Świąteczny Czar HPlDM, Fanfiction Yaoi, Harry Potter Yaoi

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ŚWIĄTECZNY CZAR

„A kto wie, czy za rogiem, nie stoją Anioł z Bogiem,
Nie obserwują zdarzeń i nie spełniają marzeń..."*

– Nico, jesteś tam? – Ktoś zastukał w drzwi.
Staruszek z długą, siwą brodą uśmiechnął się delikatnie pod nosem. To musiał być Zinleuton. Tylko stary elf używał tego zdrobnienia.
– Witaj, Zin. – Otworzył przyjacielowi drzwi i aż cofnął się od powiewu mroźnego powietrza.
– Prawdziwa zima – odpowiedział elf, energicznie przytupując na progu i usiłując chociaż w części pozbyć się śniegu z butów i ubrania. – Brr, mam nadzieję, że napaliłeś w kominku.
– Wiesz, że Gloria dba o mnie aż do przesady. Zaraz zrobi nam gorącej czekolady.
– Wolałbym herbaty z rumem, jeśli nie masz nic przeciwko. – Zin mrugnął łobuzersko.
– Och, no tak, twoja słabość. – Nicholas uśmiechnął się dobrodusznie. – Glorio?
Mała anielica pojawiła się dosłownie znikąd, trzepocząc śnieżnobiałymi skrzydłami.
Gospodarz przywitał ją radosnym spojrzeniem.
– Kubek gorącej czekolady dla mnie, a dla Zina to, co zawsze.
Skinęła głową, że zrozumiała.
– Koniecznie w kubku w złote renifery – przypomniał elf.
Gloria spojrzała na niego groźnie, jej skrzydełka zafurkotały i już jej nie było.
– Jak ty się z nią dogadujesz? – westchnął Zin.
– Odrobina legilimencji. – Uśmiechnął się Nicholas.
– No tak, nigdy nie byłem w tym dobry – mruknął elf.
– Nie masz czego żałować. Przynajmniej tym razem. Nazwała cię irytującym, starym zgredem, który uważa anielice za ten rodzaj kobiet, które nie potrafią zapamiętać najprostszej rzeczy.
Zin parsknął śmiechem.
– Młoda ma ostry języczek.
– Nie jest już taka młoda. Ma ponad dwieście lat. Jak na anioły to nawet całkiem sporo – sprostował Nicholas, po czym zrobił zapraszający gest. – Rozgość się. – To mówiąc, usadowił się w fotelu naprzeciw kominka.
Zin ochoczo zaczął przeszukiwać komodę w rogu pokoju.
– Znowu skrzaty podprowadziły ci fajkę? – zapytał zmartwiony po dobrej chwili szperania. – Mówiłem ci, żebyś nie pozwalał im panoszyć się po całym domu.
Nicholas westchnął bezsilnie.
– Nie mam serca…
– Nie chodzi o serce, ale o odrobinę stanowczości, Nico. – Przyjaciel pokiwał z dezaprobatą głową.
– Gloria na pewno coś ci przyniesie, nie martw się. Wie, jak lubisz fajkowe ziele – pocieszył go gospodarz z nieco zakłopotaną miną. – A ty powiedz mi lepiej, co cię do mnie sprowadza, drogi przyjacielu?
– Cóż… – Zin zrobił zaaferowaną minę i również rozsiadł się wygodnie.
– Niech zgadnę: znów chodzi o któregoś z twoich ulubieńców?
– Jak zwykle twoje informacje są bezbłędne. – Uśmiechnął się elf.
– To jedynie intuicja. – Nicholas mrugnął do niego.
– Ta, albo raczej legilimencja, co? – mruknął Zin.
– No, nie obrażaj się! – Spojrzał na przyjaciela z błyskiem w oku. – Glorio, dziękuję. Jak zwykle jesteś nieoceniona. – Pogłaskał po jasnej główce anielicę, która przyniosła napoje i ponownie skupił uwagę na gościu. – Więc jak mogę ci pomóc?
Elf milczał przez chwilę, jakby ważąc śmiałość swojej prośby, po czym wyrzucił z siebie jednym tchem:
– Chciałbym, abyś pożyczył mi któregoś z twoich Wigilijnych Chochlików.
Nicholas poprawił okulary i zaczął gładzić swoją brodę.
– Wiesz, że to dość nietypowa prośba?
Zinleuton chrząknął znacząco.
– Tak, cóż... – Nicholas splótł ręce i zamyślił się. Dopiero po chwili odezwał się ponownie. – Kilka dni przed świętami Chochliki są mi bardzo potrzebne...
– Ale to naprawdę zupełnie wyjątkowa sytuacja! – przerwał mu Zin.
W oczach staruszka błysnęły wesołe ogniki.
– Zastanawia mnie, dlaczego to właśnie do mnie przychodzisz zawsze ze swoimi wyjątkowymi prośbami.
– Może dlatego, że jesteś moim najlepszym przyjacielem? – podsunął nieco urażonym tonem elf.
– Och, więc w porządku. Ale chcę dostać coś w zamian – zdecydował Nicholas.
– Nie ma to jak bezinteresowny Święty Mikołaj – zauważył Zin, usiłując być zgryźliwym, ale ton głosu miał radosny.
– To jak będzie? Masz dla mnie jakieś propozycje?
Elf uśmiechnął się tajemniczo. Na szczęście przyjaźnili się od wieków i nie potrzebował legilimencji, by znać najlepszy sposób na przekonanie go. Tak, nawet Nicholas miał swoje słabości...
– Będziesz miał swoją wigilijną opowieść – odpowiedział i ruszył w kierunku drzwi. – Jeśli tylko twój Chochlik sprawi się jak należy – dodał, będąc już na progu.
Mroźne powietrze znów wślizgnęło się do środka, tym razem przynosząc ze sobą srebrzysty dźwięk świątecznych dzwoneczków.

***

– Wiesz, to wszystko robi się naprawdę nie do zniesienia – dziewczyna w szarym futerku, owinięta ślizgońskim szalikiem, poskarżyła się swojej koleżance. Machinalnie zgarnęła śnieg z pobliskiej ławki, uformowała dużą kulkę i z całej siły rzuciła nią w drzewo. Bijąca wierzba poruszyła się niespokojnie, strząsając z siebie skrzący się, biały pył.
– Masz rację. Ja też coraz częściej o tym myślę. Najwyższy czas coś z tym zrobić. W końcu idą święta. I chyba nawet mam pewien plan...

***

– Pansy, wiesz, że jesteś moją najlepszą przyjaciółką – zaczął Draco, obracając w dłoniach filiżankę z kawą.
– Jedyną przyjaciółką – uściśliła Pansy, uśmiechając się odrobinę złośliwie.
– No wiesz! – obruszył się. – Jest jeszcze Blaise i...
– Och, nie wiedziałam, że zaliczasz go do swoich przyjaciółek – przerwała mu, unosząc brwi w udawanym zdziwieniu. – Mówiłeś mu kiedyś o tym?
– Pff... Nie rozmawiam z tobą. Ja tutaj o poważnych sprawach, a ty... – Nadąsał się.
Pansy, zupełnie się tym nie przejmując, uniosła stojący przed nią kubek i z lubością wciągnęła w nozdrza zapach czekolady.
– Ja też chciałam z tobą poważnie porozmawiać, Draco – odezwała się po chwili poważnym tonem. – O najlepszej przyjaciółce właśnie.
Draco otworzył buzię, chcąc coś powiedzieć.
– Nie, proszę, nie przerywaj mi. Ty jesteś moim przyjacielem, ale mam chyba prawo również do przyjaciółki?
– Ależ oczywiście, skarbie. Uważam, że Millicenta jest całkiem w porządku.
– Draco! – zawołała z wyrzutem. – Dobrze wiesz, o kim mówię!
– Ale ona jest Gryfonką! – przypomniał jej nieco przerażonym tonem.
– Czy naprawdę nie możemy dać spokój tym stereotypom? – Twarz Pansy posmutniała.
– Jest z Weasleyów! – Draco nie dawał za wygraną i zrobił zgorszoną minę.
– Dokładnie. Pozwól, że przypomnę ci po raz setny, że to właśnie Weasleyowie uratowali mnie przed śmierciożercami w te wakacje, mimo tego kim jestem. Mało tego, zanim moi rodzice doszli do siebie, zaopiekowali się mną i przez dwa tygodnie mieszkałam w Norze...
– Moje kondolencje – wtrącił Draco z przekąsem.
– ... ponieważ zawiadomienie mojej dalszej rodziny było zbyt ryzykowne – Pansy kontynuowała niewzruszona. – Siłą rzeczy poznałam Ginny... – Zawiesiła głos i spojrzała na przyjaciela jakoś inaczej, jakby się nad czymś zastanawiając. – Nie możesz chociaż spróbować ją polubić? Dla mnie?
– A czy ty dla mnie polubiłabyś Pottera?
– Wiesz, on wcale nie jest taki zły. – Pansy uśmiechnęła się łobuzersko.
Draco wydał z siebie zduszony jęk i gwałtownie podniósł się od stołu.
– Muszę do toalety – oznajmił dramatycznie.
Pansy z rozbawieniem patrzyła, jak chłopak znika w głębi baru, po czym przeniosła swój wzrok na okno. Śnieg padał leniwie dużymi, puchatymi płatkami. W powietrzu czuło się już nadchodzące święta. Sklepy ozdobione były migoczącymi lampkami i iglastymi girlandami, a wszędzie unosiły się aromaty pieczonych ciast i ciasteczek.
– Wróciłem – zakomunikował Draco po dobrej chwili.
– Świetnie. Zamówiłam nam ciasto. – Wskazała półmisek z apetycznie wyglądającymi kawałkami.
– Myślisz, że po tym wszystkim, co tu usłyszałem, będę w stanie jeść? – zapytał dramatycznym tonem.
– Oczywiście. – Uśmiechnęła się. – W końcu to cynamonowe, twoje ulubione.
– Nie przekupisz mnie – oświadczył, zerkając łakomie w stronę talerzyka.
– Nigdy nawet przez myśl by mi to nie przeszło – zapewniła gorliwie.
– To dobrze. – Zmierzył ją groźnym spojrzeniem i sięgnął po łyżeczkę. – Bo ty powinnaś dbać o linię, a szkoda, żeby się zmarnowało.
– Licz się ze słowami! – zawołała rozbawiona.
– No co, przecież każda dziewczyna uważa, że to ważne, nie? – Zrobił niewinną minę.
– Ślizgonki nie mają kompleksów, Draco.
– Kompleksy a dbanie o to, by być fit, to dwie różne rzeczy – oświadczył z miną znawcy.
– Żadna dziewczyna nawet nie śmiałaby z tobą konkurować w tej kwestii.
– Pansy, teraz to ja cię ostrzegam!
– W porządku. – Dziewczyna spoważniała. – Więc jak będzie?
– Z czym?
– Nie udawaj.
Draco nabrał głęboko powietrza.
– Dobrze. Skoro to dla ciebie takie ważne, postaram się.
– Wiedziałam! Jesteś cudowny! – Pansy zerwała się z krzesła i rzuciła mu się na szyję.
Chłopak delikatnie acz stanowczo ujął ją za nadgarstki.
– Pansy, nie rób scen. Nic nie obiecuję.
– Jest coś jeszcze – powiedziała po chwili, znów zajmując swoje miejsce naprzeciw niego i ignorując jego ostatnią uwagę.
– Salazarze, miej litość! – jęknął Draco.
– Zakochałam się – wyznała, lekko się rumieniąc.
– Ale nie w Potterze, prawda? – zapytał, udając przerażenie.
Co jak co, ale tego Pansy nie mogła mu zrobić. Tymczasem dziewczyna przybrała konspiracyjną minę.
– Nie mogę ci jeszcze powiedzieć. Nie chcę zapeszyć.
Machnął lekceważąco ręką.
– Babskie przesądy.
– A co ty możesz o tym wiedzieć? – zainteresowała się.
– O przesądach?
– Nie. O zakochaniu.
– Wiem o tym więcej niż może ci się wydawać. – Draco wydął wargi. Nic bardziej go nie oburzało, jak stwierdzenie, że on nie jest w jakiejś dziedzinie kompetentny.
– Hmm… – Pansy chrząknęła. – Cóż, skoro tak twierdzisz…
– Tak właśnie twierdzę – odparł zadowolony, że nie zamierza się z nim kłócić. Ślizgonka była jedną z tych nielicznych, szalenie irytujących osób, które miały czelność posiadać własne zdanie w jego towarzystwie. Właściwie poza niektórymi wyskokami Zabiniego, jedyną.
Właśnie kończyli deser, Pansy dopiła z żalem ostatni łyk czekolady i nadeszła pora, żeby powoli zacząć myśleć o powrocie do Hogwartu. Jednak Draco najwyraźniej nie zamierzał się ruszyć i zaczął z dziwną miną przyglądać się dziewczynie.
– Draco, dlaczego tak na mnie patrzysz? – zapytała lekko zaniepokojona. – Ubrudziłam się?
– Niee… Wiesz, to zabawne, ale wyglądasz zupełnie jak ja.
– Co przez to rozumiesz? – Wyciągnęła przed siebie dłonie i zaczęła im się intensywnie przyglądać, a ponieważ najwyraźniej nie spodobał jej się wniosek z tych oględzin, spojrzała na niego z lekkim przerażeniem.
– Draco… – wyszeptała i zamilkła.
– Wiesz, muszę ci powiedzieć, że naprawdę jestem całkiem przystojny – stwierdził rozbawiony sytuacją.
Nie wiedział, o co chodzi, ale to było nawet niezłe.
– Myślisz, że działasz jak lustro? – zapytał i zaczął poprawiać włosy. Pansy, a raczej jego rzekome odbicie, nie wykonała żadnego ruchu. Wpatrywała się za to w niego z niemym przerażeniem. – Łee, nie działasz jak lustro. Ewentualnie beznadziejnie zepsute.
– Draco! – powtórzyła nieco ostrzej.
– Tak? – zapytał i uśmiech rozbawienia zaczął powoli znikać z jego twarzy. Jego drugie ja miało bardzo nieciekawą minę. Minę, która sugerowała, że coś jest wyraźnie nie tak. – Zaraz… – podjął po chwili, wciąż jednak nie spuszczając z oczu swojej kopii. – Nie chcesz chyba powiedzieć tego, o czym ja myślę, że chcesz powiedzieć?
– Obawiam się… – odpowiedział mu jego głos.
– Pansy… – chciał powiedzieć coś niemiłego, ale jego oryginalny, wychodzący z jego własnych ust głos, przyprawił go niemal o zawał. Brzmiał jak…
Po raz drugi tego dnia zerwał się z krzesła i pobiegł do toalety. Wrócił dopiero po dziesięciu minutach.
– Możesz mi to wyjaśnić? – zapytał dziewczęcym głosem, niebezpiecznie pobrzmiewającym furią.
– Och, ale ja fajnie wyglądam, jak się złoszczę – odparowała mu Pansy.
– Świetnie. Mam nadzieję, że to zaklęcie zaraz przestanie działać – odpowiedział zimno. Z rozpaczą stwierdził, że głos dziewczyny, którym obecnie dysponował, ani trochę nie oddaje malfoyowskiego chłodu.
– Nie chcę cię martwić… – zaczęła przyjaciółka, ale nie dał jej dokończyć.
– To ja nie chcę cię martwić, Pansy, ale albo natychmiast odwrócisz ten urok, albo idziemy do Snape’a.
Pansy zmarszczyła brwi.
– Nie podoba mi się to, co sugerujesz, wiesz? I powiem ci coś jeszcze. Jeśli myślisz, że należę do osób, które chciałyby wyglądać jak ty, to się grubo mylisz!
– To w ogóle istnieją tacy, którzy tego nie pragną? – zapytał Draco z bezbrzeżnym zdumieniem.
– Wyobraź sobie! – Pansy bardzo chciała brzmieć groźnie, ale zdawała sobie sprawę, że w jej głosie drży uśmiech. Draco potrafił być taki rozbrajający!
– Cóż, zatem pozostał nam Snape – westchnął.
– Na to wygląda – przyznała.

***

– Salazarze, jestem dziewczyną – jęknął Draco, spoglądając posępnie w lustro w Pokoju Wspólnym.
– Zdarzają się gorsze rzeczy, Pansy – pocieszył go Theodore.
Draco policzył w myślach do dziesięciu i zdołał się powstrzymać od powiedzenia, że w życiu nie spotkało go nic gorszego. Poza istnieniem Pottera, rzecz jasna.
Przed godziną właśnie dowiedzieli się, że Snape wyjechał na bożonarodzeniowy urlop. Cholerna ironia! Co to, jakieś świąteczne umartwianie?! Najpierw on i Pansy, a teraz Snape i święta. Koniec świata.
W ten oto sposób jego los okazał się przesądzony, bowiem jako Ślizgoni nie uważali za słuszne zaufać nikomu poza opiekunem ich domu. Został więc nie tylko skazany na bycie babą, ale jeszcze spędzenie tego czasu w Hogwarcie, ponieważ poinformowanie ojca o zaistniałej sytuacji nie wchodziło w grę, co boleśnie uświadomiła mu Pansy.
– Chyba nie zamierzasz się przyznać Lucjuszowi, że dałeś się wkręcić w coś takiego?
Miała rację: nie mógł się przyznać. Pozostawał zatem na łasce i niełasce kontrolującego rzucony na nich urok. Kimkolwiek ten łotr był. Draco zaproponował, co prawda, profilaktyczne zaavadowanie Pottera (wszelkie odwracalne zaklęcia po śmierci czarodzieja, który je użył, przestają działać), ale, ku jego rozczarowaniu, Pansy odmówiła współpracy.
– Nie martw się. Z przyjemnością za ciebie pojadę – pocieszyła go. – Zawsze marzyłam o tym, żeby pojechać do Francji.
Wcale nie czuł się pocieszony.
W tym momencie do Pokoju Wspólnego wszedł Zabini i jego spojrzenie powędrowało do Pansy, która stała przed lustrem.
– Dobrze się czujesz, Pans? – zapytał zdziwiony. – Nigdy nie spędzałaś tyle czasu przed lustrem...
– Bo zawsze Draco uniemożliwiał do niego dostęp – odpowiedziała prawdziwa Pansy, zapominając na ułamek sekundy, że to ona jest teraz Draconem.
Blaise spojrzał na przyjaciela z zainteresowaniem.
– Dlaczego mówisz o sobie w trzeciej osobie, Draco?
– Słucham? – zapytała zmieszana Pansy, co wyglądało nader pociesznie w kontraście z malfoyowską miną. W końcu Draco nigdy nie bywał zmieszany.
Tymczasem prawdziwy Malfoy junior pod postacią Pansy, korzystając z odwróconej uwagi kolegi, umknął do dormitorium kompletnie podupadły na duchu.
Ja chcę z powrotem moje włosy!

***

Pansy z zaaferowaną miną pakowała niezbędne rzeczy do kufra Draco. Chłopak natomiast z przerażeniem przerzucał na łóżku te, które tymczasowo miały należeć do niego. Jego mina była czymś z pogranicza absolutnego zdegustowania i rozpaczy.
– Co to jest? Jakaś puchońska świąteczna skarpeta? – Ujął w dwa palce coś, co rzeczywiście kształtem przypominało gigantyczną skarpetkę.
– To jest moja czapka, kretynie! – To mówiąc, wyrwała mu ją z ręki. – I w ogóle dlaczego puchońska?
– Bo jest duża.
– No fakt. To rzeczywiście logiczne wytłumaczenie – sarknęła. – Jesteś niemożliwy.
– Jesteś pewna, że nie masz nic bardziej… męskiego? – jęczał.
– Draco, nie bądź beznadziejnie próżny – pouczyła go przyjaciółka.
– Łatwo ci mówić. – Nadąsał się. – Ty wyglądasz teraz tak fantastycznie.
– Teraz wyglądam fantastycznie? – powtórzyła z ironią, lekko marząc brwi. – Dziękuję ci bardzo.
– Ależ nie ma za co. To sama prawda. – Rozpromienił się Draco.
– Nigdy nie bierzesz pod uwagę uczuć innych, prawda? – Trzasnęła wiekiem kufra.
– O co ci chodzi?
– Nie musiałeś tak ostentacyjnie oświadczać mi, że jako dziewczyna wyglądam koszmarnie – fuknęła.
– Ale przecież wcale nic takiego nie powiedziałem! – bronił się.
– Wiesz co? Jesteś beznadziejny. Zrobiłam to wszystko dla ciebie i naprawdę się starałam. Ciekawa jestem, czy zrobiłbyś coś podobnego dla mnie, ty wstrętny egoisto!
– A co ty zrobiłaś dla mnie? – zainteresował się.
Zapadła pełna konsternacji cisza, w której Draco miał wrażenie, że Pansy się zmieszała, ale po ułamku sekundy przyjaciółka wybuchła:
– Jak to co? Jadę za ciebie do Francji! Po to, żeby twój kochany tatuś się nie zorientował i nie pieklił. Nie pomyślałeś, że skoro nie mogę być z rodziną, może wolałabym zostać tutaj z naszymi kolegami? W końcu to są święta. A ja będę całkiem sama w obcym miejscu!
– Przecież mówiłaś, że zawsze chciałaś…
– Kłamałam!
– Nie rozumiem, dlaczego tak się złościsz. – Draco wzruszył ramionami. Samo brzmienie jego nowego głosu go denerwowało, wolał jednak już o tym nie wspominać.
– Przepraszam – mruknęła. – Skończyły mi się zapasy czekolady.
– Trzeba było tak od razu. Mam jeszcze jakąś awaryjną tabliczkę na czarną godzinę.
– Naprawdę? – Oczy dziewczyny zalśniły. A właściwie jego oczy. W ostatniej chwili powstrzymał się, by głośno nie wyrazić nad nimi zachwytu. – Nie schrzań tego, Draco, dobrze?
– Czego? – zapytał, podając jej wyszperaną w szafie tabliczkę, po czym usiłował zrobić komiczną minę, co nie do końca mu wyszło. – Czekolady?
– Mojej znajomości z Ginny – odpowiedziała spokojnie.
Westchnął ciężko.
– Postaram się – obiecał, a widząc jej powątpiewającą minę, dodał: – naprawdę.

***

Draco mógł lubić Pansy. Mógł nawet uważać ją za swoją przyjaciółkę. Nie był jednak masochistą. Ani też gotowy na wszystko. Bo chociaż w Slytherinie znajdziesz druhów gotowych na wiele, to pod tym pojęciem z pewnością nie kryło się zadawanie z Weasleyami! Dał jednak słowo, że się postara i miał zamiar go dotrzymać. Nie byłby jednak Ślizgonem, gdyby biernie poddał się niesprzyjającym okolicznościom. Dlatego wymyślił plan doskonały: będzie unikał Ginevry Weasley. Nie przewidział tylko, że to sprawi jedynie, iż Weasleyówna zdwoi próby porozmawiania z nim.
Już po jednym dniu uników czuł się wyczerpany i sfrustrowany. Kiedy więc wreszcie wieczorem został sam na sam z nieswoim ciałem, babskimi ciuchami i czarnymi włosami, jego nastrój był bliski załamania nerwowego. Zwłaszcza przez to ostatnie. Tymczasem jakiś nieznośny chochlik szeptał mu za uchem, że to dopiero początek.

I najwyraźniej był to bardzo dobrze poinformowany chochlik. Kiedy następnego ranka w kiepskim nastroju szedł, lub raczej wlókł się na śniadanie, Weasleyówna wpadła prosto na niego.
– Świetnie, że cię widzę, Pansy! Mam dla ciebie niespodziankę.
Draco od razu poczuł, że traci apetyt.
– Czekaj na mnie po śniadaniu, będziesz zachwycona! – dodała jeszcze siostra Wiewióra i pobiegła za Potterem i jego irytującą bandą.
Taaak, z pewnością będzie zachwycony. Właściwie już był.
Niewidzącym wzrokiem wpatrywał się przed siebie i zastanawiał, jak trwałe szkody w jego mózgu może spowodować bycie dziewczyną. Nawet aromat świeżo parzonej kawy nie zdołał poprawić mu humoru.
– Źle się czujesz, Pansy? Nigdy nie piłaś kawy na śniadanie – zapytał Blaise z wyraźną troską.
– A co, już nie można zmienić przyzwyczajeń? – burknął.
Zabini spojrzał na niego z wyrzutem. Widocznie Pansy zachowywała się w stosunku do niego uprzejmiej. Czyżby to Blaise miał się okazać tym, w którym się zakochała? Draco był jednak zbyt pochłonięty rozpamiętywaniem swojego osobistego nieszczęścia, by zastanowić się nad tym, czy byłoby to korzystne, czy też nie.
Ciekawe, czego może chcieć Weasleyówna? Skoro plan podstawowy, polegający na unikaniu jej, właśnie zawiódł, trzeba będzie wymyślić plan B. Nigdy w życiu nie rozmawiał miło z Gryfonami. A już na pewno nie z Weasleyami! Czy Pansy nie wymagała od niego zbyt wiele?
Niestety obrażony Zabini nie poczekał, aż skończy jeść i zostawił go samego, co od razu przyniosło gorzką refleksję, że prawdziwego Dracona nigdy by tak nie potraktował. Nie pomogło to też Draco w efektywnym obmyślaniu antyweasleyowskiej strategii, a na domiar złego ośmielona Weasleyówna podeszła do niego do stolika.
Niech żyje plan B, pomyślał z przekąsem Draco i spojrzał ponuro na dziewczynę.
– Co miałaś mi powiedzieć?
– Hej, Pans, trochę entuzjazmu! – Ginevra uśmiechnęła się do niego.
– Źle spałam – mruknął i właściwie była to prawda.
– W takim razie moja wiadomość poprawi ci humor.
W Draco zaczęły kiełkować złe przeczucia. Bardzo, bardzo złe przeczucia.
– Tak? – zdołał tylko wykrztusić.
– Mhm – potwierdziła Ginny, uśmiechając się tajemniczo. – Załatwiłam ci randkę.
– Z kim? – zapytał natychmiast, żeby zagłuszyć eksplozję złych przeczuć, chociaż był niemal pewny, że woli nie znać odpowiedzi na to pytanie.
Dziewczyna zachichotała.
– Nie żartuj sobie, Pans. No przecież, że z Harrym!
W tym momencie Draco dziękował wszystkim czterem założycielom i wszelkim siłom, że siedział na krześle, gdyż inaczej osunąłby się bezwładnie na podłogę. Jego umysł kategorycznie odmówił zanalizowania otrzymanych wiadomości.
– Wiedziałam, że się ucieszysz! – pisnęła Ginny. – Macie się spotkać w Wigilię o czternastej na dziedzińcu. Mówiłam ci, że się uda?! A teraz nie gniewaj się, ale muszę już lecieć. Obiecałam Mionie, że pójdę z nią do Hogsmeade, pomóc wybrać jakieś prezenty.
A więc... miał randkę z Harrym Potterem. Koniec świata.

***

Pierwsze dwie godziny od feralnego śniadania spędził zabarykadowany w dormitorium. W tym czasie napisał dwadzieścia siedem listów do Pansy, w których groził jej śmiercią na wszelkie znane mu sposoby, wyzywał ją we wszystkich językach, w jakich opanował przekleństwa i drobiazgowo opisywał, co zrobi z Potterem, gdy się z nim spotka. Ostatecznie wszystkie jednak podarł i wrzucił do kominka, doszedł bowiem do wniosku, że żaden nie wyraża jego złości w odpowiedni sposób, a jego obecny charakter pisma jest nie do zniesienia.
Siedział więc przy kominku i pocieszał się wyobrażaniem sobie scen, w których mówi przyjaciółce, co o niej naprawdę myśli, na przemian z tymi, w których morduje Pottera na ich randce.
I właśnie tak siedząc i wpatrując się w ogień, przypomniał sobie, że Pansy nazwała go egoistą, który nie byłby w stanie nic dla niej zrobić. Pomyślał, że obiecał jej się postarać, chociaż była to obietnica dotycząca Ginny, a nie Pottera. Ale przecież mógłby... I nagle, sam nie wiedząc jak to się stało, postanowił, że jednak będzie czekał o czternastej na dziedzińcu. Jakoś to przeżyje. W końcu były święta i on też, jeśli tylko zechce, potrafi zrobić coś dla Pansy. I przy okazji udowodnić jej, że się myliła...
Ostatnią rzeczą, jaką zarejestrował, zanim zapadł w błogi sen, był cichutki, ledwo słyszalny brzęk dzwoneczków.

***

Jestem wspaniały, jestem wspaniały, jestem wspaniały, Draco powtarzał w myślach jak mantrę, udeptując ścieżkę w śniegu dookoła fontanny.
– Albo niepoczytalny, jedno z dwojga – mruknął już na głos.
Gdyby chociaż mógł ubrać się jakoś przyzwoicie! Z żalem myślał o swojej jedwabnej srebrnej koszuli i sznurowanych czarnych spodniach, które Pansy zabrała ze sobą do Francji. Tymczasem miał na sobie jakieś potwornie niewygodne, mało wytworne sztruksy i koszmarną babską kurtkę. Czuł się strasznie. I nie pomagało uświadamianie sobie wciąż od nowa, że to tylko Potter. W gruncie rzeczy randka to randka.
I właśnie wtedy go zobaczył. Szedł powoli z bardzo niewyraźną miną. Na ten widok Draco nie mógł powstrzymać uśmiechu.
Ależ Potter został w to tak samo wrobiony jak ja!, ucieszył się zupełnie irracjonalnie. Tak jakby to chociaż o milimetr zmieniało jego beznadziejną sytuację. Ale może przynajmniej obejdzie się bez pocałunków. Tylko czy Gryfoni, w swej beznadziejnej cnocie, posuwają się do takich lubieżności na pierwszej randce? Szczerze wątpił. A więc jednak zero korzyści.
– Um, cześć, Pansy – wydukał Potter.
– Ee, cześć, Po... Harry – zająknął się Draco.
– Chyba się spóźniłem, przepraszam.
– Raczej nie. To ja byłam wcześniej.
Salazarze, ratuj! Kto normalny wytrzyma taką konwersację?!
– Pomyślałem, że może wybierzemy się do herbaciarni pani Puddifoot – zaproponował Potter z nieszczęśliwą miną.
Tam, gdzie na piątym roku zabrałeś Cho? Jesteś beznadziejny w te klocki, Potter. Bez. Na. Dziej. Ny.
– Oczywiście. Chętnie – odpowiedział jednak, myśląc intensywnie o Pansy.
– Super. – Potter wykonał niewyraźny ruch ręką i Draco zrobiło się dziwnie słabo.
Przysięgam, że jeśli spróbujesz wziąć mnie za rękę, zawiśniesz na najbliższym drzewie, Potter!
Nic takiego jednak nie nastąpiło. Jeśli pominiemy fakt, że posuwali się żółwim tempem w kierunku Hogsmeade, nie działo się nic. Milczenie było nieznośne i Draco zaczął intensywnie obmyśliwać plan ucieczki.
– Wiesz co, zmieniłam zdanie – powiedział wreszcie.
– Nie masz ochoty na herbatę? – zmartwił się Potter.
– Szczerze mówiąc, nie. – Draco wyszczerzył się w uśmiechu.
– Hmm.
Ach, ta twoja sławna elokwencja, Potter... Bo jeszcze się w tobie zakocham!
– Mam lepszy pomysł – odpowiedział. – Poślizgajmy się na jeziorze.
– Co? Ale przecież nie mamy łyżew...
Draco przewrócił oczami.
– Ale różdżkę chyba masz, prawda, Potter?
Gryfon spojrzał na niego dziwnie.
– Znaczy: Harry – poprawił się Draco. – Przecież jakoś sobie poradzimy, no nie?
–...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl