§ Mularczyk Monika - Brudny Dotyk, Kuciapka123
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Monika Mularczyk (ur 1977) Dziennikarka radiowa i telewizyjna (obecnie w Telewizji
Polsat), felietonistka i manager. Łodzianka z pochodzenia. Mieszka w domu pod Warszawą z
dwoma psami i kotem. Pisze poezje oraz prowadzi popularnego bloga w dziale „Kultura" na
portalu wp.pl. Brudny dotyk to jej debiut powieściowy.
Powieść powstała na podstawie raportu dla Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Opowiada
o tragicznej sytuacji molestowanych dzieci w polskich domach dziecka. Autorka dotarła do
dorosłych dziś wychowanków, czego efektem jest splot ich życiorysów, ubranych w
poruszającą opowieść o trudnej drodze od traumatycznego dzieciństwa do miłości, szczęścia i
spełnienia.
Siedmioletnia Nina zostaje sierotą. Trafia do rodziny zastępczej, w której dzieci wychowuje
się, stosując ostry rygor i dyscyplinę. Zostaje brutalnie zgwałcona przez opiekuna. Stamtąd,
okaleczona fizycznie i psychicznie, trafia do domu dziecka, gdzie dyrektorem jest
wyrafinowany kat. Jej koszmar się powtarza. Dla Niny ucieczką staje się niezwykły, lecz
niebezpiecznie wciągający świat fantazji. Na szczęście w domu dziecka poznaje także dwóch
chłopców, z którymi się zaprzyjaźnia. Po latach tragedia, która odbiera jej jedynych przyjaciół
i jednocześnie stawia na drodze mężczyzn gotowych ją pokochać, pokazuje, że Nina nie umie
w życiu dokonywać wyborów. Boi się, bo nie wierzy, że potrafi kochać...
Monika Mularczyk
BRUDNY DOTYK
Zeskanował Krzysztof Tykwiński
Książkę dedykuję mojej Mamie
Historia oparta na danych raportu
dla Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka,
przygotowanego w 2006 roku
przez pana Jacka Ciechanowskiego
PROLOG
- Weźcie ją stąd.
Gdy to powiedział, twarze obcych ludzi dziwnie złagodniały w blasku lampy z kwadratowym
abażurem, na którego płótnie namalowano drobne kwiatki. Światło w magiczny sposób
nadawało twarzom wyraz zakłopotania. Nietłumaczone niczym poczucie winy dorosłych
wobec dziecka, którego nie powinno tu być, było niczym namacalny dowód dojmującej
bezradności.
-Na litość boską, wyprowadźcie ją... choćby do innego pokoju - syknął jeszcze.
Ton funkcjonariusza zabrzmiał ostrzej, niż sam by sobie życzył. Otrząsnął się, jakby
przeszedł go zimny dreszcz. Tymczasem była pełnia lata, wyjątkowo zresztą upalnego. Po
ogorzałym czole spływały mu drobne kropelki potu, znacząc cienkie dróżki, biegnące aż za
nieco przyciasny kołnierzyk służbowej błękitnej koszuli.
- Zaraz ktoś po nią przyjdzie - odpowiedział mężczyzna z notesem w dłoni, jednocześnie
gorączkowo coś w nim zapisując.
Z tęgiego ponad miarę ciała wydobywał się chropowaty głos, podkreślający pokraczność
postury i twarzy o kulfonowatym nosie i dziobach
po ospie. Usta miał na pół rozchylone, łapał ciężko oddech. Zasapany, ledwo nadążał za
płucami, w kącikach warg pojawiły mu się dwie kulki zaschniętej śliny.
- Za parę minut kończymy - dodał po chwili, uprzedzając kolejne warknięcie kolegi.
W samą porę, bo tamten już zaciskał szczęki ze zniecierpliwienia.
- Jezu, padam z nóg. - Młokos z zapadniętymi z niewyspania oczami ziewnął przeciągle, nie
zadając sobie trudu zasłonięcia ust. - To moja czternasta godzina.
Zdenerwowany funkcjonariusz zaklął pod nosem. Energicznym krokiem podszedł do
dziewczynki, ale ona tylko przecząco pokręciła głową. Jej przytomne, aż nadto dorosłe
spojrzenie przyprawiło go o dreszcz.
Ten ruch, tak nieznaczny, a zarazem pełen zdecydowania, zadziwiająco dojrzały w obliczu
okoliczności, nagle go onieśmielił. Pokój wypełniła teraz niewygodna cisza, przerywana
jedynie chrząknięciami i sapaniem policjantów, aż w końcu do mieszkania weszli lekarze w
towarzystwie kobiety.
Dziewczynka nadal siedziała na brzeżku taboretu. Jej nogi były zbyt krótkie, by sięgnąć
ziemi. Na buzi wyraźnie lśniły ścieżki wytyczone przez łzy. Drobne rączki raz po raz
zaciskały się w piąstki. Potargane włosy potęgowały widoczny na twarzy wyraz zagubienia.
Była przerażona. Ledwo docierały do niej pytania nieumundurowanej policjantki, która
wreszcie się pojawiła. Co z tego, że starała się mówić miękkim i spokojnym głosem? Jak do
niej dotrzeć?
Myśli w głowie Niny wirowały.
Wziąć ją za rękę? Przecież to obca ręka, nie ta co powinna, nie z tą temperaturą skóry, z
innym zabarwieniem, bez umalowanych paznokci o pięknym owalu przypominającym
migdały.
Niech odejdzie, zniknie, przepadnie!
- Ze szkoły poszłaś prosto do domu?
Przez chwilę mała milczała, wpatrując się w nieco zmęczoną, ale dość przyjazną, pospolitą
twarz. Taką, jaką łatwo zapomnieć, jeśli nie ogląda się jej zbyt często.
- Tak - szepnęła, choć chciała powiedzieć to głośno i dźwięcznie. Głos jednak rządził się
własnymi prawami.
- Mamusia bardzo się martwi, jeśli za długo mnie nie ma.
- To po co ci klucze? - Zdziwiona kobieta wskazała nieduży ich pęk na kolorowej taśmie,
wiszący u drobnej szyi.
Dziewczynka spojrzała, zdziwiona niewiedzą funkcjonariuszki.
- Jeśli mamusia śpi, trzeba cichutko wchodzić do domu. Mamusia często jest bardzo
zmęczona. Przecież jest chora.
A w myślach tłukło się jej natrętne „była, była, była" ...
Zachłysnęła się w niekontrolowanym odruchu dziecięcego szlochu. Zadziwiająco szybko
jednak odzyskała panowanie nad emocjami, biorąc głęboki oddech.
-Ale dzisiaj w ogóle nie chciała się obudzić... Nawet zrobiłam jej herbaty... - Łzy popłynęły
po jeszcze mokrych policzkach. - Potem zadzwoniłam po pogotowie, a teraz tylu tu ludzi...
Czy oni mogą już sobie iść? - Spojrzała błagalnie i głupie łzy znowu przesłoniły jej widok.
Głupia, głupia, głupia!
Coś tańczyło jej w głowie, tupało i śpiewało w rytm dobrze znanej wyliczanki. Jakże
śmieszna się czuła teraz! Co ona sobie w ogóle myśli?
Głupia, głupia, głupia!
Brzmiało to coraz natarczywiej i coraz głośniej, aż zakryła dłońmi uszy, a potem oczy, bo nie
wiedziała, czy bardziej nie chce niczego słyszeć, czy widzieć.
- Nie płacz, kochanie. - Kobieta pogłaskała ją po głowie niezdarnym ruchem, mając
świadomość absurdalności tego gestu.
Widziała, że do małej zaczyna powoli wszystko docierać, i zrobiło się jej niedobrze. Żaden
gest nie był teraz odpowiedni. Żadna dłoń nie była tą co trzeba.
- Wiem, że jest ci trudno. Zajmiemy się tobą. Obiecuję. - Przybrała maskę lekkiego uśmiechu.
Dziewczynka już jej nie słuchała.
Wpatrywała się w drzwi do sąsiedniego pokoju, jakby próbując zgadnąć, co się za nimi kryje.
Tak naprawdę znała ten obraz na pamięć. Długie, dość wąskie pomieszczenie z jej łóżeczkiem
i fotelem z miękkim oparciem, na którym przesiadywała, gdy mama zagłębiała się w
poduszki, by jej czytać. Półeczki zastawione kolorowymi książkami w twardych okładkach,
wypełnionymi bajkami, baśniami. Lalki i misie w szytych na miarę ubrankach z barwnych
gałganków i skrawków. Te wciąż zalegały na niewielkim stoliku, tworząc własne królestwo,
w którym swoimi prawami rządziły się materie wszelkiej maści i guziki, guziczki, tasiemki,
kokardki, kawałki muliny w kolorach skradzionych tęczy. Jeszcze wczoraj do jedenastej w
nocy wykańczały haft ze złotych paciorków, który teraz migotał delikatnie na sukni ulubionej
lalki.
I była tapeta z malowaną łąką, nad którą spędziły tak wiele godzin. Przez chwilę nawet
wydawało się jej, że siedzi wtulona w sukienkę matki, z głową opartą na jej ramieniu.
Znajome usta muskały włosy, a ona mruczała z zadowolenia, udając małego puchatego kotka.
Przymknęła oczy, chcąc zatrzymać wspomnienie pod powiekami.
Minęło kilkanaście sekund, zanim uświadomiła sobie, że obca kobieta nadal na nią patrzy.
Widok zapłakanej Niny wzbudził u funkcjonariuszki dobrze jej znane poczucie bezsilności.
Wiedziała doskonale, że niewiele może dla niej zrobić. Ojciec nie żył od trzech lat. Matka
zmarła dziś rano, a dziewczynka nie miała żadnej bliższej rodziny. Z westchnieniem wyszła
na korytarz. Gdy decydowała się na tę pracę, spodziewała się, że będzie trudno. Nie sądziła
jednak, że za każdym razem przyjdzie jej tak bardzo przeżywać wszystkie podobne do tej
sytuacje. Podeszła do jasnowłosego mężczyzny, który właśnie wszedł do budynku.
- Dobrze, że jesteś. Trzeba zadzwonić do ośrodka i zapytać, które pogotowie rodzinne może
ją przyjąć.
Oparła się całym ciężarem ciała o ścianę i zerknęła na kolegę.
- Boże, popatrz tylko na nią... Ma siedem lat, a tak dojrzałe spojrzenie... Aż dreszcz
przechodzi.
Wzdrygnęła się, wspominając przeszywające oczy zaledwie kilkuletniego dziecka.
- Nie uratujesz całego świata - mruknął tamten i wbiwszy zaciśnięte pięści do kieszeni spodni,
odszedł, a jej przyszło na myśl, że wygląda to jak ucieczka.
Nina patrzyła na kanapę. Jeszcze kilkanaście minut temu leżała tu jej mama. Poduszka nadal
miała wgłębienie od wtulającej się w nią głowy. Obok walały się chusteczki higieniczne,
zgnieciona paczka po papierosach i przewrócona fiolka po lekarstwie. Rozsypane po dywanie
tabletki wyglądały jak jej ulubione cukierki pudrowe. Często śmiały się, że każda z nich ma
swoje. Nina - różowe, mamusia - żółte. Jej cukierki poprawiały humor, mamie były
potrzebne, by ratować zdrowie.
Dlaczego teraz tego nie zrobiły?
Przecież mama mówiła, że mają magiczną moc...
A może jednak zbyt wolno dziś wracała do domu? Może trzeba było mniej marudzić z Gosią?
Szły, wymachując workami z kapciami na zmianę, i śmiały się, przystając co chwila. Czy
naprawdę wracała do domu tak szybko, jak powinna?
By nie dręczyć się dłużej widokiem pustej kanapy, opuściła głowę, wbijając wzrok w
kraciastą spódniczkę, którą obciągnęła nerwowym ruchem. Zbytnio się uniosła i na kolanie
widać było plaster, nieco przybrudzony na dzisiejszej lekcji wu-efu. Zgięła dłoń i przyjrzała
się paznokciom, które ewidentnie wymagały wyczyszczenia. Wytarła rękę o białą lnianą
bluzkę z kolorowym haftem w koguciki.
Podświadomie jeszcze łudziła się, że ktoś nagle wejdzie i zdejmie z niej ten szalony niepokój,
mówiąc:
- Twoja mamusia nie umarła, to nieprawda.
A potem obie każą im wszystkim sobie pójść, posprzątają bałagan po obcych, zaśmiewając
się, że ktoś w ogóle mógł się tak pomylić.
Zamknęła oczy, bo przecież zaklęcia spełniają się tylko wtedy, gdy się nie patrzy, udając sen.
Skurczyła się, jakby chciała być jeszcze mniejsza, by nikt nie zauważył, że w ogóle tu jest.
I mimo że spełniła wszystkie potrzebne warunki, by magia nie musiała się kryć, zaklęcia nie
działały.
Niby od dawna wiedziała, że kiedyś może się tak stać. A nawet że tak się pewnego dnia
stanie. Trudno jej jednak było nazwać to po imieniu. Jakby samo słowo „umarła" miało
wytyczyć granicę, za którą wszystko staje się nieodwracalne. Czasem na dobranoc zamiast
bajki wymyślały razem historie, jak to będzie...
Nina nigdy nie przypuszczała jednak, że może tak strasznie boleć. Inaczej jest, gdy się o
czymś mówi, a inaczej, gdy przychodzi to przeżyć. Pamiętała tylko, że ma być dzielna.
- Ale tylko dotąd, dokąd będziesz mogła - zastrzegła mama. - Pamiętaj, że tylko głupcy nie
umieją prosić o pomoc, gdy sobie z czymś nie radzą. Jeśli tylko poczujesz, że jest ci bardzo,
bardzo źle... Koniecznie o tym mów. Nie wolno tulić żalu w sobie, bo wtedy choruje dusza. A
to najważniejsze, co mamy. Dzięki niej możemy czuć i żyć.
Słuchała tego, przytulona do ciepłego ramienia, a długie rude włosy łaskotały ją w nos.
Wdychając zapach znajomych perfum w kochających objęciach, inaczej to sobie wyobrażała.
Co jednak robić, gdy już na początku nie ma się siły na to, co będzie dalej? Na to mama jej
nie przygotowała.
ROZDZIAŁ 1
Choć od tamtego dnia minęło już tyle czasu, koszmar nawiedzający ją w snach znowu nie
dawał spokoju. Męczył jeszcze przez połowę dnia. Za każdym razem, gdy przymykała
powieki, znienawidzone obrazy jeden za drugim, metodycznie, przesuwały się w ogromnym
tempie. Zbyt szybko, by potrafiła je zatrzymać. Jak na karuzeli, która przerosła oczekiwania i
kręciła się znacznie szybciej, niż powinna.
Była zdziwiona, jak wiele detali jest w stanie rozróżnić. Z nieopuszczającym jej nigdy
niepokojem szła szybko, próbując nadaremnie wyrzucić ze świadomości to, czego tak
nienawidziła.
Strach pojawiał się właściwie znikąd. Przyczajony niczym groźne zwierzę, atakujące
znienacka. Widząc mury szkoły, musiała na chwilę przystanąć, by uspokoić oddech. Za
plecami usłyszała dobrze znany chichot:
- Widziałaś? Co ona ma na sobie?
- Jeeezuuuu! Wygląda jak kij od szczotki! I te włosy!
Nina automatycznie zgarbiła się i skuliła jeszcze bardziej. Właściwie nie powinna być
zdziwiona. Słyszała to niemal codziennie i niemal
zewsząd, więc myślała, że już się przyzwyczaiła. Przecież podświadomie czekała na te
przytyki już w momencie, gdy rano wkładała swoje mocno wysłużone ubranie. Od dawna nikt
nie powiedział jej niczego miłego.
W oczach pojawiły się jednak zdradzieckie łzy.
Nie płacz, myślała, nie pozwól im płynąć. Nie mogą zobaczyć, że płaczesz. Znowu cię
wyśmieją.
Przywołała w myśli znajome, kolorowe twarze przyjaciół, którzy z pewnością nie chcieliby
pokazać się tym pospolitym dziewuchom, drwiącym z jej stroju, będącego wspaniałym
kamuflażem w szarej codzienności. Przymknęła oczy z błogim wyrazem twarzy i przez
chwilę przez jej głowę przebiegały barwne obrazy ze świata bardziej jej przychylnego. Tam
nie była zwykłą Niną. Była jedną z nich! Ba! nawet jedną z tych, które mogły tworzyć nowe
światy! Nie wolno jej o tym zapominać! To wszystko, tutaj, jest tymczasowe. Tam każde
słowo było MAGIĄ. Nie wolno jej o tym zapominać!
Te ciche zaklęcia najwyraźniej działały, bo oczy Niny wyschły.
Przyspieszyła kroku i weszła do budynku. Lekcje układały się dziś dla niej szczęśliwie.
Żadnych przedmiotów ścisłych, a to oznaczało mniej stresu.
Wiedziała, jak ją tu widzą. Zupełnie nijaka. Zbyt szczupła, z bladą skórą, przez którą
prześwitują niebieskie żyłki. Wyróżniała się wcale nie tym, czym chciała: ubogim strojem, źle
przyciętymi włosami i biernością, pozwalającą na kpiny koleżanek i kolegów. Nawet jej oczy,
niezwykle jasne, jakby chciały pokazać wodzie, jaki powinna mieć kolor, przysparzały jej
problemów. Przez to, że były lekko skośne i dość wąskie, innym wydawało się, że patrzy na
świat hardo.
Jej jedyna broń.
Najczęściej pełne strachu, kryły jednak wiele tajemnic. Niezauważanych przez nikogo.
Przebywała w swoim świecie częściej, aniżeli chciałaby się do tego przyznać. Gdy raz już
dała się pochłonąć i wciągnąć w niekończący się korowód uwielbiających jej towarzystwo
przyjaciół, brnęła weń coraz głębiej i głębiej. Za to tutaj nikt jej już nie rozumiał. Być może
dlatego takim lękiem napawały ją kontakty z rówieśnikami. Oni byli otwarci na to, co niósł
świat, a ona zdawała się patrzeć na niego jedynie przez dziurkę od klucza. Na naciśnięcie
klamki nie miała dość siły.
Nie lubiła szkoły. Choćby dlatego, że również większość nauczycieli nie rozumiała dziwnej,
zamkniętej w sobie dziewczyny. Ich komentarze pod jej adresem jeszcze bardziej ośmielały
innych do kpin.
Bała się też wracać do domu. Czasem sama nie wiedziała, co jest gorsze.
Szkoła?
Dom?
Jedynym miejscem, w którym czuła się bezpiecznie, była wyobraźnia. Tworzyła w niej coraz
bardziej rozbudowane i kolorowe światy. Jasne, z drzewami w soczystej zieleni, słońcem,
czyimś ciepłym śmiechem. Przypominającym mamę i jej historie tworzone na dobranoc.
Czasem na to wspomnienie zdarzało się jej roześmiać. Patrzyli na nią jak na idiotkę.
W drodze do domu rozmyślała, co powie o minionym dniu w szkole. Spieszyła się bardzo, by
nie być zbyt późno. Elżbieta, jej Zastępcza Matka, jak ją nazywała w myślach, wyliczyła
kiedyś, ile czasu dokładnie powinna zająć droga. Kobieta ta kazała jej zwracać się do siebie:
Mamo.
Ninę bolało za każdym razem, kiedy musiała to robić.
Starała się zwracać do niej bezosobowo. Kobieta wyczuwała niechęć dziewczynki i to
doprowadzało ją niemal do szału. Tak samo zresztą jak Tadeusza.
Zastępczego Ojca.
Bo mała Nina miała Zastępczą Rodzinę Która Tak Naprawdę Nie Była Rodziną. I bała się
wracać do Domu.
Rodzinny dom dziecka, będący jednocześnie pogotowiem opiekuńczym, istniał niemal od
dwudziestu lat. Założyli go surowi ludzie, przeświadczeni o własnej dobroci. Wierzyli w
obowiązek i dyscyplinę. Tę w fizycznej formie również. Szczycili się, że wychowali niemal
trzy pokolenia porządnych ludzi. Dzieci, choć skromnie ubrane, chodziły jednak czyste, nigdy
nie wagarowały i nie nastręczały nikomu zbytnich problemów.
Nikt nie zwrócił uwagi, że są zbyt ciche i zalęknione.
To w końcu biedne dzieci.
Czy więc należało się dziwić, że nie były szczęśliwe?
Na sam widok budynku Niną wstrząsnął dreszcz.
Był to duży, brzydki dom z pięcioma sypialniami. Cztery z nich zajmowało dwanaścioro
dzieci. W każdym pokoju stały trzy łóżka, trzy małe sza-feczki nocne, trzy biurka,
trzydrzwiowa szafa i wisiały trzy półki na książki.
Każde z nich musiało dbać o porządek i miało wyznaczone obowiązki. Nina nawet je lubiła,
ponieważ pracując, mogła wyobrażać sobie, że jest zupełnie gdzie indziej.
Prowadziła w wyobraźni monologi z przyjaciółmi albo udawała, że jest w swoim rodzinnym
domu z mamą.
Razem sprzątają, planując pieczenie jabłek z cynamonem albo nawet lepiej - ciasteczek.
Dawno nie jadła domowych ciasteczek.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]