(40) Potomek szwedzkiego admirała - Tomasz Olszakowski, PAN SAMOCHODZIK
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Olszakowski Tomasz
Pan Samochodzik I
Potomek
Szwedzkiego
Admirała
OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA
WSTĘP
Admirał hrabia Gabriel Oxenstierna stał, opierając się o reling okrętu. Wiała silna
bryza. Nad głową dowódcy łopotały żagle. Spiżowe lufy dział milczały.
- Polacy uciekli jak zające - powiedział kapitan. - To naród gnuśny i tchórzliwy... I nie
potrafią walczyć na morzu.
Admirał kiwnął głową, przyznając mu rację.
- A cóż to takiego? - w jego głosie zabrzmiała pogarda.
Uniósł lunetę do oczu. Od strony wysokiego klifowego sambijskiego brzegu zbliżało
się do nich kilkanaście łodzi. Siedzieli w nich rozebrani do pasa mężczyźni. W słońcu
połyskiwały ich wygolone głowy, jedynie na samym czubku pozostawili wiechcie włosów,
fantazyjnie zakręcone za lewe ucho. Czajki, poruszane miarowymi pociągnięciami wioseł,
mknęły szybko po gładkiej powierzchni morza.
- Co to za jedni? - admirał zwrócił się do kapitana.
Ten przez chwilę obserwował tajemnicze czółna.
- Nie mam pojęcia - powiedział. - Ale u wybrzeży Szkocji widywałem takie łodzie
rybackie... Dziwne, płyną prosto na nas. Może chcą nas zaatakować?
- Bzdura - uśmiechnął się admirał. - Czy takie dłubanki pełne dzikusów mogą zagrozić
okrętom wojennym Jego Królewskiej Mości Karola IX, króla Szwecji? Przecież nie mają
najmniejszych szans w starciu z nami. Choćby dlatego, że to my mamy artylerię... - klepnął
lufę spiżowego działa. - Nie zapominaj, że na tych wodach uciekają przed nami wszyscy...
- Oni mają łuki - przerwał mu kapitan. - Dziwne, to chyba...
W tym momencie z charkotem zwalił się na pokład. Z gardła sterczała mu pierzasta
kozacka strzała.
Admirał popatrzył ze zdumieniem na zwłoki swojego podwładnego.
- Do broni! - krzyknął i schował się za burtę, bo nadleciała kolejna chmura strzał.
Większość z nich była zaopatrzona w specjalne półksiężycowate ostrza. Wystrzelono
je w górę, aby cięły olinowanie statku.
- Artyleria! - krzyknął hrabia. - Ognia, prędzej, do stu piorunów!
Marynarze otrząsnęli się ze zdumienia. Działa okrętu flagowego huknęły nierówno,
jednak kozackie czajki były już zbyt blisko, by pociski mogły wyrządzić im jakąkolwiek
szkodę. Kule gwizdnęły nieszkodliwie nad głowami napastników i upadły daleko w morze.
Hrabia ze zdumieniem zauważył, jak w burtę statku wbijają się dziesiątki lin zakończonych
hakami. Jednocześnie grad strzał przydusił do pokładu załogę sąsiedniego okrętu. Trzeci
wystrzelił ze wszystkich armat prawej burty i kasztelu dziobowego, ale pociski znowu
przeszły górą. Armaty ustawiono tak, by razić okręty podobnej wielkości, a nie płasko ukryte
wśród fal dłubanki.
Hrabia wyrwał szpadę z pochwy i runął naprzód. Jego marynarze wylegli gromadnie
na pokład. Płynący najdalej „Ulv” dał ognia z dział, ale też było już za późno. W dodatku w
ciasnym szyku armaty jednostki stanowiły zagrożenie głównie dla pozostałych okrętów.
Na pokład wdarła się wataha półnagich postaci w postrzępionych portkach. Bose
stopy zadudniły po deskach. Huknęły krócice, marynarze padali pokotem. Część z nich była
uzbrojona w muszkiety, jednak broń ta w walce na bliską odległość okazała się mało
skuteczna. Półtorametrowej długości lufy utrudniały celowanie. Kilkanaście wystrzeliło
kładąc trupem kilku wrogów. Na ponowne nabicie doświadczony muszkieter zużywał co
najmniej dwie minuty; nie starczyło już więc czasu. Obie grupy zwarły się w morderczej
walce wręcz.
Hrabia pchnął szpadą, przebijając jednego z Kozaków.
„Gdzie są nasi kamraci z sąsiednich statków?” - zastanawiał się. „Dlaczego nie spieszą
nam z pomocą?”
Kątem oka spostrzegł, że także „Wąż” uległ atakowi. Tylko „Niedźwiedź” zdołał
wymknąć się z potrzasku i uchodził teraz na otwarte morze, ścigany zajadle przez kilka
czółen.
- To niemożliwe - szeptał sam do siebie, parując kolejny cios.
W dłoniach wrogów błyskały ciężkie kozackie szable, cienkie szwedzkie szpady w
zetknięciu z hartowaną we krwi stalą pękały jak patyki. Tylko artylerzyści uzbrojeni w tasaki
mogli stawić czoła wrogom. Jednak ich siły topniały w przerażającym tempie. Usadowieni na
dziobie łucznicy szyli strzałami. Hrabia poczuł nagły ból nogi. W jego udzie utkwił bełt
wystrzelony z kuszy.
Złapał go dłonią i próbował wyrwać. Siedział jednak bardzo głęboko, może nawet
wbił się w kość? Złapał oburącz, zdecydowany wyszarpnąć za wszelką cenę. W sekundę
później ktoś uderzył go płazem szabli w głowę i wszystko ogarnęła ciemność...
Wódz kozacki Pilip Semenowicz opuścił kowalskiej roboty broń. Ogłuszony admirał
leżał u jego stóp, na zlanym krwią pokładzie. Na smołowanych deskach spoczywali pospołu
Kozacy i Szwedzi. Medyk opatrywał rannych. Jeńcy stali przy relingu. Rzucili szpady i
pistolety. Na ich twarzach malowało się najgłębsze zdumienie. Teraz dopiero spostrzegli, że
Kozaków, wliczając w to zabitych, na pokład wdarło się nie więcej niż dwudziestu. Przybysze
z północy, potomkowie wikingów, z mieszaniną lęku i podziwu obserwowali tych niskich,
kiepsko zbudowanych dzikusów, którzy bez wahania starli się z czterokrotnie liczniejszym,
lepiej uzbrojonym przeciwnikiem i zwyciężyli.
Pilip spojrzał na prawo i lewo i jego twarz rozciągnęła się w uśmiechu. Z czterech
szwedzkich statków trzy zostały zdobyte. Czwarty uchodził, a płynący za nim w czajkach
łucznicy nieustannie szpikowali jego żagle płonącymi strzałami. Straty własne nie były duże.
Obok niego stanął jego przyjaciel, Pawło Wędrowycz.
- Ile może kosztować taki okręt? - zapytał dowódca, klepiąc reling pokryły
rzeźbionymi w drewnie ornamentami.
- Sądzę, że nie mniej niż dziesięć tysięcy dukatów...
- Wygląda na to, że jesteśmy bardzo bogaci - uśmiechnął się Pilip Semenowicz. -
Zamknąć tych wieprzów, a my chyba poszukamy szwedzkiego piwa w ładowni - zwrócił się
do kompanów.
Odpowiedział mu radosny pomruk.
- Haj żywie Pilip Semenowicz! - krzyknął któryś lżej ranny.
- Haj żywie! - podchwyciły wszystkie gardła.
Także na dwu sąsiednich okrętach wzniesiono okrzyki na cześć wodza wyprawy. Z
ładowni wydobyto beczki; szwedzkie piwo okazało się niestety wyjątkowo marne.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
STARE MIASTO W SZTOKHOLMIE • Z WIZYTĄ U KRÓLA • KOZACKIE
CZAJKI NA BAŁTYKU? • ZAGINIONY ADMIRAŁ
Gamle Stan - Stare Miasto w Sztokholmie - jest bardzo rozległe. Większa jego część
leży na wyspie, połączonej z lądem stałymi mostami. Czy jednak słuszne będzie stwierdzenie,
że tylko ta część stanowi Starówkę? Przecież leżące na lądzie stałym i sąsiednich wyspach
dzielnice także można z powodzeniem zaliczyć do starych. Wiele ich domów wzniesiono w
XVI i XVII wieku.
Wysokie kamienice sztokholmskiej Starówki pną się ku niebu górując nad uliczkami,
których szerokość często ledwo wystarcza, by mógł przejechać nimi wóz. Pośrodku miasta
wznosi się całkowicie zabudowane wzgórze, nie zdziwcie się więc, że niektóre przejścia
prowadzą ostro pod górę.
Znajdziemy tu urocze zaułki, gdzie można wędrować po stromych schodkach, i uliczki
wijące się wzdłuż solidnych murów oporowych. Fasady domów pokrywają często kolorowe
tynki, a czasami drewniane deszczułki. Na dachach czerwieni się ceramiczna dachówka lub
leżą szare łupkowe płytki. Tu i ówdzie błyska czerwienią lub zielenią miedziana blacha. Nad
głowami przechodniów wiszą szyldy, malowane przeważnie ręcznie na deskach. W
dziesiątkach sklepików najwybredniejszy nawet turysta znajdzie coś dla siebie. Tu i ówdzie
wnętrza kamienic kryją różne muzea i galerie sztuki.
- Nigdy nie zaznali wojny - powiedział Pan Samochodzik, wyrywając mnie z
poznawczego transu. - Tych ulic na dobrą sprawę nigdy nie zdeptały stopy najeźdźcy. To nie
to, co nasza Starówka w Warszawie, zbudowana od podstaw...
- To prawda - mruknąłem.
Szef przez chwilę wertował plan, a potem ruszyliśmy wąskimi ulicami.
- To musi być gdzieś niedaleko - mruknął.
Spojrzałem na zegarek.
- Mamy jeszcze dwadzieścia minut - uspokoiłem go. - Nie spóźnimy się. A jeśli
nawet, to przecież poczekają...
- Nie wypada, żeby król czekał - uśmiechnął się pan Tomasz.
- Nie wiem - wzruszyłem ramionami. - Nigdy dotąd nie widziałem żywego króla...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]