(29) Kaukaski wilk - Sebastian Miernicki, PAN SAMOCHODZIK
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
SEBASTIAN MIERNICKI
PAN SAMOCHODZIK I...
KAUKASKI WILK
OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA
WSTĘP
Młody człowiek od miesiąca był w drodze. Wpierw musiał płynąć tureckim statkiem
transportującym broń dla powstańców. Potem kilka dni spędził w siodle, nim znalazł się w
kwaterze wodza powstania. Na razie mężczyznę zakwaterowano u miejscowego złotnika.
Wszyscy nazywali go “poreng”, czyli Polak. Wymawiali to słowo z ogromnym szacunkiem.
Polak cały czas pilnował swoich skrzynek. Dwie z nich to był dar dla samego Szamila.
Codziennie mężczyzna spotykał przy wodopoju urodziwą dziewczynę. Nic dziwnego, że
zakochał się w niej. Pewnego dnia przy kolacji stary gospodarz odesłał wszystkich z pokoju.
- Bismillah Arrachman arvanym - wypowiedział Polak islamską formułę biorąc jadło.
- Uważaj, żeby twoje ciało nie potrzebowało niczego więcej niż naszego placka -
ostrzegł go starzec.
- Ojcze, w twym domu dane mi jest nasycić ciało posiłkiem, duszę rozmową z tobą i
oczy pięknymi widokami - odpowiedział Polak.
- I niech tak pozostanie - mruknął gospodarz. - Nasze prawo jest niezwykle surowe.
Mimo tych ostrzeżeń Polak spotykał się z góralką. Na jego nieszczęście czyjeś
zawistne oczy obserwowały schadzki i doniesiono o wszystkim Szamilowi.
Ten pojawiwszy się w wiosce wezwał do siebie Polaka. Mężczyzna minął skarbiec
powstańców i siedzibę szariatu, czyli sądu. Wkroczył do dwupiętrowego domu Szamila.
Słudzy nieśli za nim dwie skrzynki. Polak został sam na sam z Szamilem.
Następnego dnia Polak ochraniany przez grupkę jeźdźców ruszył w góry. Tydzień
wspinali się. Potem młodzieniec przez tydzień wchodził samotnie na sam szczyt ciągnąc za
sobą sanie ze skrzyniami. Czekający na niego jeźdźcy usłyszeli z góry przytłumiony huk
wybuchu.
Polak bezpiecznie wrócił do wioski. U wrót sakli, chaty złotnika, ktoś krzyknął do
niego.
- Odwróć się! - za Polakiem stał góral ubrany w odświętny strój.
- Czego chcesz? - dziwił się Polak.
- Prawo zabrania nam zabijać odwróconych do nas plecami - odpowiedział góral
mierząc do Polaka z pistoletu.
Padł jeden strzał.
Gdzieś we wsi rozległ się szloch młodej góralki.
- Ansubiłłaczy mine szajtany radżym, odstąpcie nieczyste siły - złotnik mamrotał
modlitwę pożegnalną nad ciałem cudzoziemca.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
WYJAZD DO KOLEGI W BIESZCZADY • PORWANIE DWÓCH
UCZENNIC • POŚCIG PRZEZ GÓRY • BIESZCZADZKA SIWUCHA •
ZNALEZISKO PRZY OGNISKU • PIERWSZE STRZAŁY
Rosynantem niemiłosiernie kiwało na wyboistej drodze. Dodatkową trudnością było
to, że przed kilkunastoma minutami przeszła tędy typowa bieszczadzka ulewa. Amerykańskie
amortyzatory doskonale spisywały się na tych wertepach. Nie wiem, jak harcerze z ośrodka
“Berdo” nad Jeziorem Myczkowskim mogli tędy przejechać swoimi UAZ-ami i starą
ciężarówką. Po prawej stronie miałem wysokie i strome zbocze górki określonej na mapie
jako Grodzisko, wznoszącej się 560 metrów nad poziomem morza. Podobno kiedyś
rzeczywiście znaleziono tam jakieś ślady osadnictwa. Po lewej stronie, za wąskim pasem lasu
znajdowała się tafla wody, która przebłyskiwała w resztkach popołudniowego słońca. Koło
ośrodka wypoczynkowego nie istniejącego już dawno wielkiego molocha przemysłowego
musiałem skręcić w prawo i jechać piaskową drogą w dół, do doliny Bereźnicy.
Był koniec słonecznego i pięknego maja. Jechałem do starego kolegi z wojska.
Zazdrościłem mu, że mieszka w jednym z najdzikszych zakątków naszego kraju, w
Bieszczadach. Latem pracował w ośrodku harcerskim jako człowiek do wszystkiego,
najbardziej lubił jednak prowadzić wycieczki po górach. Teraz postanowiłem skorzystać z
wolnego weekendu i pomóc mu w malowaniu oznakowań na szlaku. To miała być
dwudniowa wędrówka po górach. O tej porze w Bieszczadach prawie nie ma turystów, jest
cisza, spokój, a widoki takie, że dech zapiera.
Przeprawiłem się przez maleńką rzeczkę Bereźnicę i u podnóży góry Berdo jechałem
do ośrodka wypoczynkowego. Zdziwiłem się widząc o tej porze roku grupki młodzieży
krążące po zalesionym zboczu wzniesienia. Po kilku minutach ściskałem już dłoń Tomka.
Chłopak był w moim wieku, wysoki, szczupły, wysportowany, miał czarne włosy i krótką
brodę. Mówił cicho i spokojnie, rzadko kiedy podnosił głos.
- Cześć! - patrzyłem w jego smutne oczy. - Co tu tak tłoczno?
- Cześć! - odrzekł. - Dobrze, że jesteś. Wyrwę się na parę dni z tego bałaganu. Jak
widzisz, pełno tu młodzieży, ale to nie harcerze, tylko licealiści z wielkich miast. Korzystając
z pięknej pogody przyjeżdżają tu na wycieczki szkolne.
- Hmm - mruknąłem domyślając się, co to oznacza.
- Ty mi tu nie mrucz - Tomek żartobliwie pogroził mi palcem. - Nie ma śmiacia! Noce
tu są niespokojne...
- Domyślam się, że odbywa się tu tęgie pijaństwo, ale dlaczego na to pozwalacie?
- Harcerstwo już nie może się samo utrzymać. Robimy co możemy, ale czasami trzeba
wynajmować domki każdemu, zwłaszcza przed sezonem.
- Dobrze, ale skąd oni biorą alkohol? Przecież, żeby tu się dostać, trzeba albo
przepłynąć jezioro, albo pójść na piechotę dookoła jeziora, a to dwie godziny drogi; o trasie
przez Solinę nie wspomnę.
- Szkoda gadać - Tomek machnął ręką. - lepiej jedz.
Siedzieliśmy w przeszklonej stołówce ośrodka “Berdo”. To piękne miejsce nad
brzegiem jeziora. Na zboczu góry, wśród wysokich sosen i świerków stoją czteroosobowe
domki wypoczynkowe. Przy pomoście leniwie kiwała się wielka szalupa DZ z wmontowanym
silnikiem od traktora napędzającym śrubę. To właśnie dzięki niej harcerska baza utrzymywała
kontakt ze światem. Na samej górze, na kawałku płaskiego terenu, harcerze zrobili boiska do
piłki nożnej i siatkówki, a sporą halę wykorzystywali jako miejsce do gry w koszykówkę lub
do organizowania dyskotek. Właśnie doleciały do mych uszu głośne dźwięki muzyki techno.
- Znowu - westchnął. - Ale wcinaj, wcinaj - popędzał mnie.
Zgrabna kelnerka, dziewczyna z Leska, którą już kiedyś tu widziałem, postawiła
przede mną dymiący talerz prawdziwego barszczu ukraińskiego, a do tego koszyk ze świeżym
chlebem oraz soczysty kawałek kiełbasy świeżo zdjętej z patelni, z obowiązkową wysepką
musztardy.
- Nauczyciele nic nie robią z tymi dzieciaczkami? - spytałem przełykając kolejną łyżkę
zupy.
- Co ty?! Machają tylko zrezygnowani rękoma. Rzecz jasna kwitną wśród nich
romanse typu pan od wychowania fizycznego zaleca się do polonistki, a chemica lata
wściekła, bo dla niej zabrakło towarzysza do zabaw. Ona jedna stara się zapanować nad
towarzystwem.
- Żarty sobie stroisz - nie dowierzałem.
- Czasy się zmieniły. Gdy niekiedy w nocy wypędzam towarzystwo z krzaków
mówiąc, że jest cisza nocna, która u nas w ośrodku obowiązuje, czuję się jak dinozaur.
Zaśmiałem się smutno.
- Jak minęła zima? - dopytywałem się.
Tomek zimą był sam w ośrodku. Jeden z domków miał ogrzewanie. Ktoś musiał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]