być niszczone. Dzieci przez chwilę posmutniały, ...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl