Życie za życie, FF hp, severutisy;snape mentors

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

PROLOG

Ludzkie serce jest niezwykłym narządem. Ma w sobie pełno nieodkrytych tajemnic i niespodzianek.
Niektórzy mówią, że ludzie dzielą się na dwie grupy. Pierwszą z nich stanowią nosiciele dobrych, ciepłych serc, drugą - właściciele tych złych, niemających w sobie ani krzty ciepła.
Nic bardziej mylnego. Chociaż każdy z nas jest inny, to nasze serca biją tym samym rytmem*. W ten sam sposób.
Tak naprawdę nie ma ludzi złych. Są tylko ludzie zagubieni, którzy zabłądzili w labiryncie swojego życia.
Bardzo często spotykają na swojej drodze zbyt wielkie przeszkody i nie potrafią ich usunąć. Próbują wtedy odnaleźć jakiś drogowskaz, wskazówkę. Tak, aby można było podążać dalej, do wyznaczonego sobie celu.
Prawdą jest, że ludzie zmieniają się pod wpływem swoich przeżyć.
A jednak mimo tego, iż zewnętrznie stajemy się inni, w głębi serca pozostajemy tymi samymi ludźmi, jakimi byliśmy przed metamorfozą.
Ludzkie serce jest zagadką, którą staramy się rozwiązać przez całe życie. Czasem głos naszych serc nas zaskakuje... Sprawia, że w największym okrutniku zapala się iskierka ciepła, a w człowieku dobrodusznym budzi się nutka grozy.
Czy mamy na to wpływ?
Niestety nie ma jednoznacznej odpowiedzi.
Rok temu pewien chłopiec, a teraz młody mężczyzna, przekonał się, że w obliczu śmierci nawet serce zamienione w lód potrafi zapłonąć...

Był 8 stycznia 1999 roku. Mroźna noc ogarniała średniej wielkości miasto Coventry, leżące na obrzeżach Birmingham.
W ciemnej otchłani błąkały się płatki śniegu, delikatnie lądując na ziemi. W ten sposób wokoło robiło się coraz bardziej biało.
W pewnym mrocznym miejscu jedynym źródłem światła był srebrzysty księżyc, wiszący na ciemnym sklepieniu, otoczony migoczącymi gwiazdami.
Lekki, zimny wiaterek delikatnie poruszał gałęziami drzew, pogrążonych, tak jak wszystko, w głębokim śnie.
Narastającą ciszę zakłócił cichy trzask. Na horyzoncie pojawiła się jakaś zakapturzona postać. Przez chwilę stała w jednym miejscu, bacznie rozglądając się dookoła, a następnie szybkim krokiem ruszyła przed siebie.
Poruszała się swobodnie, zręcznie omijając napotykane na drodze przeszkody. Sprawiała wrażenie, jakby doskonale znała to miejsce.
Blask księżyca oświetlił twarz człowieka. Był to młody mężczyzna w wieku około 18-19 lat.
Znakiem charakterystycznym była blizna w kształcie błyskawicy, która zdobiła lub, zdaniem niektórych, szpeciła jego czoło. To nie było jednak w tym momencie istotne.
Ta blizna była dla mężczyzny przekleństwem, a zarazem błogosławieństwem. Niewątpliwie stanowiła więź między nim, a Czarnym Panem.
Mężczyzną tym był Harry Potter...
Jego oczy, w których dawniej tliło się ciepło, teraz były puste, pozbawione jakiegokolwiek blasku. Kiedyś miały (odziedziczoną po matce) barwę jasnozieloną, która jednak z każdym dniem nabierała coraz ciemniejszego koloru.
Nagle Harry zatrzymał się. Obrócił się i dokładnie zbadał otoczenie, lekko mrużąc oczy.
Widocznie niczego niepokojącego nie zauważył, bo głęboko westchnął i zrobił jeszcze kilka kroków przed siebie. Ponownie się zatrzymał, wbijając wzrok w jedno miejsce.
Wpatrywał się w średniej wielkości nagrobek. Był piękny. Zrobiony z marmuru olśniewał swoją gładkością. Położony dokładnie w tym miejscu, gdzie zażyczył sobie jego właściciel przed śmiercią...
Dreszcze wzdrygnęły ciałem Harry’ego, lecz stanął on na przeciwko nagrobka.
Jego umysł nagle zalała fala wspomnień... To było rok temu... Dokładnie pamiętał ten dzień.


8 stycznia 1998 roku...

Dzień zaczął się zwyczajnie. Nic nie zapowiadało nadejścia wielkiej tragedii. Jak zwykle w czwartki Harry udał się z przyjaciółmi na śniadanie, a potem, zgodnie z planem lekcji, na zajęcia. Najpierw były dwie godziny transmutacji, potem zielarstwo, a na końcu eliksiry.

Chłopak nie przypuszczał, co więcej nawet mu przez myśl nie przeszło, że jest to jego ostatnia lekcja eliksirów. Nie wiedział, że po raz ostatni tamtego feralnego dnia miał okazję oglądać profesora Snape’a w akcji...
Spędzając z nauczycielem coraz więcej czasu Harry zdążył się już trochę przyzwyczaić do jego sposobu bycia. Co więcej, potrafił się nawet śmiać z jego złośliwych komentarzy, jakkolwiek nierzadko dotykały one jego samego.
Można nawet powiedzieć, że Harry odczuł pewien rodzaj sympatii do swojego znienawidzonego wcześniej wykładowcy.
Co profesor myślał o nim? Trudno było powiedzieć...
Severus Snape zawsze był mistrzem nie tylko w eliksirach, ale też w ukrywaniu uczuć. Mimo to Harry zauważył, że Snape traktuje go trochę inaczej niż przed laty. W czasie treningów czy lekcji oklumencji coraz lepiej się dogadywali i odnosili się do siebie w sposób przynajmniej poprawny.
Chłopak wiedział, że może mu zaufać i tak też uczynił...

Chcąc w jakiś sposób podziękować profesorowi za wszystko, co ten dla niego zrobił, w przeddzień jego urodzin, czyli 8 stycznia, wybrał się na ulicę Pokątną w celu kupienia prezentu dla jubilata.
Nie zastanawiał się długo nad wyborem. Właściwie to w ogóle się nie zastanawiał, bo już wcześniej upatrzył sobie odpowiedni podarunek dla Snape’a.
Tak więc po południu Harry wybrał się na zakupy, które zajęły mu niecałą godzinę.
Po powrocie, zanim schował prezent do szuflady, wyciągnął go z pudełeczka i jeszcze raz mu się przyjrzał. Był to srebrny wąż o zielonych oczach, zawieszony na srebrnym łańcuszku.
Harry celowo wybrał wisior w takich kolorach. Po pierwsze dlatego, że były to barwy Slytherinu, a po drugie kolory te znakomicie odzwierciedlały uczucia chłopca względem nauczyciela.
Srebrny oznaczał potrzebę wsparcia, natomiast zielony symbolizował nadzieję.
„Tak, to idealny upominek” – pomyślał Harry, chowając naszyjnik z powrotem do pudełeczka, a następnie owijając je złotym, ozdobnym papierem.

Nadeszła godzina 18:00, a więc pora kolacji. Wesoły gwar odbijał się od ścian w Wielkiej Sali, a uczniowie delektowali się, jak co wieczór, wspaniałymi potrawami.
Harry wymieniał z Ronem uwagi na temat ostatniego meczu Quidditcha, w którym Slytherin pokonał Ravenclaw (Hermiona była zajęta pochłanianiem kolejnej bardzo interesującej książki). Właśnie sięgał po puchar z sokiem dyniowym, gdy TO się zdarzyło...
Najpierw rozległ się głośny, choć stłumiony huk. Odgłos sztućców i wrzawa nagle ucichły. Cała sala zamarła w oczekiwaniu na dalszy przebieg wydarzeń.
Grobową ciszę przerwał drugi huk, tym razem wyraźniejszy. Kilka sekund po nim na zazwyczaj spokojnym, rozświetlonym sklepieniu w Wielkiej Sali pojawiła się zapierająca dech w piersiach, zielona czaszka. Znak Czarnego Pana...
-Co do...
Reszta słów Harry’ego utonęła w odgłosach paniki, jaka wybuchła. Rozległ się szum odsuwanych krzeseł i pojedyncze okrzyki przerażenia.
- SPOKÓJ!
Znów zaległa cisza i wszystkie oczy zwróciły się ku dyrektorowi.
- Niech nikt nie waży się opuścić tej sali!
Dumbledore błyskawicznie przystąpił do działania. Wydał profesor McGonagall kilka instrukcji, po czym zwrócił się do reszty nauczycieli.
- Proszę zachować spokój! Prefekci natychmiast do mnie! – rozbrzmiał głos Minervy.
Harry napotkał wzrok profesora Snape’a i jedno spojrzenie wystarczyło, aby zrozumiał.
- Harry, dokąd idziesz?! – zapiszczała przerażona Hermiona widząc, jak jej przyjaciel kieruje się w stronę stołu nauczycielskiego.
- Co się dzieje? – zapytał chłopiec, jakkolwiek bał się odpowiedzi.
- To Śmierciożercy – odpowiedział cicho Dumbledore, a Snape dodał:
- Złożyli nam niezapowiedzianą wizytę...
- Ale... jak to możliwe? Jak udało im się złamać...
- Nie czas na domysły. Severusie wiesz, co masz robić. My pójdziemy pierwsi.
Dumbledore i reszta nauczycieli (prócz profesor McGonagall, która zajęta była zapewnieniem bezpieczeństwa uczniom) opuścili Salę.
- Jesteś gotowy, Potter?
Harry spojrzał Snape’owi prosto w oczy.
„Nie mam innego wyboru...”
- Mylisz się. Człowiek zawsze ma wybór... – powiedział spokojnie profesor, nadal bacznie obserwując chłopaka.
Rozległ się trzeci potężny huk. Ten odgłos pobudził Harry’ego do myślenia. Podjął decyzję.
- Jestem gotowy – powiedział stanowczo, choć głos nieznacznie mu drżał.
- To jest twoja próba, Potter. Daj z siebie wszystko, niech nasza nauka nie pójdzie na marne.
Chłopak kiwnął tylko głową, bo głos ugrzązł mu w gardle. Severus już otwierał usta, by coś jeszcze powiedzieć, ale przy stole pojawiła się Hermiona, a za nią Ron.
- Harry, idziemy z tobą! – oznajmił Ron, a Hermiona energicznie pokiwała głową, przytakując.
Harry zamierzał głośno zaprotestować, ale Snape był szybszy.
- To wykluczone.
- Dlaczego?! – oburzył się Ron, odwracając się w stronę nauczyciela.
Zapewne, gdyby nie obecna sytuacja, Severus ukarałby Weasley’a szlabanem i odebrałby Gryfonom przynajmniej 20 punktów, ale nie było na to czasu. Liczyła się każda minuta.
Snape położył dłoń na ramieniu Harry’ego i powiedział:
- To zbyt niebezpieczne. Nie jesteście do tego przygotowani.
- Ale...
- Panno Granger, zdaję sobie sprawę, że jest pani bardzo zdolna i zna pani dużo zaklęć, ale naprawdę, to nie wystarczy. Idziemy.
Profesor pchnął lekko chłopca do przodu, lecz po chwili obrócił się i jeszcze raz spojrzał na przyjaciół Potter’a. Byli załamani, ale to go akurat nie zdziwiło.
- Obiecuję, że Potter wróci cały i zdrowy. A ja, jakbyście nie wiedzieli, nie rzucam słów na wiatr. Przekonaliście się o tym trzy tygodnie temu na lekcji, prawda? – dodał z lekkim, szyderczym uśmiechem.
Hermiona uśmiechnęła się przez łzy, a Ron ją objął.
- Do zobaczenia, Harry...
Ale chłopiec już tego nie usłyszał. Wyszedł razem z profesorem z Wielkiej Sali, kierując się ku głównym drzwiom.
- Potter, pamiętaj o tym wszystkim, czego się uczyliśmy. Zrób z tego użytek. Najważniejsze, abyś maksymalnie się skupił i zapanował nad swoimi emocjami.
Chłopak milczał. Był pogrążony we własnych myślach, jakkolwiek docierało do niego każde słowo nauczyciela.
Nadeszło to, przed czym go ostrzegał Snape, do czego go przygotowywał...
Severus nagle zatrzymał się i delikatnie złapał chłopaka za brodę, chcąc spojrzeć mu w oczy.
Harry wiedział, że Snape stara się włamać do jego umysłu, więc błyskawicznie zablokował wszystkie obrazy i wspomnienia. Skupił się maksymalnie i odepchnął jego zaklęcie.
Nauczyciel go puścił, a na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech triumfu.
- No no, Potter. Niewątpliwie zrobiłeś duże postępy. I teraz odpowiednio to wykorzystaj, a będzie dobrze.
- Profesorze... Dlaczego pan to zrobił, przecież...
- Tak na wszelki wypadek...

Tak na wszelki wypadek...
Ta odpowiedź dźwięczała w uszach Harry’ego za każdym razem, gdy wracał pamięcią do tamtych wydarzeń.
Klęcząc nad nagrobkiem nieświadomie powtarzał po cichu te słowa.
Tak na wszelki wypadek...
Tysiące razy Harry zastanawiał się, czy profesor Snape wiedział o możliwości pojawienia się Czarnego Pana.
Tak na wszelki wypadek...
- Och, gdyby można było cofnąć czas!
Harry schował twarz w dłoniach, nadal klęcząc na zasypanej śniegiem ziemi.
Teoretycznie było to możliwe - przecież to świat czarodziejów.
W praktyce – niestety nie. Zbyt wielkie było ryzyko i zbyt wiele się stało, aby to wszystko zmieniać.

Walka...
Gdy Harry wyszedł na zewnątrz nie mógł uwierzyć, że jest na tych samych błoniach, które zapamiętał. Wszystko było zniszczone. W oddali widać było palącą się chatkę Hagrida. Na szczęście ani jego, ani Kła nie było w środku.
Smugi różnorodnych zaklęć latały we wszystkie strony. Wszystko było tak niewyraźnie i chaotyczne, że Harry nie wiedział, kto jest wrogiem, a kto przyjacielem.
- O, jest nasz słodki dzieciaczek...
Harry zareagował natychmiast. W jednej chwili już trzymał w ręku różdżkę, a w jego oczach zapaliły się iskierki zemsty.
Był to głos Bellatrix Lestrange... Kobiety, która pozbawiła życia jego ukochanego ojca chrzestnego.
Nie mógł zmarnować takiej szansy...
„Pomszczę jego śmierć...”
I pomścił. Choć Bellatrix była od niego bardziej doświadczona i dużo silniejsza psychicznie (fizycznie zresztą też), to Harry miał nad nią pewną przewagę. Dominował swoją sprawnością i zręcznością. Cechy te wyćwiczył w nim Severus podczas pojedynków na treningach.
Chłopak dobrze wykorzystał moment, w którym zaskoczona Bellatrix straciła koncentrację i pokonał ją.
Uczucie, które trwało zaledwie kilka sekund, było dziwne... Po raz pierwszy zabił człowieka... Profesor przygotował go jednak do tego i wytłumaczył chłopcu dokładnie, na czym polega różnica między zabiciem dla własnej obrony, a morderstwem dla przyjemności (tak, jak to zazwyczaj robili Śmierciożercy).
- Widzę, Severusie, że polubiłeś Potter’a. Przekazałeś mu tyle cennych informacji, tyle rad mu udzieliłeś... Jesteś z niego dumny?
Snape pojedynkował się z jakimś nieznanym Harry’emu Śmierciożercą. Z nosa obficie leciała mu krew, ale on zdawał się tym nie przejmować.
Uśmiechnął się ironicznie, blokując zaklęcie Śmierciożercy, a następnie rzucając Avadę w jego stronę. Patrząc na martwe ciało wroga wyszeptał.
- Jeszcze nie...
Severus wytarł rękawem swojej szaty krew spływającą po twarzy i w tym momencie ujrzał biegnącego w jego stronę Potter’a, który kompletnie nie zwracał uwagi na to, co się dzieje dookoła. Czuł, że go zaraz jasny szlag trafi.
- Ilu ich jeszcze zostało?
- Niewielu, ale to nie powód, żeby ucinać sobie pogawędki! W każdej chwili ktoś może miotnąć w ciebie jakimś zaklęciem! Skup się i przejdź na drugą stronę!
Harry ostatniego zdania nie dosłyszał. Wpatrywał się przerażonym wzrokiem gdzieś ponad nauczycielem.
- Profesorze, z tyłu!
Severus błyskawicznie obrócił się i w ostatniej chwili usunął się przed rzuconym w jego stronę zaklęciem. Zaklęciem Avada Kedavra... Następnie sam uśmiercił tego, kto chciał go przed chwilą pozbawić życia.
Snape spojrzał Harry’emu prosto w oczy.
Wiedział, że ten dzieciak przed chwilą uratował mu życie. Na pewno nie spodziewał się takiego obrotu sprawy, więc, co niewiele razy mu się w życiu zdarzyło, poczuł się trochę głupio. Przed chwilą wydzierał się na Potter’a, a on, jakby w ogóle tym niezrażony, ostrzegł go przed czyhającą śmiercią.
- Dziękuje, Potter.
Harry uśmiechnął się, widząc w jego oczach ledwo dostrzegalne zmieszanie. Jednak nie trwało to długo, bo po chwili Severus odzyskał swój normalny humor.
- A teraz do roboty i nie chce słyszeć już żadnych pytań!
Tak więc oboje powrócili do zaciętej walki, kierując się w przeciwne strony...

Harry był bardzo wyczerpany. Czuł, że już dłużej nie wytrzyma na prostych nogach. Osunął się na trawę. Z oddali doszedł odgłos kolejnego wybuchu.
Wiedział, że Dumbledore i reszta nauczycieli walczą ze
Śmierciożercami na pograniczu Zakazanego Lasu, choć nie miał pojęcia, dlaczego.
Nagle zaległa martwa cisza...
Chłopak rozejrzał się nieprzytomnie po najbliższym otoczeniu. Wzrok miał mętny i czuł się bardzo słabo. Usłyszał jednak czyjeś kroki, więc zacisnął palce na różdżce.
- Nie będzie ci już potrzebna. Wstawaj.
Snape wyciągnął rękę w stronę chłopca i pomógł mu wstać. Obydwaj mieli na sobie widoczne skutki walki...
- Czy to już koniec? – zapytał z nadzieją w głosie Harry, zmuszając się do ustania w miejscu.
- Obawiam się, że tak.
Severus zbliżył się do niego i spojrzał mu prosto w oczy.
- Udowodniłeś, że stać cię na bardzo dużo, Potter. Możesz być z siebie dumny, bo przeszedłeś próbę. Myślę, że już niedługo będziesz gotowy na ostateczne starcie.
Harry uśmiechnął się blado. Nie zdawał sobie sprawy z tego, co uświadomił mu profesor, ponieważ był zbyt oszołomiony.
Snape doskonale go rozumiał. Sam czuł się podobnie po swojej pierwszej poważnej walce kilkanaście lat temu.
- Chodź, chłopcze. Myślę, że przeżyłeś zbyt wiele jak na jedną noc.

Resztę zdarzeń Harry pamiętał jakby przez mgłę. Był bliski omdlenia. Czuł na ramieniu mocny uścisk, więc wywnioskował, że prawdopodobnie profesor pomagał mu iść.
Gdy wracał w myślach do tamtej nocy, przypominał sobie krzyk profesora Snape’a i zieloną smugę światła, która na moment go oślepiła.

- Nie! Padnij, Potter!
W następnej sekundzie chłopak poczuł, że upada na ziemię, a na niego zwala się ktoś jeszcze. Przygnieciony czyimś ciężarem i otępiały ze zmęczenia stracił przytomność.

Po policzku Harry’ego spłynęła pojedyncza łza, lecz chłopak szybko ją otarł.
Co dokładnie wydarzyło się tamtej nocy wiedział już tylko z opowieści Dumbledore’a, który w odpowiedniej chwili opuścił Zakazany Las i błyskawicznie przystąpił do akcji.
To, co usłyszał od dyrektora, zwaliło go z nóg i sprawiło, że zamarło mu serce. Na kilka minut po prostu odebrało mu mowę. Jedynym jego zajęciem było wpatrywanie się w swoje zaciśnięte i drżące dłonie.
Gdy odzyskał z powrotem głos, zadał dyrektorowi najbardziej dręczące go pytanie.

- Dlaczego...?
Odpowiedziało mu głośne westchnięcie Dumbledore’a, który wstał i podszedł do jednej z szuflad w swojej bardzo starej komodzie.
- Powinieneś coś zobaczyć, Harry.
Wręczył mu kawałek starego, pożółkłego już pergaminu, zapisanego dobrze znanym mu charakterem pisma...
Każde słowo przeczytane przez chłopaka coraz bardziej ściskało mu serce.
Był to dokument. Coś w rodzaju oświadczenia, które napisał... Profesor Snape...
Zobowiązywał się w nim do podjęcia tajnej ochrony nad Harrym, a co więcej, przysięgał oddanie za niego życia w wypadku jakiegokolwiek zagrożenia.
8 stycznia 1998 roku Severus dotrzymał dwóch obietnic...
Harry wrócił do przyjaciół cały i zdrowy, ale nie tylko dlatego, że był znakomicie do walki przygotowany.
Snape osłonił go swoim własnym ciałem przed atakiem Czarnego Pana, jednak sam nie zdążył się obronić. Smuga zielonego światła ugodziła go prosto w pierś, sprawiając, że zabrakło mu tchu. Zatoczył się i padł na ziemię, przygniatając stojącego za nim Potter’a...
Zginął ratując życie swojemu najmniej lubianemu uczniowi...

Harry długo nie mógł dojść do siebie po tym incydencie. Nie docierało do niego to, co się stało. W uszach dzwoniło mu tylko jedno słowo: „Dlaczego”.
Chodząc samotnie korytarzami zamku (nie miał ochoty na towarzystwo Ron’a i Hermiony) kilka dni po tym zdarzeniu miał wrażenie, że zaraz zostanie przyłapany przez Snape’a i zarobi szlaban.
Profesor zawsze dostawał szału, widząc błąkających się nocą uczniów i z przyjemnością wlepiał im szlabany, przy okazji odbierając punkty.
Ale niestety...
„On nie żyje” – powtarzał sobie po raz setny Harry, gdy nawiedzały go takie myśli.
Tak trudno było to zrozumieć... Snape oddał za niego życie...
Umarł, aby on mógł żyć...

Samotny płatek śniegu wylądował na nagrobku. Harry wpatrywał się w niego jak zahipnotyzowany.
Po chwili otrząsnął się z zamyślenia i sięgnął do kieszeni płaszcza. Wyjął mały pakunek, owinięty w złoty papier. Nie otwierał go od czasu śmierci profesora...
Jednak teraz postanowił to zrobić. Delikatnie rozwinął papier, a następnie otworzył pudełeczko. Drżącymi dłońmi wyjął łańcuszek, na którym zawieszony był mały wąż o zielonych oczach.
Srebrny – potrzeba wsparcia, zielony – nadzieja...
- Dziękuje... profesorze...
Chłopak położył medalion na nagrobku, wpatrując się w napis na nim.

Severus Snape 1959-1998

- Pomszczę pana śmierć... Obiecuję to panu... A ja nie rzucam słów na wiatr...
 

... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl