Łukianienko Siergiej - Sługa, Książki - E-books
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Autor: SIERGIEJ ŁUKIANIENKO
Tytul: sługa
(Sługa)
Z "NF" 11/99
Słudzy, bądźcie poddani z wszelką bojaźnią panom, nie tylko dobrym i łagodnym, ale i przykrym. Albowiem to jest rzecz miła Bogu.
PIERWSZY LIST ŚW. PIOTRA APOSTOŁA
Ja, Ejlar Waas, mówię, stojąc na swojej ziemi. A to znaczy, że każde moje słowo jest prawdą. Moje niebo nad głową, mój piasek pod nogami, moi słudzy na murach zamku. Przyszliście bez pozwolenia i wasi słudzy trzymają w rękach stal. Nie muszę odpowiadać na pytania - tobie, Krij Guusie, przyjacielu ojca, ani tobie, Randzie Waat, młodszy bracie ojca, i mój wujku. Tym, którzy idą za wami, z długimi jak u niewolników imionami i pustymi jak ich zamki chorągwiami, nie powiedziałabym ani słowa. Ale ty, Krij, wyciągnąłeś mnie z łona matki, przyjmując na siebie wybór życia i śmierci. A ty, Rand, walczyłeś ramię w ramię z moim ojcem na Złotych Wydmach i w Mieście Martwych. Wiecie, że był dobrym panem, a ja przykładną córką. I jeśli ojciec leży w grobowcu, zabity moją ręką, tylko wam dane jest poznać prawdę. Mój ojciec popełnił błąd i cień jego błędu padł na cały ród. A wszystko zaczęło się pięć dni temu, gdy wracałam do zamku z wiosennego polowania.
Końskie kopyta miękko stąpały po wąskiej gliniastej ścieżce - jedynej, która wiodła z Północnych Gór do zamku Waas. Ejlar, córka pana podług krwi i prawa, drzemała, ściskając wodze uwite z końskiej grzywy. Czeldar, zimny wiatr północy, chłostał jej półobnażone ciało. Biegnący przodem niewolnicy byli ubrani w ciepłe futrzane płaszcze, pod którymi ledwo można było się domyślić napiętych kusz. Ejlar spojrzała na nich z pogardą, na chwilę budząc się z drzemki. Niewolnik może czuć zimno i ból, może być słaby. Jest niewolnikiem.
Głaaman, mający prawo pytać, dognał konia Ejlar przed ostatnim zakrętem. Ciężko oddychał i rytualne pokłony w żaden sposób nie zgadzały się z rytmem ruchu. Ejlar przytrzymała konia.
- Ejlar Waas, córko pana podług krwi i prawa… - zaczął Głaaman. Lekkim skinieniem Ejlar pozwoliła mu odrzucić resztę tytułu.
- Ummilis, słyszący to, co niesłyszalne, poznał głos Randa Waasa, naszego pana. On prosi cię, byś się pospieszyła, Ejlar Waas. Ma dla ciebie wielką nowinę.
Głaaman zamilkł i tylko jego spojrzenie - młode, otwarcie łapczywe, dalej ślizgało się po ciele Ejlar. Nie zwróciła na to uwagi. Niewolnik może pożądać swoją panią. Może ją nawet kochać. To nie ma znaczenia.
- Co jeszcze powiedział Ummilis?
- Nic, Ejlar. Słowa pana nie były przeznaczone dla naszych uszu. On czeka na ciebie i prosi, byś się pospieszyła.
Ejlar obrzuciła wzrokiem czekający ją podjazd. Pięć mil wzdłuż iglastego lasu, zamieszkanego przez nocne potwory. Słońce już zachodziło, już tylko brzeżek pomarańczowego dysku widniał pomiędzy szczytami. Trzeba rozbić obóz - strażnicy w zewnętrznym kręgu, chorzy i ranni w wewnętrznym, Ejlar, trofea, niewolnicy z prawem głosu - w centrum. Tak się należało.
- Głaaman! Powiedz strażnikom, że pójdą tak szybko, jak chodzą najszybsi spośród nich. Powiedz im, żeby zabijali potwory na ścieżce. Powiedz słabym, że oni pójdą za nami - ich ochroną będzie Świątynia.
- Co zrobić z trofeum, Ejlar?
Dziewczyna obejrzała się. Siedmiometrowe, lśniące ciało błotnego węża nieśli bezimienni niewolnicy. Już i tak zostali w tyle na trzy setki kroków i nie mogli iść szybciej.
- Niech znajdą rozpadlinę, w której będzie można schować węża. Niech obłożą go kamieniami i pilnują do rana. Będzie z nimi Świątynia. Powiedz im, że dostaną imiona.
Ejlar uderzyła kolczastą bransoletą konia tam, gdzie doświadczeni niewolnicy usunęli zbroję z łusek. Koń poszedł kłusem i kusznicy przyspieszyli kroku. Jeden z nich, rozchyliwszy płaszcz, wystrzelił w kierunku lasu. Ciemny bezkształtny kłębek spadł z gałęzi i potoczył się po drodze, wyrzucając wokół bezradne sieci macek.
Ejlar znowu popędziła konia. Zbliżała się noc.
Zamek Waas wyglądał raczej na część skały niż na ludzkie siedlisko. Zbudowano go wiele wieków temu i w łańcuchu dni zatarło się wszystko: imię budowniczego, jeśli je miał, imię pierwszego gospodarza, jeśli nie należał do rodu Waas.
Zwodzony most powoli opuszczał się nad głęboką fosą, wypełnioną czarną, gęstą, ciamkającą cieczą. Ejlar zeskoczyła z konia, rzuciła wodze koniuchom, którzy podbiegli. Odwróciła się, oglądając resztki oddziału: Honuusk, dowódca straży, Głaaman, Ummilis i kilkunastu innych, których imiona nie miały znaczenia.
- Ciepłej wody i mydlanego soku - zaordynowała w przestrzeń. - Szybciej! Nie mogę iść do ojca w takim stanie.
Któraś z dziewcząt służebnych pomogła jej zdjąć myśliwski pas i kuszniczą taśmę. Druga, jeszcze bardzo młodziutka, pospiesznie rozsznurowywała wysokie skórzane buty. Głaaman, któremu młodszy brat przyniósł czysty płaszcz, rzucił go na kamienne płyty wewnętrznego podwórca zamku.
Ejlar stała na szorstkim wełnianym płaszczu, cierpliwie czekając, aż służące natrą ją pieniącym się sokiem i obmyją ciepłą wodą. Po czym, skinąwszy Głaamanowi na znak, że jego usługa została zauważona, założyła cienką tunikę i poszła w stronę drzwi wiodących do ojcowskiej wieży. Honuusk, w wymazanej różnokolorową krwią zbroi, szedł za nią, jakby istniało na świecie niebezpieczeństwo, które mogłoby zagrażać Ejlar Waas w jej własnym zamku.
Strażnik przy drzwiach odsunął się na bok, robiąc przejście. Ejlar pociągnęła na siebie ciężkie drzwi z kamiennego drzewa i zatrzymała się.
W wieży pachniało obcym wiatrem. Ginął tu lodowaty dech Czeldara, ledwo uchwytną nutą dolatywał bagienny zapach zamku Guusa, można było się tylko domyślić bladego śladu różnorodności traw Szelda. Spiralne schody szły do góry, oświetlone nielicznymi smolnymi pochodniami, ale nawet ich płomienie drgały i przygasały, czując oddech obcego świata.
- Honuusk! - rozkazała cicho Ejlar, pewna, że ten nie przegapi ani jednego słowa. - Jeśli do świtu ja albo ojciec nie zejdziemy na dół - zniszczysz wieżę. Wszyscy, którzy zechcą pójść za nami - położą się na stos…
Zaczęła powoli wchodzić po stopniach. Ręka co chwila szukała kuszy zostawionej przy drzwiach. Strach przeszkadzał myśleć. Ojciec wreszcie znalazł inny świat, kosztujący życie dwudziestu niewolników…
Schody skończyły się. Ejlar postała chwilę przed ostatnimi drzwiami - szarymi, wielokrotnie stopionymi. Tutaj nie było już drzewa i stali, przed szaleństwem obcych światów chroniło złoto i ołów. Ród Waas był wystarczająco znamienity i potężny, żeby pozwolić sobie na ołów.
Oczekiwanie okazało się gorsze od samego strachu i Ejlar zaczęła pospiesznie zdejmować zabezpieczenia. Zasuwy ze stali i ołowiu, złote kliny w szczelinach drzwi, zatrutą pajęczynę wokół klamki… Przekręciła klamkę i drzwi otworzyły się.
W okrągłej sali z łukowym sklepieniem nie było zwykłego zestawu przyborów władcy-uczonego. Nie było szklanych kolb z mętnymi cieczami, wydobytymi z ciał młodych sług, nie było marmurowych stołów z tymi ciałami. Rand Waas był młody i nie martwił się o eliksir nieśmiertelności. W okrągłych oknach o najcieńszych szybach nie było stożków rur do patrzenia. Rand Waas nie był ciekaw, co robią sąsiedzi, i nawet gdy nad górami płynęły Zwierciadlane Obłoki, nie wypatrywał w nich niewyraźnych odbić cudzych domen. Co zaś się tyczy gwiazd - gorących i zimnych - Rand Waas zbyt dobrze znał bezpośrednie drogi do nich.
Drogę otwierała srebrna obręcz - umocowany na mocnych bursztynowych podstawkach owal, stojący pośrodku sali. W obręczy pływał tęczowy dymek. Właśnie stąd płynął lekki wiatr niosący zapach obcego świata. Ejlar pociągnęła nosem. Spalenizna, dym… I setki nieznajomych zapachów, nie zwyczajnie martwych, lecz także nie będących nigdy żywymi.
Ojca w komnacie nie było. Przeszedł przez owal.
Ejlar obeszła obręcz. To samo: tęczowa mgiełka, porywy obcego wiatru. Westchnęła i poszła wzdłuż ścian, oglądając malownicze freski. Zbyt rzadko bywała w wieży ojca, żeby nie skorzystać z takiego momentu.
Oto pierwszy. Najwyraźniejszy - oszczędził go płomień, który niegdyś wyrwał się ze srebrnego owalu. Zamek Waas, wyglądający nie tak staro jak teraz. Dwóch jeźdźców, dwóch braci, wyjeżdżających z bramy: Rand Waat i Rand Waas. Długi szereg sług za nimi.
Drugi fresk. Ojciec i Waat walczą ramię przy ramieniu na Złotych Wydmach. Szare cienie koczowników zaścielają żółty piasek wokół.
Trzeci fresk. Bracia w Mieście Martwych, w mieście, w którym nikt nie żył i żyć nie będzie. Bardzo mało sług z nimi.
Czwarty. Na niego można patrzeć całymi godzinami, ponieważ to fresk przedstawiający Świątynię, a tylko nielicznym dane było ogarnąć i przekazać jej wielkość. Świątynia jest ogromna, zajmuje pół nieba. Złożona z czarnych i lustrzanych kwadratów kula wisi nad ziemią, opierając się na cienkiej kamiennej ręce. To ręka Boga, który ocalił świat przed spadnięciem w wieczny płomień Awuk.
Piąty fresk. Bracia stoją w sali, która jest tak ogromna, że pomieściłby się w niej cały zamek Waas. Świątynia uznała ich za godnych i teraz może spełnić każdą ich prośbę.
Ejlar uśmiechnęła się. Znała prośbę swojego wuja - czarodziejski mur, który odgrodziłby jego zamek od wrogów. Świątynia spełniła obietnicę - i Rand Waat na zawsze pozbył się lęku o swoje życie. I naznaczono go piętnem tchórza - albowiem prośba była haniebna. Nie ma lepszej ochrony niż męstwo, nie ma lepszej broni niż waleczność…
Ojciec zrezygnował i z ochrony, i z broni. Patrząc przed siebie - bowiem bracia nie spotkali nikogo w Świątyni, a głos bogów płynął ze ścian nieludzkiej białości - opowiedział swoją historię.
Był starszym w rodzie i według prawa władał zamkiem. Umiał posługiwać się bronią i nikt nie śmiał porwać jego sług czy rzucić wyzwania rodowi Waas. Nie chciał przelewać krwi wolnych, zabierając sobie ich niewolników. Ale zanim umrze, chciał przydać chwały swojemu rodowi.
Poprosił Świątynię o drzwi, wiodące do innych światów - tam, gdzie jest niebezpieczeństwo i sława, i nowi niewolnicy dla rodu Waas. I Świątynia spełniła obietnicę. Dała ojcu srebrną obręcz, która stała się jego przekleństwem.
Dary bogów ciężkie są dla ludzi. Pierwszy zrozumiał to Rand Waat. Czarna chmura - czarodziejski mur - pojawiała się na jego żądanie wokół rodowego zamku. I ani jeden wróg, pieszy czy konny, kusznik czy miotający ogień, nie mógł pokonać czarnego muru. Ale mijało kilka dni - i w zamku robiło się duszno. Więdło listowie na drzewach, trwoga ogarniała ludzi. Bojowe psy chodziły z wysoko zadartymi głowami, jakby błagały, żeby podciąć im gardła i umierały. Trzeba było zdejmować zaklęcie - i walczyć z wrogiem, którego sił nie umniejszały ciemność i morowe powietrze. Tylko raz czarna zasłona uratowała zamek Waat - gdy chmara jadowitej szarańczy przelatywała nad górami, Waat ukrył pod czarnym kołpakiem wszystkich swoich niewolników.
Srebrna obręcz Randa Waasa była drzwiami do innych światów. Przez dwie doby odpoczywała wystawiona na słońce, a potem mogła otworzyć drogę do nieznanych światów. Tylko że nikt, oprócz bogów kpiarzy, nie wiedział, dokąd może zaprowadzić czarodziejski szlak.
Zazwyczaj okazywało się, że po drugiej stronie jest lodowa droga. Po wejściu na nią ludzie konali w mękach. Obręcz z hukiem wysysała powietrze z wieży, a rzeczy, uniesione przez wiatr, już nie wracały. Niewolników, którzy sprawdzali te drogi, trzeba było przywiązywać długim sznurem.
Czasem za obręczą pojawiał się dziwny pejzaż. Mogły tam płonąć białe albo żółte słońca, po lasach lub stepach chodziły nieznane zwierzęta. Powietrze w takim świecie nadawało się do oddychania albo zabijało, lecz nie od razu.
Pewnego razu z obręczy uderzył płomień, który przebił mur wieży i stopił ołowiane drzwi. Płomień zgasł - obręcz sama zamknęła ognistą drogę. Ale ani razu Randowi Waasowi nie udało się znaleźć świata godnego wolnego człowieka.
Ejlar stała za obręczą, próbując odgadnąć, czego oczekuje od niej ojciec. Pomocy? Ostrożności? Cierpliwości?
Nawet Ummilis nie zdołał pojąć myśli ojca, gdy ten przeszedł przez obręcz…
Rozległo się chrypienie. Zupełnie blisko - tuż za tęczową mgiełką… Zasłona zafalowała, opływając potężne ciało. Rand Waas, pochylony, przekroczył obręcz, niosąc na ramieniu młodzieńca w dziwnej odzieży. Na rękach ojca była krew - nie wiadomo, czy własna, czy cudza.
Na widok Ejlar wyszczerzył zęby z zadowolenia i rzucił młodzieńca na podłogę.
- Świat - powiedział ochryple. - Świat niewolników.
- Straciłam połowę sług, spiesząc na twoje wezwanie - odpowiedziała Ejlar. - Dobrych sług.
Ojciec w milczeniu odwrócił się do obręczy. Na srebrze pobłyskiwały w malutkich zagłębieniach różnokolorowe kamienie.
- Zapamiętaj wzór - rozkazał krótko. - Bogowie Świątyni zakpili ze mnie, ale znalazłem świat, który będzie nasz.
Wyjął umieszczony najwyżej kamień, przezroczysty jak górski kryształ, skrzący się jak brylant, śliski jak kulka rtęci. Migocząca mgiełka pociemniała i zgasła. Teraz przez obręcz widać było tylko przeciwległą ścianę.
- Ten świat może stać się naszym - powiedziała Ejlar i z ciekawością dotknęła bosą stopą nieruchome ciało. - Jeśli tylko jeszcze nie ma władcy.
Rand Waas schował pod skórzanym pancerzem kamień-klucz. I powiedział:
- Wydaje mi się - jeśli nie oszalałem - że to świat samych niewolników. Będziesz musiała to sprawdzić, córko.
Ja, Ejlar Waas, stoję na ziemi, która jest moja podług prawa. Jestem córką mojego ojca i jego pomyłka spada na mnie. Moja ręka zatrzymała jego życie, ale kierowała nią wola mego ojca. Albowiem on wiedział - nie ma przebaczenia, gdy naruszone zostały podstawy porządku. Nie mnie je powtarzać, bracie ojca, Randzie Waat i przyjacielu ojca, Krij Guusie. Ale powtórzę - dla ziemi, którą będę władać, dla sług, którymi będę prawić, dla stali, którą poniosę w walce.
Od stworzenia ziemi - i aż do wygaśnięcia słońca.
Od narodzin człowieka i aż po jego pogrzebowy stos.
Na północ i na południe, na wschód i na zachód.
Jedno prawo życia dane jest wszystkim. Są wolni i są niewolnicy, są panowie i są sługi.
Wolny może być tchórzem i łajdakiem. Może być żałosny i śmieszny, a twarz jego ohydna. Nie to czyni go panem niewolników.
Niewolnik może być śmiały i szlachetny. Może być dumny i waleczny, a twarz jego piękna. Nie to czyni go sługą wolnych.
Prawda jest na zewnątrz, nie wewnątrz. Prawda przychodzi tylko przez drugiego człowieka.
Nie ma gorszego czynu niż uczynić sługę panem. Prócz jednego - uczynić wolnego niewolnikiem.
Mój ojciec zapomniał o tej prawdzie - i dlatego stoję przed wami na swojej ziemi. I moi niewolnicy na murach zamku gotowi są za mnie umrzeć.
Ummilis, słyszący to, co niesłyszalne, przywiódł młodzieńca do Ejlar na trzeci dzień nauki. Staruszek szedł wolniej niż zazwyczaj, mimo że dwóch bezimiennych podtrzymywało go pod ręce. Młodzieniec szedł za nimi, bez ochrony, ale z kołnierzem-jaszczurką na szyi. Rubinowe oczka jaszczurki przez cały czas obserwowały Ummilisa - miał prawo wydawania rozkazów. Dopiero gdy jaszczurka zobaczyła Ejlar, przemieściła nieruchome spojrzenie na wolną.
- Oddałem mu wszystko, co miałem - powiedział cicho Ummilis. - Rozumie język, może mówić i wie, gdzie jest.
Ejlar skinęła głową - nie wątpiła w możliwości Ummilisa. Ale dobra praca wymagała nagrody:
- Możesz skrócić swoje imię, Ummili. Jesteś zadowolony?
Staruszek skinął głową. Ale słowa Ejlar niemal nie zrobiły na nim wrażenia.
- Obawiam się, że nie ucieszę się tak, jak powinienem, pani. Mój rozum gaśnie - zbyt dużo oddał… i zbyt dużo wziął.
- Dobrze służyłeś rodowi Waas - odpowiedziała łagodnie Ejlar. - Możesz spokojnie umrzeć, starcze.
Ummili skinął głową.
- A teraz odpowiedz mi na ostatnie pytanie, Ummili. Kim jest jego pan?
- Nie wiem.
Ejlar sposępniała.
- Jest aż tak głupi? Warto było poświęcić mu trzy doby?
- Pani… - w głosie Ummili mieszał się szacunek i strach. - Podlegał wielu ludziom w swoim świecie. Bardzo wielu. Ale nie uważa się za niewolnika.
Ejlar drgnęła. Popatrzyła na młodzieńca - ten był nieruchomy, tylko czasem zerkał na jaszczurkę, gotową w każdej chwili rozszarpać mu gardło.
- Chcesz powiedzieć… - głos Ejlar drgnął - że jest wolny?
- Nie, pani. Podlegał wielu. Nie miał sług. Ale uważa się za wolnego człowieka.
Przez chwilę Ejlar zastanawiała się. Potem kiwnęła głową - i jaszczurka-kołnierz przeskoczyła na szyję Ummili. Młodzieniec potarł pozostawioną przez nią krwawą szramę.
- Dobrze służyłeś, Ummili - powiedziała łagodnie dziewczyna. - Pożegnaj się z przyjaciółmi. Wiesz, co mówić, a czego nie. Potem rozkaż jaszczurce wykonać to, co do niej należy.
Staruszek skłonił się.
- Chodźmy - Ejlar skinęła na młodzieńca. - Pospacerujemy po sadzie… i porozmawiamy.
Ja, Ejlar Waas, przysięgam i przysięga moja jest szczera, bowiem stoję na swojej ziemi. Nie było we mnie wiary w obcego. On był niewolnikiem - bo poddał się ojcu żywy. Był niewolnikiem - bo poddawał się dziwnym prawom nieznanych mu ludzi. Był niewolnikiem - przecież nikt nie słuchał jego rozkazów.
Ale pamiętałam o podstawach porządku - i przebudził się we mnie strach. Ojciec nie mógł się pomylić - a więc ja powinnam zdemaskować niewolnika. A potem… Dla niewolnika, ukrywającego swoją istotę, jest wiele rodzajów śmierci. Tylko jednego nie ma wśród nich - szybkiego. Nienawidziłam obcego - i przysięgłam sobie wyjawić jego istotę jeszcze przed zachodem słońca.
Ja, Ejlar, tak myślałam.
Sad zamku Waas… Niewielu wolnych widziało jego piękno, a co się tyczy niewolników - jaką wartość ma ich zdanie? Niewolnik może ocenić piękno, może je stworzyć, może stać się jego częścią. Ale tylko wolny zdolny jest zobaczyć piękno takim, jakim jest ono naprawdę.
Ejlar Waas i obcy z innego świata szli po przezroczystych dróżkach z kamiennej wody, ciepłej i miękkiej w dotyku. Minęli polanę płonących kwiatów, wybuchających różnobarwnym błyskiem, gdy siadały na nich ogniste pszczoły. Zatrzymali się na drewnianym mostku, przerzuconym przez Liliowy strumień - i długo tam stali, wdychając słodki aromat, rodzący w duszy radość i dotkliwy niepokój o przyszłość. Weszli na Muzykalne Wzgórze i czarno-białe kamienie pod ich nogami wydzwaniały smutną melodię, która rodziła się tylko raz i nie mogła się powtórzyć. I tam, na szczycie wzgórza, usiedli na szmaragdowej trawie, która błyskawicznie splotła się w miękkie, ozdobione białymi kwiatami fotele.
- Jak cię zwać? - zapytała Ejlar, mimo że znała odpowiedź.
- Aleksander.
- To imię niewolnika - odpowiedziała Ejlar. I poczuła urazę, że sprawdzenie okazało się tak proste.
- Niewolnicy nie mają imion w ogóle, tak mi mówiono.
- Imion nie mają niżsi niewolnicy, nie ma takiej potrzeby. Ci, którzy mogą być przydatni choćby w najmniejszy sposób, noszą imiona - zbyt długie dla wolnego człowieka.
- W naszych światach rządzą różne prawa. Zresztą czasem nazywają mnie inaczej - Sasza.
- Nie chcesz przyznać tego, co oczywiste, niewolniku - odpowiedziała Ejlar. - Powiedz, przecież w swoim świecie podlegałeś innym?
- Tak, ale tylko tym, którym zgodziłem się podlegać. Nikt z nich nie nazwałby mnie niewolnikiem. I w każdej chwili mogłem zająć wyższą pozycję niż oni i zacząć wydawać rozkazy.
Popatrzył na Ejlar i w jego oczach więcej było ciekawości niż strachu.
- Gdy mój ojciec zabrał cię z twojego świata, nie próbowałeś się przeciwstawiać. To postępek niewolnika.
- To czyn mądrego człowieka. Twój ojciec był silniejszy ode mnie, wyszedł z powietrza, jakby nie istniał dla niego problem odległości. Nie znałem granic jego siły, nie chciałem ryzykować. Poza tym interesowało mnie, co się dzieje.
Ejlar drgnęła - tak mógł odpowiedzieć również człowiek wolny. Ale przecież przed nią siedział niewolnik!
- Chcesz powiedzieć, że w twoim świecie ludzie są jednocześnie niewolnikami i wolnymi? - zapytała. - To niemożliwe.
Aleksander skinął głową.
- Nie można nie być trochę zniewolonym. My o tym wiemy.
- Jeśli nie możecie być wolni, staniecie się niewolnikami. Mój ojciec zawojuje wasz świat.
Aleksander uśmiechnął się.
- To będzie raczej trudno zrobić. Nie znasz potęgi naszego świata. Jego złej siły…
Ejlar nie odpowiedziała. Pamiętała obrazy, pokazane jej przez mózg Ummilisa, który wykradł je z pamięci obcego. Stalowe maszyny, pełznące po ziemi i plujące ogniem. Stalowe ptaki, lecące ponad obłokami i zalewające ziemię trucizną. Stalowe statki, niosące oddziały wyszkolonych niewolników.
Ale Aleksander również nie znał siły jej świata. Nie wiedział, co kryje się za pięknem sadów i kamiennymi drzwiami podziemi. Czarne motyle, tak maleńkie, że trudno je zobaczyć, składające na stali tysiące żarłocznych larw. Po tygodniu spadłyby na ziemię stalowe ptaki, utonęłyby, obracając się w truchło, stalowe statki, rozwaliłyby się pancerne maszyny-czołgi. A potem przyszłaby kolej na ptaki-gornof, ohydne nocne stworzenia, napadające tylko na kobiety i dzieci, plujące w oczy i wypalające mózgi trucizną. A potem niewolnicy bez imion połknęliby śliskie różnokolorowe larwy sabira i poszli w bój z pozostałymi wrogami. I z każdego zabitego, rozrąbanego ciała niewolnika wyrósłby nowy wojownik, półczłowiek-półsabir, wampir, pragnący tylko jednego - zabijać i wkładać w ciało śliskie larwy.
Ejlar spojrzała na obcego. I poczuła coś w rodzaju żalu. Niewolnika można żałować - od tego nie stanie się on wolny.
- Opowiedz mi o swoim świecie - rozkazała. - Nie to, co mówiłeś Ummilisowi - o władcach-sługach i o wolnych niewolnikach. Mów o sobie: o tym, jak żyłeś i czego chciałeś. Mów prawdę - wyczuję kłamstwo.
I obcy z długim imieniem niewolnika zaczął opowiadać.
Ja, Ejlar Waas, stoję przed wami - ludźmi wolnymi, równymi mnie. I mówię o tym, o czym nie chciałabym opowiadać. Ale jest prawo i ono wymaga odpowiedzi.
Wolnego można zabić - i on umrze wolny. Zabójca może zostać ukarany, a może zostać ułaskawiony, bez względu na to, czy jest sługą, czy panem.
Ale wolnego nie można uczynić niewolnikiem. I winny musi umrzeć - bez względu na to, czy jest sługą, czy panem.
I od stworzenia ziemi ludzie patrzyli na siebie, próbując pojąć, kto jest wolny, a kto jest niewolnikiem. Było tak aż do czasu, gdy przyszła prawda.
Prawda nie należy do człowieka - widzą ją tylko inni ludzie. Prawda znajduje tego, kto może ją zobaczyć. To ona zmusiła mnie do rozmowy z obcym, noszącym imię niewolnika. Rozmawialiśmy do wieczora, gdy nad górami popłynęły zwierciadlane obłoki, i do północy, gdy gwiazdy, których nie znał, zapłonęły nad nami, i do rana, gdy pomarańczowy świt obudził ptaki w sadzie. Zrozumiałam, co się stało. Wiedziałam, co powinnam zrobić. Ale strach przed pomyłką targał mną i zapytałam go…
Sizer, ciepły wiatr poranka, kołysał kwiatami w sadzie zamku Waas. Ejlar trzymała rękę na pasie-żmii, gotowej ożyć i zabić wroga.
- Aleksandrze, mówiłeś o dziewczynie, którą kochasz. Ale ona jest daleko. Powiedz, czy mógłbyś zostać ze mną? Być wolnym człowiekiem, nie niewolnikiem. Władać razem ze mną. Mógłbyś mnie pokochać?
Obcy drgnął, nie spodziewał się takiego pytania. Popatrzył na Ejlar w pomarańczowym świetle poranka - świetle jasności i życia. I odpowiedział:
- Nie mogę zostać. Jestem kochany i czekają na mnie. Rozumiesz?
Ejlar jeszcze mocniej zacisnęła dłoń na pasie (żmija drgnęła, budząc się z wieloletniego snu).
- Sądzisz, że nie jestem godna twojej miłości?
I wtedy Aleksander krzyknął, jakby bał się, że nie zdoła powiedzieć tych słów cicho:
- Zrozumże wreszcie! Boję się pokochać cię! Boję się zostać w twoim świecie, nawet jako wolny człowiek, nawet jako król! Jest świat, w którym czekają na mnie i mnie kochają! Nie rób ze mnie niewolnika swojej miłości!
- Jestem ładna? - Ejlar nie dawała za wygraną.
- Tak…
- I mógłbyś mnie pokochać?
- Tak - odpowiedział obcy i odwrócił się.
Ejlar wstała z trawiastego krzesła i rzuciła pasek-żmiję w Liliowy strumień, który żarłocznie połknął zdobycz. Potem popatrzyła uważnie na obcego.
- Ty też jesteś ładny… I ja bym mogła… Chodźmy.
Ja, Ejlar Waas, stoję na swojej ziemi, a więc moje słowa są prawdą. Zrozumiałam, że mój ojciec pomylił się i przyszłość już nie mogła być inna. Zaprowadziłam obcego o imieniu niewolnika do wieży ojca i zostawiłam obok srebrnej obręczy, zimnej i martwej. Potem poszłam podziemnym przejściem do sypialni ojca. Czekał na mnie - możliwe, że Ummilis uprzedził go przed śmiercią, czasem widział przyszłość… A może ojciec zrozumiał sam. Siedział na łóżku, w którego kącie kulili się chłopiec i dziewczynka, którzy ogrzewali go tej nocy. Miecz rodu Waas był w rękach ojca. Przestraszyłam się. Ale prawda była ze mną. Podeszłam do ojcowskiego łoża i uklękłam przed nim.
- Ojcze, pomyliłeś się - powiedziałam, czując, jak dławi mnie smutek. - Wybacz, że pojęłam twój błąd.
Rand Waas ujął miecz za ostrze i krew pociekła z jego palców. Nikt nie ośmieliłby się wziąć miecza wielkich Mistrzów za ostrze…
- Jesteś pewna, córko? - zapytał, podając mi miecz. - Wierzysz sobie i swoim uczuciom?
Przypomniałam sobie, jak obcy leżał na podłodze wieży pod migotaniem srebrnej obręczy. Przypomniałam sobie, jak chodził po pałacu razem z Ummilisem, gdy uczył się naszego języka - jego oczy były jasne jak oczy dziecka, a skóra poszarzała jak skóra starca. Przypomniałam sobie, jak rozcierał ręką ślad po jaszczurce-kołnierzu… I jak odprowadzał wzrokiem Ummilisa. Znowu przeszłam się razem z nim po ciepłych ścieżkach parku i do woli naoddychałam się liliową mgłą. I słuchałam opowieści o jego życiu, gdzie wszystko było na swoim miejscu - narodziny i miłość, dojrzałość i śmierć. To jeszcze o niczym nie świadczyło; niewolnik rodzi się w takich samych bólach i żyje tymi samymi cierpieniami i radościami, co człowiek wolny. Ale potem przypomniałam sobie jego uśmiech i ciemne oczy, które patrzyły na mnie nieprzerwanie w ciszy nocnego sadu. I lekki dotyk rąk - ciepły, żywy, który nie umiał wydać się przypadkowym.
- Tak, ojcze - odpowiedziałam. - Jestem pewna. Zrobiłeś niewolnika z człowieka wolnego.
Rękojeść miecza legła w moich rękach. Ojciec skinął głową i powiedział:
- Uderz.
Uderzyłam ojca - lekko, leciutko, zaledwie wskazując drogę uchodzącemu życiu. On jednak ujął rękojeść i, wyrywając miecz z moich rąk, wbił go do końca.
- Niechaj moja pomyłka umrze razem ze mną - wychrypiał. - Niechaj nie padnie na ród Waas…
Krwawa piana chlusnęła z jego ust - znak, że Świątynia usłyszała i spełniła jego ostatnią wolę.
Przywołałam chłopca i zabiłam go nad trupem ojca - przyda mu się piękny i silny towarzysz na drodze Śmierci. Dziewczynce kazałam przyjść do mnie za miesiąc. Była jeszcze dzieckiem, ale wszystko się może zdarzyć i w jej ciele kryć się mogło nowe życie, pokrewne mi.
W płaszczu ojca odszukałam kamień-klucz i weszłam na wieżę. Aleksander czekał przy srebrnej obręczy. Kwiecisty wzór kamieni był złożony tak jak poprzednio. Gdy włożyłam kamień, tęczowy dymek zaćmił obręcz.
- Odejdź! - powiedziałam. - Odejdź na zawsze - jak najszybciej! Bo inaczej zmuszę cię, żebyś został!
Podszedł do mnie i dotknął swoimi ustami moich ust. Powiedział i usłyszałam w jego głosie prawdziwy smutek:
- Żegnaj, Ejlar. Jeszcze pożałuję tego, że odchodzę. Ale czekają na mnie.
Wszedł w tęczową mgiełkę, odwrócił się i krzyknął:
- Żegnaj! Niemal zakochałem się w tobie, Ejlar z rodu Waas!
- Żegnaj! - nazwałam go imieniem wolnego człowieka: - Sasza…
Gdy w srebrnej obręczy zgasły ostatnie cienie, podniosłam miecz i przemieniłam podarunek bogów w pogięte srebrne pasy, przysypane kawałkami różnokolorowych kamieni.
Potem wyszłam na balkon głównej wieży i kazałam strażnikom zebrać wszystkie sługi. Gdy milczący tłum zebrał się na małym kwadratowym podwórcu, powiedziałam im, że Rand Waas pomylił się. Powiedziałam, że idzie już drogą Śmierci i ci, którzy chcą, mogą się do niego przyłączyć. Kilka kobiet i dwóch strażników wystąpiło i przebiło się mieczami. I tylko Głaaman, mający prawo pytać, wykorzystał je nie w porę. Krzyknął:
- Pani! Obcy nie był wolny, był takim samym niewolnikiem, jak i my! Pan Rand Waas umarł na próżno…
Skinęłam Honuuskowi i dowódca straży podrzucił kuszę. Głaaman upadł ze strzałą w piersi, a ja poprosiłam bogów, żeby mógł dogonić ojca na drodze Śmierci. Tacy niewolnicy czasem bywają przydatni.
Tak zaczął się wczorajszy dzień, równi mnie Krij Guusie i Randzie Waat. Jak minął, tego nie musicie wiedzieć. Zrobiłam dla ojca wszystko, co mogłam, by jego droga Śmierci nie była trudna. A dzisiejszy dzień zaczął mi się smutno - albowiem dowiedziałam się, że idziecie do mojego zamku z oddziałami niewolników. Ale uznaję wasze prawo zadawania pytań i dam wam wiedzę odpowiedzi. Mój ojciec pomylił się, uznając obcego z innego świata za niewolnika. Nosił imię niewolnika i nie zawsze postępował, jak godzi się wolnemu człowiekowi. Ale nie to jest ważne.
Prawda jest na zewnątrz, a nie wewnątrz, i przychodzi tylko przez innego człowieka. Siedziałam razem z obcym pod światłem nieznanych mu gwiazd, słuchałam jego opowieści, czułam jego oddech. Pokochałam go, a więc mój ojciec pomylił się. Bowiem niewolnika nie można pokochać. Można go szanować bądź lubić, nienawidzić lub bać się.
Można zawładnąć jego ciałem - albo oddać mu swoje.
Ale tylko wolnego człowieka można kochać.
Od stworzenia świata i do wygaśnięcia słońca.
Przełożyła Ewa Skórska
[ Pobierz całość w formacie PDF ]