(SBT) Rozdział osiemnasty - b, Sad, Beautiful, Tragic, Opowiadanie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rozdział osiemnasty: Trzeci stopień do rozpadu – złamane serce.
Od autorki: No wiÄ™c udaÅ‚o mi siÄ™. Yeah buddie. DaÅ‚am radÄ™ napisać dla was rozdziaÅ‚ przed wyjazdem. TrochÄ™ za późno siÄ™ za niego wzięłam i pisaÅ‚am go, jednoczeÅ›nie siÄ™ pakujÄ…c xD Mam nadziejÄ™, że siÄ™ spodoba. Wybaczcie też bÅ‚Ä™dy. Nie oddawaÅ‚am, do bety bo bardzo chciaÅ‚am go wstawić. Enjoy. xxx            Â
Â
Â
Wtorek, 20 listopada 2012r.            Â
             Louis ziewną głośno, kiedy opierał się o swój samochód i czekał na Liama. Wygrzebał dziś z szafy szalik, uznając, że to najwyższa pora. Założy też dziś jeden ze swoich ulubionych swetrów – granatowy z kolorowymi paskami. Ręce schował w kieszeniach czarnego płaszcza i co jakiś czas zerkał w stronę drzwi do akademika. Gdy nie dostrzegł tam swojego współlokatora, spojrzał na czubki butów.
             Jego myśli uciekły w tę samą stronę co w przeciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin. Wciąż rozmyślał o tym co stało się w parku. Cały czas miał przed oczami te urocze rumieńce, na bladych policzkach Harry’ego. Delikatny uśmiech na tych pełnych ustach, które były tak niesamowite. Tak miękkie i ciepłe.
             Tomlinson uśmiechnął się delikatnie i skrył twarz w szaliku. Jego serce zabiło mocniej, na wspomnienie tego uroczego chłopaka, a już po chwili opamiętał się, odchrząkując. Nie powinien o nim myśleć w ten sposób. Po pierwsze – chłopak nie był pewien swojej orientacji, a po drugie – on nie chciał go skrzywdzić, dając mu jakąkolwiek nadzieję. Wiedział, że zawali ten związek, jeśli tylko się w niego w pląta.
             - Louis – usłyszał głos, a chwilę potem czyjaś dłoń prześliznęła się przed jego twarzą. Podniósł głowę i napotkał pytające spojrzenie sarnich oczu. – Wszystko w porządku?
             - Tak, tak – odparł, pospiesznie odpychając się od maski i naciskając guzik, odblokowując drzwi. – Jedziemy?
             Liam przytaknął w odpowiedzi i zajął miejsce pasażera. Tomlinson natomiast usiadł za kierownicą, odpalił silnik i skupił się na drodze, przynajmniej na chwilę odsuwając na bok myśli o Harrym.
             Zaparkował przed budynkiem uczelni, zgasił silnik i westchnął głośno. Sięgną na tylne siedzenie po swoją torbę i wysiadł, blokując za sobą drzwi. Ruszył wraz z Paynem po schodach i wszedł do ciepłego budynku, rozwiązując szal pod szyją oraz rozpinając guziki płaszcza.
             - Jednak coś z tobą nie tak – stwierdził chłopak, gdy wspinali się po schodach, a szatyn wywrócił oczami. – Poważnie, Lou. Jeszcze nigdy nie widziałem cię takiego… Takiego cichego. Zakochałeś się?
             - Nie! – zaprzeczył zbyt gwałtownie, na co Liam wysoko uniósł brwi, które znikły pod brązową grzywką. Westchnął więc głośno i oparł się o barierkę na pierwszym piętrze, gdzie się zatrzymali. – To znaczy… Tak. Chyba. Dobra. Tak. Ale ja wcale nie chciałem się zakochać w tej osobie.
             Wyrzucił z siebie i skrył twarz w dłoniach. To nie dawało mu spokoju. Jedyne czego teraz pragnął to porozmawiać z loczkiem i rozwiązać całą tą dziwną akcję z parku tak, żeby go ani nie stracić, ani nie urazić jego uczuć.
             - To takie frustrujące – stwierdzi. – A on wcale nie ułatwia mi wszystkiego tą całą swoją niewinnością. Grrr…
             Warknął cicho i zacisnął dłonie w pięści, by po chwil westchnąć oraz spuścić ręce wzdłuż tułowia. Payne wyciągnął rękę i poklepał go po ramieniu, gdy do uch uszu doszły kroki na schodach oraz znajome głosy. Obaj wychylili się przez poręcz i ich spojrzenia spoczęły na George’u i Harrym. Serce Louisa zabiło szybciej na widok uroczego uśmiechu na twarzy loczka.
             - Hej! – zawołał Li, przeciągając samogłoskę i zwracając tym samym uwagę szatyna. Shelley spojrzał na niego i pomachał mu co zwróciło uwagę bruneta. Tomlinson przygryzł wargę, gdy napotkał jego szmaragdowe oczy, a delikatny uśmiech wkradł się na pełne usta. Spróbował go odwzajemnić, ale miał wrażenie, że wyszedł mu grymas. Blednący uśmiech lokatego tylko to potwierdził.
             - Cześć Liam – przywitał się George i spojrzał na szatyna. – I ty bliżej nieznajomy.
             - Możemy pogadać, Harry? – zapytał Louis, ignorując przyjaciela bruneta. Ten spojrzał na niego, wkładając ręce w kieszenie płaszcza, po czym spojrzał przelotnie Shelley’a.
             - Chodź, Li. Musisz mi wytłumaczyć jeszcze raz te całe zasady akcentowania – odparł chłopak i pociągnął Payne’a za rękaw kurtki. Jego zaskoczone, sarnie oczy jeszcze przez krótką chwilę wpatrywał się w chłopaków stojących przy barierce, po czym spojrzał przed siebie, starając się nie zabić o własne nogi.
             - Powinienem się bać? – spytał Harry, spoglądając na niego swoimi dużymi, zielonymi oczyma. – Twoja mina mnie przeraża. Trochę jak nie ty.
             - Chciałem pogadać o tym co zaszło w parku – wyznał i przebiegł palcami po kasztanowych włosach. – Ja… Pocałowałem cię, bo nie byłeś do końca pewny swojej orientacji, a chciałem to rozwiać. Chodzi o to, że bardzo cię lubię i nie chcę, by to jakoś wpłynęło na relację między nami. Lubię z tobą spędzać czas, ale… Po prostu nie jesteś w moim typie.
             Miał wrażenie jakby sam zadawał sobie cios prosto w serce, wypowiadając ostatnie zdanie. Jednak jego zdrowy rozsądek wygrał bitwę i posłuchał go, mówiąc to co uznał za właściwe. Co z tego, że jego serce krwawiło i domagało się wyznania uczucia uroczemu chłopcu z burzą loków na głowie. To nie było właściwe, a potrzebował go zatrzymać przy swoim boku. Wyjaśnienie całej sprawy uznał za najlepsze rozwiązanie. Nie da nadziei chłopakowi, a jednocześnie nadal będzie mógł spędzać w jego towarzystwie czas.
             - Oh – wyrwało się spomiędzy warg Harry’ego, chwilę potem zdając sobie sprawę jak to zabrzmiało, więc odchrząknął i wyprostował się. – To znaczy. W porządku. Spoko. Rozumiem. Chciałeś pomóc. Nie mieszajmy w to żadnych głębszych uczuć, które nawet się nie pojawiły, prawda?
             Zaśmiał się nerwowo i spuścił głowę na czubki swoich butów. Louis potarł kark, czując, że coś jednak zaczęło się sypać i to zaczęło go strasznie frustrować w tej chwili. Miał wielką ochotę zniszczyć dzielącą ich odległość i znów posmakować tych pełnych warg, które aż domagały się pieszczot.
             - Prawda – potaknął cicho Louis i z krwawiącym sercem wyciągnął dłoń w stronę wyższego chłopaka. – Więc przyjaciele?
             - Przyjaciele – potwierdził Styles i uścisnął jego rękę, którą chwilę potem puścił. – Muszę lecieć na zajęcia.
             - Jasne – odparł szatyn. Posłał mu krótki uśmiech, którego Harry nie mógł dostrzec, bo szybko odwrócił się na pięcie i ruszył korytarzem. On spuścił wzrok i z kieszeni spodni wyciągnął komórkę. Wszedł w wiadomości i napisał do jedynej osoby, która wydała mu się najodpowiedniejsza w tym momencie.
Do: Mama xx
Źle mi. Złamałem dwa serca – swoje i chłopaka, który mi się spodobał :(
9:40 AM, 20 Lis
¦ SBT ¦
             Tym razem zaszył się na końcu klasy, tak by doktor Holland go nie przyłapała na nic nie robieniu. Siedział bowiem z głową opartą na dłoni i zamiast wpatrywać się w slajdy pokazywane przez nauczycielkę on przyglądał się szarym chmurom, zbierającym się nad Londynem.
             Słowa Louisa zadziałały na niego, jak policzek po niechcianym pocałunku i sprawiły mu niespotykaną przykrość. Zastanawiał się czy tak właśnie czuje się człowiek ze złamanym sercem. Tylko on nawet nie zdążył się porządnie zakochać, a już miał wrażenie, jakby szatyn zabrał jego serce bez pytania, by w następnym momencie roztrzaskać je na milion kawałeczków o podłogę.
             Chciał mu powiedzieć, że ten pocałunek był miły i spodobał mu się. Chciał powiedzieć, że mimo tego, iż był niespodziewany oraz nagły, wywołał u niego takie emocje, których jeszcze nigdy nie czuł. Nie całował się co prawda zbyt wiele razy w swoim życiu, ale ten pocałunek był wyjątkowy. Jednak gdy Lou powiedział, że nie jest w jego typie, wolał nic nie mówić i odejść jak najszybciej.
             Dostrzegł jak Kate siedząca przed nim powoli podnosi się ze swojego miejsca. Rozejrzał się po klasie i dotarło do niego, że wykład się skończył. Schował więc swoje rzeczy do skurzanej torby. Zawiązał pod szyją szalik i zapiął guziki zimowego płaszcza, który wyciągnął z szafy. Na kręcone włosy założył szarą czapkę, a wystająca grzywka idealnie ułożyła się na jej granicy. Zarzucił torbę na ramię i żegnając się z nauczycielką wyszedł z sali.
             - Podwieźć cię? – zapytał George, który czekał na korytarzu. Normalnie nie zapytał by go o to, ale czuł, że rozmowa z szatynem poszła nie tak i jego przyjaciel raczej będzie chciał zostać sam.
             - Nie. Wrócę dziś autobusem – odpowiedział i posłał chłopakowi blady uśmiech. Shelley poklepał go po ramieniu i skierował się w stronę schodów, zostawiając Stylesa samego, na pustoszejącym korytarzu.
             Westchnął i sam skierował się na schody. Zbiegł po nich na sam dół i wyszedł przed budynek. Poprawił pasek torby zsuwającej się z jego ramienia, wciskając ręce w kieszenie płaszcza i powili skierował swoje kroki w stronę przystanku autobusowego. Nie czekał długo. Jego środek transportu przyjechał po paru minutach. Wsiadł i zajął miejsce przy oknie, opierając czoło o szybę.
             Zaczął się zastanawiać czym zasłużył sobie na tak marny los. Był dobry odkąd pamięta. Zawsze był miły dla ludzi, nigdy nie oceniał ich po okładce, dawał im szansę. Starał się dobrze uczyć, bo to przecież ważne. Starał się być również wzorowym synem i od czterech lat bratem. Od rozwodu pomagał mamie jak mógł, godząc naukę i w okresie wakacji charytatywną pracę w schronisku, w ich dzielnicy, sam nie chcąc zbyt wiele. Dlaczego więc życie ciągle dawało mu w kość? Za każdym razem gdy udało mu się choć trochę pozbierać, podnieść, dostawał kolejny cios. Miał dziewiętnaście lat i nie wiedział ile jeszcze zdoła znieść. Czuł że coraz bardziej brak mu sił i chęci do życia. Myślał, że zastrzyk pozytywnej energii otrzyma od Louisa, ale ten nieświadomie sprawił, że znów upadł. I miał wrażenie, że tym razem nie zdoła się pozbierać.
             Podniósł się z miejsca, gdy rozpoznał znajome budynki za oknem. Chwycił się rurki i zaparł nogami na zakręcie. Autobus zatrzymał się na jego przystanku i wysiadł, chowając twarz w szalik, a ręce w kieszenie. Kopiąc mały kamyk dotarł do bloku. Wspiął się na pierwsze piętro i wszedł do mieszkania.
             - Już jestem! – zawołał, zdejmując czapkę i powoli rozpinając płaszcz. Chwilę potem poczuł jak małe rączki oplatają jego nogę i wtulają się w nią. Spojrzał w dół i uśmiechnął się lekko widząc duże, błyszczące oczy swojego braciszka.
             - Cześć królewiczu – przywitał go w charakterystyczny sposób. – Pozwolisz mi się rozebrać?
             - Ćoś sie stało? – zapytał maluch, odsuwając się od niego. Nawet ten mały brzdąc wyczuł, że coś jest nie tak. Nic dziwnego, bo zazwyczaj czochrał jego czuprynę, a następnie brał go na ręce.
             - Tak – przyznał i kucnął przed Brianem. Chłopiec spojrzał na niego brązowymi oczętami i chwilę potem odbiegł w stronę swojego pokoju. On w tym czasie zdjął buty, płaszcz oraz szalik. Chwilę potem poczuł szarpanie za nogawkę. Spojrzał w dół i zobaczył brata z pluszowym kotkiem, którego wyciągnął do niego.
             - Maś. Lubiś kotki wienc weś tego – odezwał z powagą wymalowaną na małej buzi. – Bendzie ci wesielej z kotkiem.
             Uśmiechnął się do Briana i wziął od niego pluszaka, którego pogłaskał po miękkiej główce. Kucnął i cmoknął braciszka w policzek, po czym przytulił go mocno.
             - Porozmawiam jeszcze z mamą, a ty pobaw się u siebie, dobrze? – poprosił na co chłopiec przytaknął i pobiegł do swojego pokoju. On wyprostował się i ściskając w rękach kociaka zajrzał do kuchni. Jego matka kręciła się po niej, robiąc zapewne ciepłą kolację, a do niego dopiero teraz dotarło, jak wiele będzie musiał powiedzieć. Ponownie spojrzał na pluszowego kotka, a gdy znów podniósł wzrok na rodzicielkę ta uważnie mu się przyglądała. Westchnął ciężko i podszedł do stołu przy którym usiadł.
             - Co się dzieje? – spytała Anne, gdy już usiadła obok i skupiła na sobie uwagę syna.
             - Muszę ci powiedzieć parę rzeczy – odparł i przebiegł palcami po czekoladowych loczkach. – Ja… Chyba powinienem cię przeprosić. I tak jestem wystarczająco beznadziejny.
             - Harry, co ty wygadujesz – przestraszyła się kobieta i wyciągnęła dłoń do chłopaka. Ułożyła ją na policzku, kciukiem zaznaczając linię kości policzkowej. – Jesteś najlepszym co mnie spotkało. Jesteś wspaniały.
             - Jestem biseksualny – wtrącił się i spojrzał na nią. W jej ciemnych oczach pojawił się szok, który wylał się na twarz.
             - Jesteś pewien? – spytała dla pewności Anne, a on przytaknął.
             - Em… Tak jakoś ostatnio… Pojawił się Louis i on… Bo on jest gejem i tak… Tak w sumie to lubię dziewczyny, ale przyglądając się swojemu zachowaniu w ostatnich latach… - westchnął ciężko, a jego ramiona opadły. Czuł jakby rozpadał się na milion kawałków. Znów nadszedł ten moment bezgranicznej bezradności i bezsilności. Nie wiedział kompletnie co robić. Nie widział żadnego dobrego punktu, żadnego światełka, którego mógłby się chwycić i brnąć dalej. Upadł i został złamany. Czuł się bezużyteczny oraz niepotrzebny.
             Pierwsze łzy napełniły jego szmaragdowe oczy, a wargi mocno zacisnął w wąską linię. Chwilę potem słone kropelki spłynęły po jego jasnych policzkach. Podniósł dłonie i skrył w nich twarz. Cichy szloch ulatywał spomiędzy jego drżący warg. Czuł się okropnie. Czuł się naprawdę źle.
             Poczuł jak ramiona matki oplotły się wokół niego. Objął ją rękoma w talii i skrył zapłakaną twarz w zagłębieniu szyi. Poczuł jak głaszcze go po czekoladowych lokach i zaczyna bujać na boki. Zajęło mu trochę nim się ogarnął.
             Pozwolił Anne, by otarła jego policzki z łez, ale nos postanowił wydmuchać sam. Nie był małym dzieckiem.
             - Harry, kochanie, dla mnie jesteś najwspanialszym synem na świecie – powiedziała, gdy podniosła jego głowę, tak by na nią spojrzał. – Nie ważne czy słyszysz, czy nie. Nie ważne czy jesteś hetero, homo, czy bi. Jesteś mój taki jaki jesteś.
             Uśmiechnął się blado i otarł ostatnie łzy z policzka.
             - Louis pocałował mnie w parku, jak wyszedłem z nim w sobotę – wznowił, pociągając nosem i zaciskając palce na pluszowym kocie od Briana. – To było bardzo miłe. Podobało mi się. I chciałem powiedzieć, mu że nie był to dla mnie obojętny pocałunek. Ale on jak mnie dziś zobaczył, powiedział, że pocałował mnie by pomóc mi rozwiązać całą te sprawę z byciem bi. Powiedział też, że nie jestem w jego typie i chce być moim przyjacielem.
             - Tak mi przykro, kotku – odpowiedziała Anne, gładząc syna po plecach. – Ale nie pierwszy raz ktoś, kto ci się podobał, łamię ci serce. Jednak nie odrzucaj przyjaźni, którą ci zaproponował.
             - Ale to boli – jego głos znów się załamał.
             - Wiem, kochanie – odparła kobieta i ponownie zagarnęła go do uścisku. Skrył się w jej ramionach, mocno zaciskając powieki. W tej chwili chciał zniknąć. Chciał by zapanowała ciemność i ogarnęło go to rozpaczliwe wołanie o pomoc, jego rozdartej duszy.
¦ SBT ¦
             Louis leżał na łóżku, wpatrując się tępo w sufit. Czuł na sobie uważne spojrzenie Liama. Wiedział, że chłopak chce go wypytać o znajomość z Harrym. On jednak nie miał ochoty o tym teraz rozmawiać. Nie teraz, nie dzisiaj, nawet jutro. Było zbyt wcześnie, by tłumaczyć się mu z tego co jest lub było między nimi.
             Podniósł się z materaca, wziął z szafki telefon i odprowadzony uważnym spojrzeniem Payne’a, wyszedł na korytarz. Zamknął za sobą drzwi, zszedł po schodach na półpiętro i przysiadł na stopniach.
             Wszedł w książkę telefoniczną i wybrał numer do matki. Nie lubił kiedy dzwoniła do niego i kontrolowała go, jednak w tej jednej konkretnej chwili potrzebował usłyszeć jej pokrzepiający głos oraz słowa. Dał na głośnomówiący, a znajomy sygnał oczekiwania rozniósł się echem po korytarzu.
             - No co jest kochanie? – usłyszał już po pięciu sygnałach głos swojej rodzicielki. Westchnął głośno, przymknął oczy i oparł głowę o ścianę.
             - Mamo, zawaliłem wszystko nim jeszcze tak naprawdę się zaczęło – odparł.
             - Zdołałam się domyślić po wiadomości jaką mi wysłałeś – stwierdziła kobieta po drugiej stronie. – Co dokładnie zrobiłeś?
             - Poznałem takiego jednego chłopaka. Harry ma na imię i jest super słodki oraz super uroczy – odezwał się, a pod powiekami zaczął malować mu się obraz Stylesa. – No i… W sobotę pojechaliśmy na zakupy i byliśmy na spacerze w parku. Pocałowałem go bo nie był pewny swojej orientacji. I to był naprawdę miły pocałunek. Poczułem motylki w brzuchu.
             - No i co w tym złego. To chyba dobrze, prawda? – zdziwiła się pani Tomlinson. – Zakochałeś się, słońce moje. Po raz pierwszy odkąd ten cały Felix zrobił ci krzywdę.
             - Mamo, mówisz jak Zayn – oburzył się chłopak. – Nie możesz mówić jak mama.
             - Eh. Dobra. A co takiego zrobiłeś dziś rano, że wysłałeś mi tego sms’a? – spytała kobieta.
             - Powiedziałem Harry’emu, że nie jest w moim typie i że chcę byśmy byli przyjaciółmi – odparł. – Zanim to wyrzuciłem z siebie, to w mojej głowie wydawało się to właściwe. Ale potem, kiedy odchodzi, to miałem wrażenie, że on jednak chyba coś do mnie poczuł. A ja tak strasznie nie chciałem się nim zakochiwać.
             - Kochanie, każdy kogoś potrzebuje w swoim życiu – odezwała się, a Louis westchnął głośno. – A co jeśli ty potrzebujesz tego Harry’ego...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]