(Roma Sub Rosa 08) - Rubikon - Steven Saylor, e-book

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Cykl ROMA SUB ROSA
tom 8 - Rubikon

Księgozbiór DiGG
f
2008
CZĘŚĆ PIERWSZA
MINERWA
ROZDZIAŁ 1
- P
ompejusz będzie nieźle wkurzony - powiedział Dawus.
- Zięciu, masz wyraźną skłonność do wygłaszania oczywistych
stwierdzeń. - Westchnąłem.
Zacisnąłem zęby i uklęknąłem, aby przyjrzeć się z bliska. Martwe ciało
leżało twarzą w dół na samym środku mojego ogrodu, u stóp brązowego
posągu Minerwy, niczym pogrążony w modłach czciciel bogini. Dawus
krążył wokół mnie i osłaniając oczy przed jaskrawym światłem słonecznym,
podejrzliwie spoglądał ku czterem rogom otaczającego perystyl dachu.
- Nie rozumiem, jak zabójca mógł tu wejść i wyjść nie zauważony przez
nikogo z domowników - mruknął, marszcząc czoło, co nadało mu wygląd
przerośniętego chłopca.
Zbudowany jak grecki posąg i równie inteligentny, mawiała o nim w
żartach Bethesda. Mojej żonie nie podobało się małżeństwo naszej jedynej
córki z niewolnikiem, zwłaszcza zaś z takim, który okazał się na tyle
bezczelny (albo głupi), aby zafundować jej ciążę. Ale cóż... cokolwiek
byśmy o nim myśleli, Diana była w nim zakochana. No i trudno zaprzeczyć,
że owocem ich wzajemnej skłonności jest piękny syn, którego wrzask w tej
chwili słyszałem; domagał się od mamy i babci, aby wypuściły go do
ogrodu, i darł się tak, jak tylko dwulatek potrafi. Jednak w ten słoneczny
styczniowy ranek nie można było pozwolić Aulusowi na zabawę na
świeżym powietrzu, ponieważ w ogrodzie leżały zwłoki.
Chodziło przy tym o nie byle kogo: Numeriusz Pompejusz był krewnym
Pompejusza Wielkiego, którymś z jego kuzynów, choć o dwa pokolenia
młodszym. Przybył do mojego domu sam, przed niespełna półgodziną, a
teraz leżał martwy u mych stóp.
- Nie mogę tego pojąć. - Dawus podrapał się w brodę. - Zanim wpuściłem
Numeriusza, dobrze się rozejrzałem po ulicy, jak to zawsze robię. Nie
zauważyłem, aby ktokolwiek go śledził.
Kiedy Dawus był niewolnikiem, służył Pompejuszowi
*
jako ochroniarz;
przy jego masywnej budowie taka funkcja sama się narzucała. Został
wyszkolony nie tylko do walki, ale i do wykrywania niebezpieczeństwa.
*
Uważny czytelnik poprzedniej części cyklu
Morderstwa na Via Appia
, wybaczy
zapewne autorowi tę drobną zmianę w życiorysie Dawusa (wszystkie przypisy pochodzą
od tłumacza)
Jako mój zięć przejął na siebie obowiązek strzeżenia domu i w tych
niespokojnych czasach do niego należało otwieranie gościom drzwi. Kiedy
niejako tuż pod jego nosem zdarzyło się morderstwo, przyjął to jak osobistą
porażkę. W służbie u Pompejusza za taki błąd czekałoby go co najmniej
ostre przesłuchanie. Ponieważ milczałem, Dawus zaczął przesłuchiwać sam
siebie. Kroczył po ogrodzie tam i z powrotem, na palcach odliczając kolejne
pytania.
- Dlaczego go wpuściłem? No, znałem go z widzenia, nie był zupełnie
obcy. Wiedziałem, że to Numeriusz, młodszy kuzyn i ulubieniec
Pompejusza, a przy tym dobry i uprzejmy człowiek. Przyszedł sam, nie miał
z sobą nawet niewolnika do ochrony, nie widziałem więc potrzeby, by kazać
mu czekać na ulicy. Wpuściłem go do westybulu. Czy zapytałem go o
posiadaną broń? Prawo oczywiście zabrania noszenia broni w obrębie
murów miasta, ale nikt dzisiaj tego nie przestrzega, więc owszem,
zapytałem. On zaś wcale nie protestował, tylko od razu oddał mi swój
sztylet. Czy go dodatkowo zrewidowałem, zgodnie z twoim zaleceniem
nawet wobec obywateli? Tak, a on mi na to bez szemrania pozwolił. Czy
zostawiłem go choćby na chwilę samego? Nie. Zostałem z nim w westybulu,
do ciebie zaś posłałem małego Mopsusa, by oznajmił przybycie gościa, i
czekałem na twoje polecenie, aby go wprowadzić. Otrzymawszy je,
przyprowadziłem go tutaj, do ogrodu. Bawiliście się w słońcu z Dianą i
Aulusem, niemal dokładnie tam, gdzie teraz leży trup. Odesłałeś oboje do
domu. Czy zostałem z tobą? Nie, bo mnie też kazałeś odejść. Ale ja coś
przeczuwałem! Powinienem był tu zostać.
- Numeriusz powiedział, że ma wiadomość przeznaczoną tylko dla mnie -
odparłem. - Jeśli już nawet we własnym domu człowiek nie może spokojnie
rozmawiać... - Rozejrzałem się dookoła, patrząc na starannie przycięte
krzewy i jaskrawo pomalowane kolumny otaczającego ogród portyku.
Zerknąłem do góry, na posąg Minerwy; mimo upływu lat jej twarz pod
wielkim hełmem wciąż była dla mnie nieprzenikniona. Ogród znajdował się
w centralnej części, w sercu domu... w sercu mojego świata... i jeżeli tutaj
nie jestem bezpieczny, to znaczy, że już nigdzie nie ma dla mnie spokojnej
przystani. - Nie dręcz się tak, Dawusie. Dobrze wykonałeś swoje zadanie.
Wiedziałeś, że Numeriusz jest tym, za kogo się podaje, i wziąłeś jego broń
na przechowanie.
- Ale taki Pompejusz ani na chwilę nie pozostaje bez ochrony, a ja...
- Czyżbyśmy dożyli takich czasów, że zwykły obywatel musi naśladować
Pompejusza bądź Cezara i ochrona musi stać nad nim przez okrągłą dobę,
nawet kiedy sobie wyciera tyłek?
Dawus zmarszczył czoło. Wiedziałem, co myśli: że takie wyrażenia do
mnie nie pasują, że muszę być porządnie wstrząśnięty i usiłuję nie dać tego
po sobie poznać, że jego teść jest już za stary, by poradzić sobie z szokiem w
rodzaju odkrycia zwłok w ogrodzie jeszcze przed południowym posiłkiem.
Spojrzał znów na dach i rzekł:
- Ale przecież to nie Numeriusz stanowił zagrożenie. To ten człowiek,
który tu za nim przyszedł. Facet musi być jak jaszczurka, żeby tak
błyskawicznie i bezszelestnie wspinać się po murach. Nic nie słyszałeś,
ojcze?
- Mówiłem ci, że rozmawiałem przez chwilę z Numeriuszem, potem
zostawiłem go samego i poszedłem do gabinetu.
- Ale to tylko parę metrów stąd. Co prawda Minerwa mogła ci przesłonić
widok, a twój słuch...
- Mój słuch jest tak samo dobry jak u każdego innego
sześćdziesięciolatka! - przerwałem mu.
Dawus skinął głową z szacunkiem.
- W każdym razie dobrze, że cię tu nie było, kiedy zjawił się zabójca, bo
inaczej...
- Bo inaczej i mnie mógłby udusić?
Dotknąłem sznura, który wciąż był okręcony wokół szyi Numeriusza tak
mocno, że aż wrzynał się w skórę. Narzędziem zbrodni była prosta garota:
krótka linka zamocowana do dwóch końców grubego kijka służącego do jej
zaciskania. Dawus przyklęknął obok mnie i rzekł:
- Morderca musiał zajść go od tyłu, zarzucił mu garotę na szyję i skręcił
kijem. Paskudna śmierć.
Odwróciłem się, czując nagłą słabość, Dawus zaś ciągnął:
- Ale za to cicha. Numeriusz nie mógł nawet krzyknąć. Może na początku
wydał jakiś jęk czy charkot, ale potem sznur odciął mu dopływ powietrza.
Widzisz, teściu, jak Numeriusz zarył tu piętami w żwir? No, w ten sposób
hałasu by nie narobił. Gdyby choć mógł rąbnąć pięścią w Minerwę... Ale
obie ręce miał zajęte: instynktownie próbował chwytać za sznur, by uwolnić
gardło. Zastanawiam się... - Dawus znów spojrzał na dach. - Zabójca nie
musiał być duży. Przy garocie nie trzeba wielkiej siły nawet wtedy, gdy
ofiara jest dobrze zbudowana, pod warunkiem że zostanie zaskoczona.
- Mówisz z własnego doświadczenia, mój zięciu?
- Och, u Pompejusza nauczono mnie wielu podobnych rzeczy... - Dawus
rzucił mi zawadiacki uśmiech, który jednak szybko zniknął z jego twarzy,
kiedy zobaczył moją minę. - Nie sądzisz chyba, że ja...
- Oczywiście, że nie - zapewniłem go. - Ale kto wie, czy taka myśl nie
zaświta Pompejuszowi? Powiedz mi, czy jest coś, za co mógłbyś chować do
niego urazę? Coś, o czym nie wiem? Czy zdarzało się, że byłeś w jego
służbie źle traktowany?
- Nie. Czy kiedykolwiek na niego narzekałem? Pompejusz był dobrym
panem. - Dawus znów się uśmiechnął. - Poza tym to właśnie on wypożyczył
mnie tobie do strzeżenia domu podczas zamieszek po śmierci Klodiusza,
dzięki czemu poznałem Dianę i... - Zarumienił się.
I zostałeś jej potajemnym kochankiem, pomyślałem. Spłodziliście
dziecko, po czym miałem dwa wyjścia: albo pozwać Pompejusza do sądu i
przyglądać się, jak zostajesz zaćwiczony na śmierć, albo kupić cię od niego,
wyzwolić i uczynić zięciem. Jeśli ktoś mógłby chować urazę do twego pana,
to właśnie ja. Nie powiedziałem jednak tego głośno.
- Chciałem... - Dawus się zająknął. - Chciałem tylko powiedzieć, że
dobrze wspominam mego dawnego pana, a on musi o tym wiedzieć, jeśli w
ogóle poświęciłby mi choć jedną myśl.
- A Numeriusz? Mówisz, że był ulubieńcem Pompejusza. Czy nie
pozwalał sobie na jakieś szykany wobec służby, kiedy przebywał w jego
domu? Może wyrządził ci jakąś krzywdę, zakpił z ciebie albo w jakikolwiek
sposób uraził? - spytałem, dobrze wiedząc, że niektórzy z ochotą
wykorzystaliby niewolnika o budowie i inteligencji greckiego posągu.
- Nigdy! Powiedziałem już, że Numeriusz dla każdego umiał znaleźć
dobre słowo. Lubiłem go.
- A zatem nie ma najmniejszego powodu, aby Pompejusz mógł cię
podejrzewać, kiedy się dowie o jego zamordowaniu?
- Nie ma!
- Pytam o to, mój zięciu, ponieważ gdyby było inaczej, mógłbym ulec
pokusie wywleczenia trupa na ulicę i udawania, że nigdy nie dotarł do mego
domu. W dzisiejszych czasach opłaca się uczynić wszystko, by uniknąć
kłopotów, zwłaszcza ze strony Pompejusza Wielkiego. - Obserwowałem
przez chwilę twarz Dawusa i doszedłem do wniosku, że nie potrafiłby mnie
oszukać. - No, dobrze. Trzeba więc mu o wszystkim powiedzieć. Chyba
muszę to zrobić osobiście, to znaczy wybrać się do jego willi za miastem,
odczekać, aż mnie przyjmie, przekazać złe wieści i niech sobie z nimi radzi
po swojemu. Pomóż mi odwrócić go na wznak - powiedziałem, wskazując
na nieboszczyka.
Z głębi domu dobiegł mnie płacz wnuka, znów wojującego z matką i
babcią o zabawę w ogrodzie. Obejrzałem się przez ramię. Bethesda i Diana z
niepokojem wyglądały przez drzwi; mogłem uważać za cud to, że do tej pory
słuchały mnie i nie wychyliły nosa z domu. Bethesda zaczęła coś mówić, ale
powstrzymałem ją uniesieniem dłoni i przeczącym kręceniem głową. O
dziwo, i tym razem bez słowa cofnęła się do wnętrza, pociągając za sobą
Dianę.
Zmusiłem się, by spojrzeć na zsiniałe oblicze Numeriusza. Jego widok
mógł przyprawić o nocne koszmary. Miał dwadzieścia kilka lat, pewnie był
ciut starszy od Dawusa. Jego szeroka, urodziwa twarz wykrzywiona była w
śmiertelnym skurczu nie do poznania. Przełknąłem ślinę i wyciągnąłem
dłoń, by zamknąć mu powieki. Ujrzałem przy tym swoje odbicie w jego
czarnych, martwych oczach. Nic dziwnego, że moja żona i córka posłuchały
mnie bez szemrania; wyraz mej twarzy zaniepokoił mnie samego.
Wstałem powoli, a moje kolana skrzypnęły równie głośno jak żwir pod
stopami. Dawus zerwał się błyskawicznie, pomimo swej masy zwinny jak
kocur.
- Pompejusz będzie porządnie wkurzony - mruknąłem ponuro.
- Już to mówiłem!
- Ano, mówiłeś, Dawusie. Złe wieści jednak nie ulatują szybko, jak
napisał poeta. Dzień jest młody, nie muszę więc natychmiast gnać z nimi
przez pół miasta do Pompejusza. Najpierw lepiej się przyjrzyjmy
Numeriuszowi, co? Warto wiedzieć, co miał przy sobie.
- Przecież mówiłem już, że go zrewidowałem, odbierając od niego broń.
Miał u pasa tylko małą sakiewkę i pochwę na sztylet, a poza tym nic.
- Nie byłbym taki pewny. Pomóż mi go rozebrać. Ostrożnie! Musimy go
ubrać dokładnie tak jak przedtem, zanim ludzie Pompejusza przyjdą po
zwłoki.
Pod dobrego kroju tuniką Numeriusz nosił płócienną przepaskę biodrową.
Teraz była mokra od moczu, ale nie zabrudzona. Poza pierścieniem,
symbolem obywatela, nie miał żadnych ozdób. Zdjąłem mu pierścień z palca
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl