§ Gregory Philippa - Ziemskie radości 01 - Ziemskie radości, Kuciapka123
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Philippa Gregory
Ziemskie Radości
Przełożyła Ewa Teresa Witecka
Wydawca Prószyński i S-ka SA
Skan i korekta Roman Walisiak
W serii Biblioteczka Interesującej Prozy ukazały się m.in.:
A.S. Byatt
Cień Słońca, Panna w ogrodzie
John Irving
Modlitwa za Owena, Hotel New Hampshire, Metoda wodna,
Jednoroczna wdowa, Świat według Garpa, Regulamin tłoczni win,
Małżeństwo wagi półśredniej, Moje filmowe perypetie,
Ratować Prośka, Uwolnić niedźwiedzie,
Czwarta ręka, Wymyślona dziewczyna, Syn cyrku
Michael Ondaatje
Oczy Buddy
Amos Oz
Tam, gdzie wyją szakale, Opowieść się rozpoczyna, Czarownik
swojego plemienia
Georges Perec
Człowiek, który śpi
Pascal Quignard
Wszystkie poranki świata
AmyTan
Sto tajemnych zmysłów, Żona kuchennego boga,
Klub Radości i Szczęścia, Córka Nastawiacza Kości
Sarah Waters
Złodziejka, Niebanalna więź
VirginiaWoolf
Dama w lustrze.
Philippa Gregory
Ziemskie Radości
Tytuł oryginału EARTHLY JOYS
Copyright © 1998 by Philippa Gregory All Rights Reserved
Projekt okładki: Dorota Malinowska, Barbara Wójcik
Ilustracja na okładce Ewan Fraser
Redakcja Ewa Witan
Redakcja techniczna Małgorzata Kozub
Korekta: Mariola Będkowska, Grażyna Nawrocka
Łamanie Ewa Wójcik
ISBN 83-7337-869-3
Wydawca Prószyński i S-ka SA
02-651 Warszawa, ul. Garażowa 7
Druk i oprawa
Drukarnia Naukowo-Techniczna Spółka Akcyjna
03-828 Warszawa, ul. Mińska 65
Opis z okładki.
Philippa Gregory ukończyła studia historyczne na uniwersytecie
w Sussex i uzyskała doktorat z literatury XVIII wieku na
uniwersytecie w Edynburgu. Wykładała na uniwersytecie w
Kingston. Mieszka wraz z rodziną w hrabstwie Sussex.
John Tradescant, podróżnik i ogrodnik,
choć pochodzi z nizin społecznych,
jest powiernikiem polityków,
arystokratów i samego króla.
Tradescant jest ogrodnikiem genialnym,
a jego zdrowy rozsądek i trzeźwe spojrzenie na świat
czynią zeń sługę niezastąpionego,
zwłaszcza gdy staje się świadkiem
i uczestnikiem sekretnych intryg
na dworze królewskim. Niestety, tak jak Karol I,
i John traci głowę dla diuka Buckinghama,
najpotężniejszego człowieka w Anglii.
Wszystkie zasady, którymi kierował się
do tej pory, zostają podważone,
jego własny świat staje na głowie,
a kraj zmierza nieuchronnie do wojny domowej.
Informacje o naszych książkach można znaleźć w witrynie
internetowej www.proszynski.pl
* * *
Rozdział Pierwszy.
Kwiecień 1603.
Żonkile były zaiste godne króla. Tysiąc delikatnych główek
nachylało się i kołysało z wiatrem; jasne płatki i łodyżki poruszały
się jak niedojrzały jęczmień na letnim wietrzę, rozsypane na
trawie, gęściej skupione wokół pni drzew, jakby były kroplami
rosy. Wyglądały jak kwiaty rosnące dziko, ale tak nie było. John
Tradescant je zaplanował, zasadził i pielęgnował. Spojrzał na nie
teraz i uśmiechnął się, jak gdyby witał przyjaciół.
Sir Robert Cecil zbliżał się spiesznie, a odgłos nierównych
kroków milorda natychmiast pozwolił go rozpoznać. John
odwrócił się i zdjął kapelusz.
- Ładnie wyglądają - zauważył jego pan. - Żółte jak hiszpańskie
złoto.
John zgiął się w ukłonie. Obaj byli prawie w tym samym wieku -
przekroczyli trzydziestkę - ale lord miał zgarbione plecy, twarz
pobrużdżoną zmarszczkami od pełnego pułapek życia na dworze i
bólu targającego jego pokrzywionym ciałem. Był niski, mierzył
niewiele ponad półtora metra i wrogowie za plecami nazywali go
karłem. Na przywiązującym dużą wagę do urody i mody dworze,
gdzie powierzchowność była wszystkim, a mężczyznę osądzano
po wyglądzie i wyczynach na łowach lub na polu bitwy,
Robertowi Cecilowi przyszło rozpocząć życie z niemożliwymi do
pokonania przeszkodami: zgarbiony, mały i walczący z bólem.
Przy nim ogrodnik Tradescant o ogorzałej twarzy
6
i prostych, silnych plecach wyglądał dziesięć lat młodziej. Czekał
w milczeniu, aż sir Robert przemówi. Człowiek jego kondycji nie
powinien odzywać się niepytany.
- Są jakieś wczesne warzywa? - zapytał jego lordowska mość. -
Szparagi? Mówi się, że jego królewska mość lubi szparagi.
- Jeszcze na nie za wcześnie, milordzie. Nawet król, który dopiero
co zasiadł na tronie, nie może polować na zwierzynę płową i jeść
owoców w tym samym miesiącu. Na wszystko jest odpowiednia
pora. Nie mogę wiosną zmusić śliw, by wydały dla niego owoce.
Sir Robert uśmiechnął się lekko.
- Sprawiasz mi zawód, Tradescant. Myślałem, że potrafisz zmusić
truskawki, by wyrosły w środku zimy.
- Myślę, że mógłbym ofiarować waszej lordowskiej mości
truskawki w wigilię Trzech Króli, gdybym miał do dyspozycji
cieplarnię, kilka ognisk, parę latarń i chłopca, który by nosił wodę
i podlewał rośliny. -Tradescant zamyślił się na chwilę. - I światło -
powiedział do siebie. - Myślę, że potrzebowałbym dużo światła
słonecznego, żeby dojrzały. Nie wiem, czy wystarczyłyby świece
czy też nawet latarnie.
Cecil obserwował go z rozbawieniem. Tradescant zawsze
okazywał należny szacunek swemu panu, ale z łatwością
zapominał o wszystkim oprócz roślin. Tak jak teraz potrafił
zamilknąć, pochłonięty jakimś problemem związanym z
ogrodnictwem, całkowicie ignorując chlebodawcę.
Przywiązujący większą wagę do swojej godności pan odprawiłby
sługę za mniejsze uchybienie. Ale Robert Cecil cenił takie
zachowanie. Wiedział, że ogrodnik Tradescant powie mu prawdę
jedyny spośród całej jego służby. Wszyscy inni mówili to, co ich
zdaniem jego lordowska mość pragnął usłyszeć. Była to jedna z
niedogodności wysokiego urzędu i nadmiernego bogactwa. Sir
Robert wiedział, że jedyna cenna informacja to ta, której udziela
się nie ze strachu lub w nadziei na jakieś korzyści; ale
wiadomości, które mógł kupić jako zwierzchnik służb
wywiadowczych, nie miały żadnej wartości. Tylko John
Tradescant,
7
ponieważ nigdy nie przestawał myśleć o swoim ogrodzie, był
zbyt zajęty, żeby kłamać.
- Wątpię, aby było to warte twoich wysiłków - zauważył sir
Robert. - Na większość prac jest odpowiednia pora.
Usłyszawszy to porównanie między własną pracą i pracą swojego
pana, John uśmiechnął się doń szeroko.
- A teraz nadeszła wasza pora, panie - odparł przenikliwie. -
Wasze zbiory.
Odwrócili się razem i ruszyli w stronę wielkiego domu,
Tradescant o krok za największym człowiekiem w całym
królestwie, z pełną szacunku uwagą, lecz z każdym krokiem
zerkając na boki. Miał dużo pracy w swoim ogrodzie - ale zawsze
pragnął coś tam robić. Rosnące rzędami wzdłuż alei lipy
wymagały ponownego podwiązania, zanim uniemożliwią to
rosnące szybko wiosenne pędy, ogród warzywny należało
przekopać; a rzodkiewki, pory i cebulę trzeba było zasiać w coraz
mocniej ogrzewanej wiosennym słońcem ziemi. Długie kanały
wodne, chluba Theobalds Palace, wymagały oczyszczenia z
chwastów i pogłębienia; John jednak szedł powoli, jakby miał
bardzo dużo czasu, o krok za swoim panem, na wszelki wypadek
czekając w milczeniu, gdyby sir Robert chciał z nim
porozmawiać.
- Postąpiłem właściwie - powiedział sir Robert na poły do siebie,
na poły do swego ogrodnika. - Stara królowa* umierała i nie miała
następcy o tak słusznym prawie do tronu jak on.
* Elżbieta I (1533-1603) z dynastii Tudorów, królowa Anglii i
Irlandii, córka Henryka VIII (1491-1547) i Anny Boleyn
(wszystkie przypisy tłumacza).
To znaczy nikogo zdolnego do sprawowania rządów. Nie chciała
nawet słyszeć jego imienia, z królem Jakubem* ze Szkocji trzeba
było rozmawiać szeptem, jak gdyby Elżbieta podsłuchiwała we
[ Pobierz całość w formacie PDF ]