!Tom II - Calamitatis regnum, Paweł Jasienica - Rzeczpospolita Obojga Narodów

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Paweł

Jasienica

Rzeczpospolita

Obojga Narodów

Część druga

Calamitatis regnum

Państwowy Instytut Wydawniczy 1985

 

          Esej końcowy

Rzeczpospolita na równi pochyłej

JANUSZ TAZBIR

      Indeksy opracował

TADEUSZ NOWAKOWSKI

Okładkę i strony tytułowe projektowała

TERESA KAWIŃSK.A

© Copyright by Zofia Beynar, Ewa Beynar-Czeczott,

Warszawa 1982

ISBN 83-06-01093-0

 

           „ Wilcy wyli na zgliszczach dawnych miast

i kwitnące niegdyś kraje byly jakby wielki grobowiec."

Henryk Sienkiewicz, Ogniem i mieczem

 

SPRAWA CZTERECH MIESIĘCY

„Śmiele rzek?, że skrzydła rozpięte

Orła polskiego jednym nieszczęściem obcięte."

Łukasz Opaliński, Coi nowego, 1652 r.

  Los jakby się zasadził na dzieje Rzeczypospolitej. Z nagła wymierzył cios

główny i jednocześnie rozdał kilka szturchnięć, z pozoru - to znaczy w teorii -

mało ważnych, bo dotyczących osób.

  Zabrakło króla, obydwaj wodzowie wojsk koronnych znaleźli się w niewoli.

Ich kolega z Wilna, hetman wielki litewski Janusz Kiszka -ostatni z potężnego

rodu - nie mógł już nowymi dokonaniami potwierdzić swej dawnej opinii

wybitnego oficera. Schorowany, do działania niezdolny, dożywał swoich

lat.

  Nad samym niemal grobem stał wsławiony pod Chocimiem Stanisław Lubo-

mirski, możny pan, równie znaczny autorytet moralny i umysł nietuzinko-

wy.

  Na czas bezkrólewia władza przeszła w ręce prymasa. Arcybiskup, Maciej

Łubieński, był człowiekiem rozumnym i dobrej woli. Kiedy zebrał się sejm

konwokacyjny, mowy interrexa odczytywać musiał lektor. Głos zgnębionego

wiekiem i cierpieniami starca nie dolatywał bowiem do tonących w żałobnej

czerni ław poselskich. W chwili najgorszego kryzysu, zaraz po klęsce korsuri-

skiej, Maciej Łubieński zaniemógł tak ciężko, że nie mógł się ruszyć ze swego

Łowicza. Kanclerz musiał opuścić ogarniętą przerażeniem stolicę, aby się z

nim naradzić.

  Wieść o zgonie Władysława IV na czas pewien odjęła Jerzemu Ossoliń-

skiemu władzę w obu rękach, sprowokowała ataki nieznośnych bólów wątro-

by. Nazajutrz - dosłownie nazajutrz! - po nadejściu do Warszawy wiadomości

o zagładzie wojsk koronnych, skonał jedyny syn kanclerza, starosta bydgoski,

Franciszek.

  Sparaliżowane dłonie zdołały jednak utrzymać polityczne cugle. Jerzy Osso-

liński nie załamał się ani na jedną chwilę, nie przestał być trzeźwym, usiłu-

 

jącym przewidywać mężem stanu. Nie odstąpił swych wielkich zamierzeń.

Nadal całą siłą umysłu i woli zmierzał do przetworzenia Rzeczypospolitej w

monarchię absolutną.

  Zaczął od opanowania paniki w samej Warszawie. Zagroził konfiskatą mie-

nia każdemu, kto by się poważył uciekać ze stolicy do Prus, na zachód kraju

czy gdziekolwiek indziej. Nie mógł zapobiec temu, że Wołoszczyzna zaludniła

się nagle polskimi zbiegami. Łacińska oraz z Lachami trzymająca szlachta

porzucała majętności i ufortyfikowane dworzyszcza na Rusi, szukała schro-

nienia w znaczniejszych miastach, za Bugiem lub za Dniestrem. Wraz z nią

uchodzili spod noża członkowie innej jeszcze nacji. ,,A Żydów aż do Wisły racz

Wasza Książęca Mość zawrócić, bo ta wina zaczęła się od Żydów. Bo oni i was z

rozumu wywiedli" - napisał wówczas do Dominika Zasławskiego Maksym

Krzywonos, przywódca najbardziej radykalnego odłamu powstańców, wy-

znawca - jakeśmy się właśnie przekonali - niezbyt precyzyjnych poglądów

politycznych. Obok podpisu skreślil Krzywonos swój tytuł: „pułkownik woj-

ska Jego Królewskiej Mości Zaporoskiego".

  Przekonanie kanclerskie, że wcale nie wszystko zostało stracone u Żółtych

Wód i pod Korsuniem, było jak najbardziej słuszne. Rzeczpospolita jeszcze się

nie wyzbyła swych atutów. Dobiegła tylko kresu praktyka samowoli w sto-

sunku do Ukrainy, traktowania tego kraju jako pola do rozrostu fortun...

  W tym samym mniej więcej czasie, w którym Krzywonos pisał do Zasła-

wskiego, senat otrzymał orędzie będące poniekąd wyrazem poglądów nieprze-

jednanego odłamu szlachty, czyli zwolenników utrzymania dotychczasowego

stanu rzeczy. U spodu dokumentu widniało pięć podpisów: wojewody kijo-

wskiego Janusza Tyszkiewicza, wojewody ruskiego Jeremiego Wiśniowie-

ckiego, strażnika koronnego Samuela Łaszczą, oboźnego litewskiego Samuela

Osiriskiego oraz podsędka bracławskiego Krzysztofa Tyszkiewicza.

  Obraz nie pozostawiający chyba miejsca na wątpliwość. Ukraina była

dotychczas traktowana jako pole do rozrostu fortun szlachty wywodzącej się ze

wszystkich trzech narodów Rzeczypospolitej, a wiarą i kulturą już jednakowo

obcej ludowi ruskiemu. Bohdan Chmielnicki ani w ogóle myślał o znoszeniu

pańszczyzny. Pragnął wypędzić znad Dniepru jezuitów, lecz surowo nakazy-

wał chłopom odrabiać powinności należne klasztorom prawosławnym. Sam

wraz ze swym kozackim otoczeniem rad był się zrównać przywilejem i zna-

czeniem ze szlachtą polską i litewską. Kształtująca się dopiero, lecz już

fizycznie potężna narodowość ukraińska nie znajdowała dla siebie wygodnego

miejsca w państwie dwojga narodów. Mogła dochować wierności królowi,

lecz tylko pod warunkiem awansu na równouprawniony trzeci człon Rzeczy-

 

pospolitej. Równouprawniony - to w danym wypadku znaczy także: na swój

własny rachunek wyposażony we wszystkie nędze ówczesnego ustroju spo-

łecznego. Pańszczyzna miała być nadal odrabiana, lecz na rzecz szlachetnie

urodzonych własnego chowu, a nie dla Lachów, Litwinów, Żydów oraz

„wyzuwitów". Jeśli występowało wtedy zjawisko zbliżone do dzisiejszego

nacjonalizmu, to przede wszystkim po stronie Ukraińskiej. Był to objaw zro-

zumiały, usprawiedliwiony i pożyteczny, bo zdolny do wczesnego wzbogace-

nia Europy o jeden więcej samodzielny kulturalnie czynnik. Mowa naturalnie

o samym dążeniu, nie zaś' o niektórych metodach walki... równie zresztą

okrutnej, jak i sposoby przeciwdziałania ze strony dotychczas uprzywilejowa-

nej.

  4 czerwca 1648 roku, czyli w dwa tygodnie niespełna po kiesce korsuńskiej,

pisano ze Lwowa do Warszawy: „To pewna, że ludzie religiej greckiej z

ochotą nieprzyjaciela wyglądają." Z biegiem czasu wieści stawały się coraz

gorsze, lecz nie zmieniał się ich zasadniczy, historyczny - rzec by można - ton:

„Już rebelia ruska i sprzysięgła z pogany colluvies chłopstwa" - opanowała

ogromne obszary, a to

więcej przez zdradę chłopską niżeli przez miecz [...] Co dzień, co godzina, ta perfidia bezecna

nienasycona krwie naszej serpit i pożarem tu idzie pod same już lwowskie mury [...] Już i w samym

mieście odkrywają się jawnie zdrady, konspiracje nocne codzienne...

  Takie oto głosy i opinie dolatywały ze Lwowa. A Bohdan Chmielnicki

myślał na razie o wyzwoleniu „z niewoli łąckiej" Ukrainy... po Białą Cerkiew.

I ten obraz wydaje się zatem jasny i pozbawiony luk. Skromny chwilowo

program hetmana uznać trzeba za akt wstępny dopiero. Na porządku dzien-

nym stanęła kwestia wskrzeszenia pod berłem króla Księstwa Ruskiego w jego

historycznych, to znaczy kijowskich granicach. Gdyby Rzeczpospolita spro-

stała temu zadaniu, zostałaby wielkim mocarstwem związkowym.

  W niczym nie ubliżając Talentom Chmielnickiego przyznać trzeba, że osza-

łamiające sukcesy w znacznej mierze zawdzięczał hetman działaniu tak zwanej

teraz piątej kolumny. Kozacy rejestrowi i dragoni przechodzili z obozu wojsk

koronnych wprost pod jego sztandary. Tak się stało na Dnieprze, u Żółtych

Wód i pod Korsuniem również, gdzie w początkowej fazie bitwy - zanim

jeszcze kolumna doszła do Krutej Bałki - tysiąc kilkuset żołnierzy nagle

zmieniło front. Współcześni zupełnie dobrze zdawali sobie sprawę z przyczyn

takiego stanu rzeczy. Nasz dragon - pisywali - to strojem Niemiec, wiarą

Grek, a z rodu Rusin.

Tortury wymuszały zeznania z pochwytanych wysłanników kozackich.

 

Okazywało się, że powstanie wszędzie - aż po Łuck i Halicz - może liczyć na

poparcie ze strony kleru prawosławnego. Wkrótce sam Chmielnicki upomnieć

się miał o zwrot cerkwi odebranej poprzednio błahoczestju... w Lublinie.

Terminy „Grek" i „Rusin" znaczyły wtedy u nas jedno i to samo.

  Nie grzeszyło przesadą twierdzenie, że prawosławie było dla Rzeczypos-

politej sprawą życia lub śmierci, problemem ważniejszym od wszystkich

wyznań reformowanych razem wziętych. Kalwinista Mikołaj Rej Polakiem

być nie przestał. Prawosławie występowało w praktyce życia jako ideowa

reprezentacja narodowości, z której się wywodziła lub do której się poczuwała

połowa chyba obywateli państwa.

  Socjalne poruszenie chłopskie ogromnie wzmogło siły Chmielnickiego i -

jak się wkrótce okaże - spętało mu ręce pod względem politycznym. Lecz

samego powstania nie wolno uważać za czysto ludowe. Karol Szajnocha dzie-

więćdziesiąt bez mała lat temu pisał obszernie o kłopotach z pomniejszą

szlachtą, „przedającą się bez różnicy płci do Kozaków, nawet i panny". Nie

brakowało i takich herbowych, co wypuszczeni z niewoli zaporoskiej po prostu

odmawiali powrotu na stronę polską. Inni działali w polu, dowodząc szerego-

wymi Kozakami przeciwko wojskom koronnym. Trudno nazywać to zdradą,

skoro i najbardziej autentyczni Zaporożcy wcale jeszcze nie zrywali z Rze-

cząpospolitą, której w teorii jednako uprzywilejowana warstwa składała się ze

szlachty polskiej, litewskiej oraz ruskiej.

  Minęło zaledwie dwanaście lat od pewnego zbrojnego zatargu w ziemi

przemyskiej. Sylwester Hulewicz-Wojutyński, tamtejszy biskup prawosław-

ny, z pochodzenia zamożny ziemianin, musiał skrzyknąć pod broń około

dziesięciu tysięcy współwyznawców, aby przy ich pomocy odzyskać klasztory,

wbrew świeżej ustawie dzierżone przez unitów. Cel osiągnął, lecz tylko w

dwóch trzecich, zarobiwszy przy okazji wyrok infamii, zniesiony po pewnym

czasie. Wolno przypuszczać, że skupiająca się przy Chmielnickim szlachta

ruska miała dosyć tego rodzaju równouprawnienia. Pragnęła wywalczyć w

Rzeczypospolitej lepsze warunki dla swojego wyznania. Prawo do pańsz-

czyzny nie wystarczało widać prawosławnym panom i pólpankom. Żądali...

czegoś ponadto.

  Najbystrzejsi z ówczesnych statystów głosili, że nie należy przyjmować

programu nieprzejednanych, takich jak Jeremi Wiśniowiecki. Wielcy panowie

ukrainni stali się bowiem właśnie zupełnymi bankrutami. Potęgę swą czerpali

wszak z Rusi, która tłumnie powstała. Stłumić rebelię można by więc tylko

siłami zza Buga i Prypeci - polskimi i litewskimi.

Tak było naprawdę. Wytwarzało się położenie groźne w stopniu najwyż-

10

 

szym. Wewnętrzna, domowa granica Rzeczypospolitej - ta, która oddzielała

Ukrainę od Polski i Litwy - mogła się w tych warunkach rychło przetworzyć w

przepaść moralną. Przeznaczone do zgniecenia Rusi kijowskiej pułki nadejść

miały z zachodu lub z północy - za każdym razem z zewnątrz.

  Chmielnicki wymógł na Tatarach przyrzeczenie, że brać będą w łyka i łupić

tylko Lachów, Rusinów zostawiając w spokoju. Niekiedy rzeczywiście to się

przytrafiało... Kiedy indziej ordyricy rąbali szablami i takich, co wylęgali na

drogi, aby powitać zwycięskich sprzymierzeńców. Tłumy jasyru składały się

wcale nie tylko z łacinników. Krym żył z wojny, każdy z mahometańskich

wojowników na własną rękę szukał zysku, a podczas wyprawy niezbyt się

liczył z najwyższymi nawet autorytetami. „Pili wszędzie Tatarowie haniebnie.

Kiedy którego wzięto, tedy pijanego bardzo" - zapisał naoczny świadek. W

pewnej majętności wojewody Tyszkiewicza od jednego zamachu wychłeptali

pięćdziesiąt beczek... nie wódki wcale, lecz surowo zabronionego przez Koran

wina.

  Chan Islam Girej napisać miał wkrótce do wodzów kozackich, że dotrzyma

obietnic, lecz stanowczo prosi, aby przestali się upijać podczas działań wojen-

nych. Srebrny wiek już mówił o nałogu Mikołaja Potockiego, który w najbar-

dziej krytycznych chwilach bywał „ustawnie" pijany. Podkomendni zbytnio

się od wodza nie różnili. Szlachta polska zarówno podczas pokoju, jak i na

wojnie słynęła z zamiłowania do kielicha. Janusz Tyszkiewicz pijał zawsze na

stojąco, bo uważał, że w ten sposób więcej się w nim zmieści. Dworzanie mieli

obowiązek pomagać panu wojewodzie w utrzymywaniu pozycji pionowej.

  Hasał po Ukrainie jednakowo rozbestwiony, a często i pijany w dodatku

żołnierz stron wszystkich. Położenie wymagało największej trzeźwości poli-

tycznej, rozwaga była deską ratunkową. Perswazje ludzi myślących miały

utrudnioną drogę do mózgów oczadziałych od nienawiści i wódki.

  Gorzko zawiedli się ci chłopi, którzy mniemali, że można będzie żyć spo-

kojnie, skoro Kozacy wygnali ekonomów, dzierżawców i dziedziców. Wojna

domowa ogarnęła cały kraj, dotarła wszędzie, odegnała od sochy i pługa

wszystkich. Chmielnicki był doskonałym organizatorem, wojsko jego nie

uskarżało się na brak żywności. Lecz Ukrainie zagroził głód, gdyż na wielkich

jej połaciach nie zebrano ani nie zasiano niczego.

  Każda z płynących godzin zmniejszała szansę rozsądku i umiaru. Bo każda

powiększała cierpienia, rozdmuchiwała złe emocje.

  Czego żądał Bohdan Chmielnicki latem 1648 roku, kiedy ,,miasta ogniem i

mieczem wojując, drugie osadzając" doszedł do Białej Cerkwi i tam „siedzibę

wojny zasadził"? Nieoficjalnie zaczynał się już mianować księciem ruskim.

11

 

Słane do Warszawy listy podpisywał jednak oględnie, jako „na ten czas starszy

wojska Jego Królewskiej Mości Zaporoskiego", w epistołach przeznaczonych

dla poszczególnych senatorów przybierał tytuł hetmana. Wyraźna, bijąca w

oczy przezorność wynikała chyba nie z tego tylko powodu, że główne siły ordy

musiały odejść na Krym, aby odprowadzić zagarnięty na Ukrainie jasyr i

odwieźć w domowe pielesze bogaty łup.

  Już 3 kwietnia, czyli grubo przed wybuchem wojny, sędzia podolski,

Łukasz Miaskowski, wysłał z Baru list, zawierający bezcenną wiadomość o

warunkach, od których Chmielnicki uzależniał spokój. Niechaj - powiedział

Bohdan na Zaporożu posłowi hetmana - „pan krakowski z Ukrainy znijdzie

[oczywiście nie sam, lecz z armią koronną] i niechaj assekuruje, iż żaden Lach

nad wojskiem zaporoskim nie będzie starszym". Potocki doskonale o tych

żądaniach wiedział i nie żywił wątpliwości, że Chmielnicki działa „z konspi-

racyjej wszystkich pułków kozackich i wszystkiej Ukrainy".

  W czerwcu 1648 roku, już w niewoli tatarskiej, zyskał okazję przekonania

się o stałości dążeń kozackich. Sam Tuhaj-bej powiedział mu otwarcie o celach

Zaporożców:

   Naprzód, aby po Białą Cerkiew udzielne mieli i ograniczone państwo; druga, żeby do dawnych

byli przypuszczeni wolności; trzecia, aby do miast, zamków i dzierżaw ani starostowie, ani

wojewodowie żadnego prawa nie mieli.

  Wiadomość o tych warunkach powiózł na zachód wypuszczony z niewoli

szlachcic, sługa hetmana Potockiego. Dotarła do Warszawy mniej więcej w

tym samym czasie, kiedy Chmielnicki wysyłał z Białej Cerkwi list do Moskwy.

Wzywał w nim cara Aleksego Michajłowicza do ubiegania się o opróżniony

tron polski. Wódz kozacki już się oglądał na wschód, lecz jeszcze nie zamierzał

zrywać z Rzecząpospolitą. Wysuwając kandydaturę moskiewską nie przekra-

czał praw, służących mu jako szlachcicowi. Aleksy odrzucił propozycję.

  Polityczny sens wcześnie wysuniętych żądań Chmielnickiego był zatem

jasny, pomimo ich dość mgławicowej i mało sprecyzowanej formy. Ukraina

miała się stać wyodrębnioną, autonomiczną częścią składową Rzeczypospolitej

Trojga Narodów. Suwerenem Księstwa Ruskiego pozostawałby nadal król

namaszczony w Krakowie, a rezydujący w Warszawie. Moskwa na razie nie

myślała o popieraniu powstania, traktowała je wrogo.

  Zawarty na tych warunkach układ natychmiast postawiłby na porządku

dziennym kwestię .udziału przedstawicieli Ukrainy w senacie i w sejmie - obok

i na równi z reprezentantami Polski oraz Litwy. Taki rozwój wypadków

12

 

leżałby w samej logice rzeczy i jak najbardziej odpowiadałby interesom władzy

centralnej.

  Chmielnicki żądał rzeczy pożytecznych zarówno dla swej ojczyzny, jak i dla

całego państwa. Nieszczęście polegało na tym, że nie mógł, w żaden sposób nie

mógł osiągnąć celu siłami samej tylko Ukrainy. Bez tatarskiego sojusznika nie

wywalczyłby nawet dotychczasowych przewag.

  „Ordy haniebnie potężne idą!" - trwożnie pisał hetman Potocki przed

klęską korsuriską. We dwa tygodnie po niej donoszono z Baru Warszawie:

   Chłopstwo wszystko w Ukrainie rzuciło się do buntu i żadnego nie będzie takowego miasta,

które by Chmielnickiemu bronić się miało. Tatarom chcą się opierać. Kozakom otwierają i poddają

się dobrowolnie.

  Chan Islam Girej wkrótce osobą własną przybył do Białej Cerkwi. Kiedy

odjechał, został przy Chmielnickim pewien murza, który śledził każdy krok

hetmana i natychmiast donosił o wszystkim koczującemu nad Siną Wodą

Tuhaj-bejowi.

Jakże wspaniale brzmiała oficjalna tytulatura władcy z Bachczyseraju:

   Wielkiej Ordy, wielkiej Monarchii, wielkiej prowincji Kipczackiej stolicy Krymskiej, nieo-

garnionych Tatarów, niezliczonych Nohajów, górnych Czerkiesów, wojennej Tugacyjej Wielki

Cesarz, wysoki Monarcha, Potentat od wschodu słońca, Islam Girej, Chan, którego żywot i

szczęśliwe panowanie niechaj trwa na wieki...

  Tuhaj-bej wyniosłe opowiadał Potockiemu o wieczystym przymierzu Tata-

rów z Kozakami. Stworzyć ono miało siłę, która nie ulęknie się nikogo - nawet

sułtana.

  „Potentat od wschodu słońca" co rychlej pchnął do Stambułu posłów z

radosną wieścią o Żółtych Wodach, Korsuniu, łupach i jeńcach.

   Przeczytawszy wezyr ten list - informował Warszawę hospodar wołoski, Wasyl Lupul -

sromotnie i z wielką indygnacją posłańców chańskich ze dworu swego wygnać rozkazał, i miasto

kaftanów, których się na znak wdzięczności spodziewali, kijem ich dobrze obłożono.

  Islam Girejowi przypomniano los tych jego przodków, którzy się buntowali

przeciwko padyszachowi i źle skończyli. Turcja wojny z Rzecząpospolitą

nie chciała i w dość bezceremonialny sposób okazywała podwładnym swą

wolę.

  Przymierze ze światem muzułmańskim nie rokowało chyba Ukrainie zbyt-

nich swobód. Bo skoro wysłannicy chana, wyznawcy Proroka, traktowani byli

13

 

kijami, to czegóż spodziewać się mogli nędzni giaurowie? Odpowiedzi udzie-

lają tragiczne dzieje ludów bałkańskich.

Jeszcze nie wszystkie pragnienia kozackie zostały omówione.

  Z oblężonego Kudaku przekradał się na zachód szlachcic nazwiskiem

Sobieski, który wpadł w ręce nieprzyjaciół, przebywał u nich przez pięć dni,

rozmawiał z samym Chmielnickim oraz z innymi przywódcami i odszedł wolny

pod warunkiem powtórzenia władzom Rzeczypospolitej wszystkiego, co usły-

szał. Chmielnicki powiedział mu: chwyciłem za broń

   bom z towarzystwem moim byt wielce utrapiony i uciśniony, i ukrzywdzony, a sprawiedliwości

nie mogłem dostąpić. Nalazloby się suplik wielkie pudło do Króla Jego Mości, ale Król Jego Mość,

choćby byt chciał uczynić sprawiedliwość, nikt go u was nie słucha.

Atamanowie zaś' mówili:

   Wy, chudzi pachołcy, co się teraz szlachtą chrzcicie, będziecie bojarami, a tylko panowie wasi

szlachtą będą, a król -jedyną gtową, którego wy i my wszyscy słuchać będziecie samego.

  Program ten pozwala uznać Zaporoże za sprzymierzeńca Jerzego Ossoliń-

skiego, któremu demokracja szlachecka była nienawistna. Kanclerz wielki

koronny dążył do przemiany Rzeczypospolitej w monarchię absolutną, z tłumu

herbowego pragnął wydzielić arystokratyczno-urzędniczą elitę.

  Tron warszawski mógł zyskać na Ukrainie oddanych i wiernych pretoria-

nów. Wcześniej i w formie o wiele bardziej wolnościowej osiągnąć to, co

służyło później caratowi, który na każde zawołanie miał szable swych jede-

nastu wojsk kozackich.

  Ani osobiste, ani państwowe nieszczęścia nie złamały kanclerza. Jerzy

Ossoliński nadal chciał zmiany ustroją i wcale się nie wyrzekał już na zawsze z

pozoru pogrzebanych planów wojny na południowym wschodzie. Z nieza-

chwianym uporem dążył do zniweczenia ,,ligi" kozacko-tatarskiej, do wspól-

nej z Zaporożcami wyprawy na ich obecnych sprzymierzeńców. Osiągniętego

poprzednio przymierza z Moskwą strzegł pilnie. Pragnął ją zachęcić do ude-

rzenia na Krym, którego siły wiązała właśnie wojna na Ukrainie.

  Króla nie było. Kanclerz, podejrzany o wspólne z nieboszczykiem sprowo-

kowanie buntu, działać musiał w warunkach dwakroć trudniejszych od i tak

przecież niełatwej normy. Głos należał do zebranego w Warszawie sejmu i

senatu. Wobec izb obu, w obecności wszystkich obdarzonych mandatami

wielmożnych i najwielmożniejszych, Sobieski opowiedział nie tylko o skar-

gach, lecz i o zamierzeniach kozackich.

14

 

  Pomimo zacietrzewionych wrzasków opozycji, w Warszawie przeważy!

rozsądek.

  W orędziu do sejmiku proszowickiego pisał w czerwcu stary Stanisław

Lubomirski, że zwyciężyć czy przegrać w wojnie domowej -jednakowa hańba.

„Dać się pobić, straszne! swoich zaś' wybić, siebie jest

zniszczyć." Jeszcze wcześniej, bo przed wojną, biadał wspomniany już

sędzia podolski: „Co to pułkowników chciwość narobiła i tyjariskie z Koza-

kami obchodzenie!"

... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl